Generał Roman Polko nie zostawia suchej nitki na pracownikach administracji, którzy kierują się emocjami ws. złotego pociągu. Jego zdaniem, nie zdali egzaminu w sytuacji kryzysowej i zaleca wyciągnięcie konsekwencji. Te zaś nie powinny ominąć również ministra obrony, który wydał zgodę na zaangażowanie wojska w poszukiwania złotego pociągu.
Wojskowi specjaliści przeprowadzą rekonesans złotego pociągu. Dobra decyzja?
Roman Polko: Myślę, że nie. Przypomina mi to sytuację, kiedy Amerykanie grozili, że na ziemię spadnie satelita i być może trafi w Europę. Z tego powodu minister Bogdan Klich podniósł gotowość bojową w wojsku. Pytanie, po co i dlaczego. Mieliby łapać tego satelitę? Tu sytuacja jest również kuriozalna.
Ale pociąg może być zaminowany, o ile faktycznie się tam znajduje.
Patrole saperskie bardzo często są wzywane. Ale wzywanie saperów, minerów czy pirotechników do szukania czegoś, co być może istnieje, a być może nie, bo jeszcze tego nikt nie wykrył, jest kompletnie pozbawione jakiegokolwiek sensu i logiki. Ci, którzy twierdzą że ten pociąg tam jest, niech go wskażą. Jeśli rejon będzie zaminowany, zagrożony, wówczas będzie uzasadnienie, aby wzywać jakiś patrol minerski. Jeśli tego nie ma, wzywanie ich do poszukiwania czegoś, co narodziło się w czyjejś wyobraźni, czy poszukiwania skarbu, nie ma sensu, bo nie do tego armia służy.
A pan śledzi tę sprawę z zainteresowaniem, czy patrzy na to wszystko z dystansem?
Generalnie jestem za tymi, którzy mówią że jest to spóźniony ekspres Sudety z 2005 roku, który gdzieś zabłądził [śmiech]. Oczywiście podchodzę do tego z dystansem. Pewnie, że fajnie by było, aby ten pociąg się odnalazł. Nawet nie ze względu na złoto, bo mnie tak złoto nie nakręca. Ale gdyby odnalazły się dokumenty z tamtego regionu, tamtego czasu, które pozwoliłyby rzucić nowe światło na szereg zagadek z drugiej wojny światowej, czy planów jakie tworzyły się w głowach nazistów - to mnie najbardziej ciekawi. To by było realnym skarbem, a nie zrabowane dobra, które nie wiadomo czy jeszcze są, a już dobijają się po nie różne organizacje i podmioty.
Zobacz nasz reportaż z Wałbrzycha
Jak pan ocenia sposób rozgrywania tej sprawy przez władze?
Media coś nakręciły, a rządzący zamiast kierować się zdrowym rozsądkiem, dają się podkręcać. Minister Siemoniak nie mógł wytrzymać by nie pokazać, jak znaczący udział wojska będzie w wydobywaniu czegoś, co nie wiadomo gdzie i czy jest. To pokazuje, że rządzący zbyt często kierują się tym, co jest trendy na obecną chwilę i co pozwala zwrócić uwagę na kierowane przez siebie resorty, a nie na to, czym zasadniczo powinni się zajmować.
Ale czy to zaangażowanie nie pokazuje, że ten pociąg naprawdę istnieje? Jeśli go nie będzie, będzie to sytuacja kuriozalna.
Informacje są sprzeczne. Jeden z przedstawicieli administracji rządowej mówi, że pociąg jest na 99 proc., a kto inny mówi że nic nie wskazuje, żeby tam był. Administracja działa w sposób niespójny, nieskoordynowany i nielogiczny. Tak, to trzeba wyraźnie powiedzieć. Ci, którzy mieliby rzeczywiście coś do powiedzenia w tej sprawie, nie wypowiadają się w sposób rzeczowy i konkretny, tylko rzucają hasła, które nadają się do tego, aby budować na nich scenariusze.
Jeśli okaże się, że pociągu nie ma, jakie konsekwencje i wobec kogo należałoby wyciągnąć?
Myślę, że tego typu sytuacje, a jest to sytuacja o charakterze kryzysowym, pokazują, czy ktoś się nadaje na stanowisko, czy nie. Powinna nastąpić weryfikacja kadr. Bo jak mamy ludzi, którzy kierują się emocjami, a nie logiką, to oni nie powinni zajmować wysokich stanowisk w administracji państwowej. Widziałbym również konsekwencje dla ministra obrony, który angażuje wojsko w projekt, przy którym nie wiadomo, co właściwie miałoby robić. Zagrożenia nikt na razie nie stwierdził.