Kiedy Europa głowi się nad tym, co zrobić z masą imigrantów, którzy dobijają się do jej granic, część komentatorów po cichu zadaje oczywiste - zdawałoby się - pytanie. Dlaczego my mamy brać na siebie ten ciężar, a nie zajmą się tym bogate kraje arabskie, jak Arabia Saudyjska. Poszukałem odpowiedzi.
Wsparcie na zero
Tylko w Niemczech do końca roku prawie milion uchodźców z Afryki i Bliskiego Wschodu będzie się starać o azyl. Skala kryzysu migracyjnego w Europie jest jeszcze większa, a do głosu coraz częściej dochodzą władze tych państw, w których uciekinierzy są niemile widziani.
Jeszcze nie słyszymy od nich tego argumentu, ale wkrótce pewnie zaczną się zastanawiać, dlaczego to Stary Kontynent ma dźwigać ciężar migracyjnej fali, a nie np. świat arabski, który nie składa się przecież wyłącznie z wojny i biedy.
Arabia Saudyjska, Katar, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Kuwejt, Bahrajn – to wyjątkowo zamożne państwa, w dodatku pod różnymi względami silnie związane np. z Syrią i Irakiem, skąd przybywają do Europy azylanci. Wydawałoby się więc, że są idealnymi kandydatami na przyszłe miejsca schronienia dla uchodźców.
Co mówi praktyka? Podczas gdy sąsiadujące z Syrią i Irakiem państwa uginają się pod ciężarem uciekinierów, kraje Zatoki Perskiej nie przyjęły ani jednego uchodźcy. Nic, zero – potwierdził raport ONZ z ubiegłego roku, w którym postawę bogatych Arabów określono jako “niegodziwą”.
Nie opłaca się
Powodów takiego podejścia jest kilka. Najważniejszy dotyczy… imigracji, z którą mają doświadczenia państwa Zatoki. Kraje typu Katar czy Arabia Saudyjska goszczą u siebie miliony imigrantów z południowo-wschodniej Azji (np. Nepalczyków). Rodzimych obywateli jest tam garstka – większość mieszkańców stanowią ci, którzy służą tam jako tania siła robocza. Nietrudno więc wyciągnąć wniosek, że kraje Zatoki mają imigrantów po dziurki w nosie.
Jak to ujął pewien Amerykanin, który mieszkał w Arabii, przybysze zza granicy są w porządku, pod warunkiem, że pracują, rozwijają gospodarkę, a potem wracają do domu, gdy kontrakt się kończy. Irakijczycy czy Syryjczycy tego warunku nie spełniają. Co więcej – pisze ten sam Amerykanin – niosą za sobą pewien kulturowy i polityczny bagaż. A Saudyjczycy i ich sąsiedzi raczej są uczuleni na zmiany i na “modernizację”. Poza tym wśród uchodźców są nie tylko muzułmanie. Duża liczba azylantów byłaby dla nich kłopotem także pod tym względem.
Różne kontynenty, podobne problemy
Katar czy Arabia oczywiście mają argumenty, by próbować się bronić przed tego typu zarzutami. Najpoważniejszym jest finansowe wsparcie, jakiego udzielają potrzebującym w Syrii, Iraku i krajach sąsiednich. W 2013 roku członkowie Rady Współpracy Zatoki Perskiej przeznaczyli na uchodźców ponad 900 milionów dolarów.
Kolejna kwestia to problemy społeczno-ekonomiczne, które dotykają te państwa. Łatwo patrzeć na nie przez pryzmat bogactwa, ale np. Arabia Saudyjska zmaga się z wysokim bezrobociem, szczególnie wśród młodych. Aż 30 proc. obywateli poniżej 30. roku życia pozostaje bez pracy. W takiej sytuacji łatwiej wytłumaczyć opór przed przyjmowaniem imigrantów, często dobrze wykształconych, którzy - w przeciwieństwie do Nepalczyków - byliby dla Saudyjczyków konkurencją na rynku pracy.
Z taką logiką można się jednak rozprawić. Bo czy kraje Europy nie mają problemy z bezrobociem wśród młodych? Czy nie obawiają się "kulturowego bagażu" uchodźców? Czy, jak np. Niemcy, nie przyjęli już całej masy uciekinierów? Krótko mówiąc – mamy te same problemy. Tyle że dla Europy nie stanowią one pretekstu, by zamknąć swe granice dla potrzebujących. A dla krajów Zatoki – owszem.
W przypadku zagranicznych pracowników, możesz po prostu anulować im wizy i odesłać do domu. Kiedy przyjmujesz ludzi jako imigrantów, nie możesz ich wyrzucić, kiedy stają się bólem głowy.