Gdyby chodziło o “dżender”, aborcję czy związki partnerskie, polscy księża grzmieliby z ambon, pisali płomienne listy i udzielali się w mediach. Teraz, gdy w sprawie kryzysu migracyjnego mają do odegrania ważną rolę, milczą. Inaczej niż np. duchowni we Włoszech, gdzie kardynał wezwał proboszczów, by otworzyli przed imigrantami świątynie.
Duszpasterstwo tweeta
“Zostaliście biskupami nie po to, aby traktować to jako wcześniejszą emeryturę albo namiastkę życia celebryty, arystokraty lub też męża stanu” – tak brzmi początek listu, jaki do polskich hierachów wystosował pastora Kościoła Ewangelickiego Kazimierz Bem. To jedna z osób, które nie rozumieją, dlaczego katoliccy duchowni praktycznie nie istnieją w dyskusji o uchodźcach.
“Milczycie - choć pamiętamy, jak błyskawicznie pojawiacie się w mediach, gdy pada pomysł likwidacji Funduszu Kościelnego. Milczycie w świetle tragedii tysięcy zdesperowanych ludzi, choć bez trudu przychodzi Wam zabieranie głosu w sprawach mniejszej wagi. (…) A może milczycie dlatego, że już nie wierzycie w Boga, tym bardziej w Boga objawionego w Jezusie Chrystusie” – zastanawia się ewangelicki ksiądz.
Oczywiście znajdą się tacy, którzy będą przekonywać, że twierdzenie o "milczeniu" jest fałszem. Mają ku temu co najmniej dwie podstawy. Pierwsza – wczorajszy wpis na Twitterze prymasa Polski arcybiskupa Wojciecha Polaka. "Jesteśmy wezwani, by rozpoznać twarz Chrystusa w uchodźcach, bo byłem przybyszem, mówił, a przyjęliście mnie" – napisał hierarcha.
Obrońcy Kościoła odsyłają także do komunikatu Rady Konferencji Episkopatu Polski ds. Migracji, Turystyki i Pielgrzymek z czerwca tego roku. Napisano tam m.in., że Kościół przypomina społeczeństwu o "o chrześcijańskim obowiązku pomocy uchodźcom", a "pomoc ta powinna być organizowana wobec wszystkich bez względu na religię i wyznanie".
Należy jednak zapytać: co z tego? Czy rola Kościoła ogranicza się dziś do przypominania martwego dokumentu sprzed kilka miesięcy? Czy sprowadza się do "trwania modlitwie" i duszpasterstwa na Twitterze? Chyba jednak nie. Duchowni, jak się wydaje, mają znacznie poważniejsze zadania do wykonania. Nie na poziomie Episkopatu, ale wśród wiernych, szczególnie tych, którzy potrafią cieszyć się ze śmierci uchodźców i odmawiają im wsparcia.
Katolik nienawistnik
Tak, polski Kościół w sprawie uchodźców po prostu milczy. Nawet jeśli wypowiada jakieś słowa, pozostają puste, a deklarowana z góry chęć realizowania "chrześcijańskiego obowiązku pomocy" to mrzonka. Świadczą o tym wypowiedzi konkretnych duchownych, których głos jest o wiele bardziej znaczący, bo płynie wprost do wiernych w diecezjach i parafiach.
"Przyjęcie do własnego kraju obcych religijnie i kulturowo ludzi, choć czasami jest konieczne, powoduje nowe problemy, które nie do końca da się przewidzieć" – mówił niedawno ks. Marcin Dąbrowski z Papieskiego Stowarzyszenia „Pomoc Kościołowi w Potrzebie”.
Z kolei arcybiskup Henryk Hoser przekonywał, że owszem, pomagać może trzeba, ale najpierw chrześcijanom.– Niewątpliwie integracja chrześcijan będzie bez porównania łatwiejsza niż integracja muzułmanów, którzy później mogą tworzyć getta, w których rodzą się przemoc i terroryzm. Bądźmy realistami – stwierdził, jakby nie pamiętając o odmiennej wymowie komunikatu Episkopatu.
Można się spodziewać, że podobny, albo bardziej niechętny uchodźcom, przekaz płynie z ust proboszczów w wielu polskich parafiach. Po pierwsze, jeśli pomagać, to swoim. Po drugie, może jednak nie warto, bo inna kultura, religia, wartości itp.. Po trzecie, a niech się w ogóle kto inny nimi zajmie".
A co powinien zrobić Kościół? To duchowni powinni być pierwszymi, którzy reagują na rasizm, nietolerancję, czystą nienawiść wyrażaną przez swoje "owieczki". W Polsce atmosfera wokół uchodźców jest fatalna. Choć można zrozumieć niechęć do przyjmowania azylantów, komentarze przekraczają granice. Kościół o tę szwankującą "miłość bliźniego" powinien się zatroszczyć. Przekaz o tolerancji, szacunku dla każdego człowieka, gotowości do pomocy, powinien wybrzmieć tak z komunikatów hierarchii, jak i z kościelnych ambon.
"Otwórzcie drzwi"
Jest też kwestia pomocy, tej świadczonej bezpośrednio uchodźcom. Do Polski może trafić nawet kilka tysięcy osób z Afryki i Bliskiego Wschodu. Można byłoby oczekiwać, że kapłani, także ci z Episkopatu, będą pierwsi do deklaracji: "czekamy i pomożemy". Tymczasem padają "deklaracje" takie jak arcybiskupa Hosera: "Dzięki swoim instytucjom, które niosą ludziom pomoc w wymiarze zarówno cielesnym, jak i duchowym, Kościół z całą pewnością zrobi wszystko, co w jego mocy".
Być może za wzór do naśladowania nasi duchowni powinni wziąć tych włoskich. Kardynał Angelo Scola, arcybiskup metropolita Mediolanu, wezwał ostatnio proboszczów ze swojego regionu, by otworzyli kościoły przed uchodźcami. Dosłownie. – Proszę proboszczów w diecezji, by zweryfikowali swoje zdolności do udzielenia tymczasowego miejsca schronienia, nawet niewielkiego, by ugościć uchodźców, którzy przyjeżdżają do Włoch – powiedział, wskazując sześć kościelnych nieruchomości w Mediolanie, które mogą przyjąć 130 osób.
Uzasadnienie takiej postawy jest również wymowne. Kard. Scola dodał, że "takie gesty to cenne okazje", by pokazać, jak Kościół wciela w życie "kulturowy wymiar wiary", który każe realizować naukę Chrystusa w każdym obszarze. Szkoda, że polski Kościół takiej okazji nie dostrzega.