O jezus, chłopie! – krzyczy pracownik kopalni i łapie kolegę za mankiet. Ten wpada jedną nogą do czegoś w rodzaju wielkiego sita. Ale zostaje uratowany. Nie daje sobie rady z machaniem młotem – Pot mnie zalewa. To jest masakra! – mówi jeden z bohaterów. To zwiastun nowego reality show, które zobaczymy już na początku września w TVP 1
Szefowie kilku dużych, znanych polskich firm zejdą na samo dno swoich przedsiębiorstw. Jako anonimowi robotnicy rozpoczną pracę na stanowiskach najniższego szczebla. W ten sposób mają "poznać prawdę o tym, jak wygląda praca w ich firmach". Dla wielu będzie to szok.
To naprawdę może być hit TVP. "Kryptonim szef" jest realizowany na podstawie formatu "Undercover Boss". Cieszył się świetną oglądalnością w USA czy Wielkiej Brytanii. Niektóre z odcinków mają po kilka milionów wyświetleń w serwisie YouTube. Trudno się dziwić, to miód na serca sfrustrowanych pracowników. Ile razy słysząc uwagi wkurzonego szefa miałeś ochotę powiedzieć "przepracuj jeden dzień tak ciężko jak ja, mądralo". W programie zobaczymy jak oderwani od życia prezesi nie dają rady prostym zajęciom. Słyszą, jak ich podwładni mówią, że gdyby tylko mogli rzuciliby swoją pracę, ale nie mogą bo mają rodziny na utrzymaniu. Trudne rozmowy z podwładnymi mogą dać im realny obraz problemów firmy.
TVP trzyma w tajemnicy kim są bohaterowie dziesięciu polskich odcinków. W pierwszym wystąpił Jacek Michalak, wiceprezes Grupy Atlas. Jako robotnik fizyczny podjał pracę w kopalni gipsu Nowy Ląd w Lwówku Śląskim. Co przyniosło mu to doświadczenie? Firma odmawia komentarza, nie chcąc zdradzać niespodzianki
Jak wygląda życie
W USA, właściciel firmy pubów, który kazał chodzić kelnerkom w strojach, które ledwo zasłaniają biust i pupę przekonuje się, że są one narażone na zaczepki pijanych facetów. Każda, gdyby tylko mogła, chętnie rzuciłaby tą robotę w diabły, ale np. nie mają za co wykształcić dzieci. Jedna nich dolary z napiwków ciuła na operację chorego na raka ojca. W oczach milionera widać gniew i łzy. Przekonuje się jak ciężko pracują jego podwładni. A on nie wie nawet jak nalewa się piwo, opieprza go klient , któremu źle policzył rachunek. Na koniec prezes ujawnia swoja tożsamość. Awansuje pracownika
Jeszcze lepsza przygoda przytrafiła się Kevinowi Sheehanowi, właściciel oceanicznych wycieczkowców Norwegian Cruise Lines. Kiedy zatrudnił się jako szeregowy pracownik personelu nękał go pedantyczny szef techników pokładowych: - Zmyjesz cały pokład,, pomalujesz barierki farbą, bo to wycieczkowiec pierwszej klasy. Musisz usunąć tę rdzę – zlecał najgorsze zadania. – Nie umiesz machać młotkiem?! Co z tobą chłopie! Będziesz to robił tak długo, aż się nauczysz – nieświadomy maltretował prezesa.
Styrany robotą Sheehan z bólem kręgosłupa zasypiał w kajucie. Innym razem wzruszał się, kiedy zwykli pracownicy mówili, że choć przez większą część roku są z dala od rodzin, kochają swoją robotę. Mechanik rozczulał się się nad zachodami słońca na oceanie. Pracownik działu rozrywek pokładowych okazał się genialnym aktorem, którego kochają pasażerowie. Ale wychodzą też słabe strony zarządzania firmą: idiotyczne formalności, bezsensowne zajęcia, które wymyślił ktoś na górze korporacji, kto nie zna realiów pływania na wycieczkowcach. – Zamiast stałej pracy mam tylko 8 miesięczne kontrakty. Nie mam pieniędzy, aby wziąć ślub z partnerką. 7 lat nie byłam na wakacjach – zwierzała się kelnerka luksusowej restauracji oceanicznego cruisera.
Sheehan zrozumiał, że największą wartością jego firmy są zaangażowani w pracę ludzie. – To dla mnie wielka nauczka – mówił do kamery. W finale ogłasza, że wpłaca 100 tys. dolarów na fundusz pracowniczy. Daje podwyżki i awanse. Wprowadza specjalne urlopy, aby mogli odwiedzić rodziny. No i udostępnia luksusowy wycieczkowiec kelnerce, aby mogła wziąć ślub.
Lekcja pokory?
Ciekawe co wydarzy się w polskiej edycji? Co usłyszą szefowie polskich firm, kiedy jedna czwarta pracowników jest zagrożona syndromem wypalenia zawodowego, a co szósty pracownik boi się przychodzić do pracy. Na rynku pracy rządzą nieopłacane nadgodziny, śmieciowe formy zatrudnienia oraz sprawujący feudalne rządy prezesi, o których mówi psycholog biznesu prof. Jacek Santorski. – Przedsiębiorcy wciąż kultywują model zarządzania mechanicznego, który wprowadza podział na dyktatora i wykonujących jego rozkazy podwładnych mówił w jednym z wywiadów. – Od małego jesteśmy przygotowywani, że bez względu na nasze wysiłki świat nas nie doceni, że należy szukać zaledwie „małej stabilizacji”. Postrzegamy świat jako świat panów i parobków. A parobkowie ze sobą nie współpracują, tylko konkurują o względy pana – analizował świat polskich firm.
Taki program może otworzyć oczy prezesom. Takim jak Grzegorz Hajdarowicz, właściciel dziennika Rzeczpospolita, który nazwał swoich dziennikarzy dostarczycielami kontentu. Albo Rafał Brzoska, który potęgę InPostu zbudował dzięki doręczycielom zatrudnianym na umowach zleceniu. Fakt, sam kiedyś zaczynał od ciężkiej pracy i rozdawania ulotek. Ale teraz, gdyby popracował roznosząc przesyłki, może przestałby mówić, że na umowach zlecenie pracownicy wychodzą lepiej niż na etacie, bo mniej ograbia ich państwo i ZUS.
Co ciekawe są w Polsce korporacje, które same wprowadzają swoim prezesom element prawdziwego życia. To Grupa Żywiec, gdzie członkowie zarządu raz w roku wcielają się w rolę szeregowego sprzedawcy własnych produktów. Wsiadają do auta zapakowanego piwem i jadą do sklepu, rozmawiają ze sprzedawcami. – To ważny element zarządzania. Szkoła życia – zwierzał się dziennikarzom Christopher Barrow były prezes Żywca. Po takim doświadczeniu trudniej przychodziło mu wydać autorytarne polecenie "mamy zwiększyć sprzedaż piwa, bo tak".