Ludwik Dorn nazywany kiedyś "trzecim bliźniakiem" dołącza do drużyny premier Ewy Kopacz. Wszystko wskazuje na to, że transfer byłego polityka Prawa i Sprawiedliwości będzie jedną z większych sensacji tej kampanii. Choć nie mniejsze zaskoczenie towarzyszy kolejnej informacji - w ślad za Dornem idzie Grzegorz Napieralski, były lider Sojuszu Lewicy Demokratycznej.– Wybieram formację, która nie buja w stratosferze – mówił Dorn tłumacząc swoją decyzję.
Platforma właśnie zatwierdziła na posiedzeniu rady krajowej listy wyborcze do Sejmu. Najwięcej emocji dostarczyła informacja o tym, że znajdzie się na nich były marszałek Sejmu i były wicepremier w rządzie PiS. Jest to już kolejny po Michale Kamińskim polityk związany w przeszłości z partią Jarosława Kaczyńskiego, który ma wzmocnić Platformę w nadchodzących wyborach. Dorn ma dostać "jedynkę" w Radomiu.
Były polityk PiS podkreślał, że przez osiem lat był w opozycji do Platformy Obywatelskiej, ale postanowił właśnie ramię w ramię z partią Kopacz podjąć trud "zmieniania Polski". – Niektóre krytyki bym dzisiaj wycofał, inne złagodzi, ale niektóre podtrzymał – tak Dorn wyjaśniał, dlaczego zdecydował się na sensacyjny transfer. – Dlaczego tu jestem?Jeżeli mam do wyboru partię powiązaną z ziemią i rzeczywistością i formację , która buja w stratosferze, to dla dobra Polski wybieram tę pierwszą – mówił. – Jak ktoś buja w stratosferze, to ciężko go ściągnąć na ziemię i czeka go twarde lądowanie – dodał Dorn złośliwie pod adresem byłej partii.
Z kolei Grzegorz Napieralski, były kandydat SLD na prezydenta, a ostatnio zawzięty krytyk polityki prowadzonej przez Leszka Millera i byłych kolegów z partii pod szyldem Platformy ma powalczyć o fotel senatorski. Lewicowy polityk wcześniej zapowiadał wspólną inicjatywę z innym działaczem - Andrzejem Rozenkiem. – To dla mnie ważny moment. Wierzę, że to początek czegoś nowego – powiedział ze sceny do działaczy PO.
Pierwsze reakcje po ogłoszeniu startu Dorna i Napieralskiego z list Platformy pokazują, że ich decyzja wywołała niemałe poruszenie. Większość komentatorów zarzuca politykom koniunkturalizm i chęć dostania się do Sejmu za wszelką cenę.