„76-letni staruszek” – takie określenie, użyte w jednym z artykułów na naTemat.pl wywołało niemałe kontrowersje. „Staruszek?” – oburzał się jeden z czytelników w komentarzu po tekstem, a my w redakcji zaczęliśmy się zastanawiać, kogo bez obaw o zruganie za brak kultury można nazywać dzisiaj seniorem?
Jeśli weźmiemy pod uwagę wydłużający się czas życia, logiczne jest, że granica naszego aktywnego uczestnictwa w wydarzeniach kulturalnych przesuwa się coraz dalej. Jednak przysłuchując się debatom na temat wydłużania wieku emerytalnego i zaciekłym protestom, jakie tym próbom towarzyszą, można odnieść odmienne wrażenie.
Z jednej strony zarzekamy się, że na koncerty i letnie festiwale będziemy jeździć nawet z wnukami, a przejście na emeryturę uczcimy, wyruszając zdezelowanym Mustangiem w podróż legendarną Road 66. Z drugiej, teoretycznie, z państwowego garnuszka chętnie zaczęlibyśmy czerpać jak najszybciej, aby równie szybko stać się permanentnymi rezydentami przysłowiowej ławeczki przed blokiem.
O tym, że stereotyp zmęczonego życiem emeryta odchodzi do lamusa, przekonywali uczestnicy konferencji „Kultura a Seniorzy” zorganizowanej z inicjatywy Ministerstw: Pracy i Polityki Społecznej oraz Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Narodowego Centrum Kultury.
Niegotowa na emeryturę
– Kiedy w wieku 67 lat przeszłam na emeryturę, wcale nie czułam się do tego gotowa – wspominała Helena Norowicz, aktorka, która w ostatnich miesiącach jak nikt inny przyczyniła się do tego, że starość zamiast z ciepłymi bamboszami, kwiecistymi podomkami i trwałą zaczęła kojarzyć się z eleganckimi szpilkami, szlachetnymi materiałami i aksamitną siwizną.
Helena Norowicz wywołała na polskiej scenie modowej sporo zamieszania, pojawiając się w kampaniach Bohoboco i Nenukko. W przeciwieństwie do naszego czytelnika nie należy do osób obrażających się na swój wiek. Wręcz przeciwnie. W pewnym momencie debaty prowadzący Maciej Zdziarski (rocznik 79.) postanowił wyjawić zgromadzonym, ile wiosen liczy sobie Norowicz. Sekundę później spłonął rumieńcem, reflektując się, że o wieku kobiety publicznie mówić nie wypada, a zwłaszcza o tak, teoretycznie, podeszłym. Aktorka tylko dobrotliwie się uśmiechnęła, protestując jakoby był to dla niej temat tabu.
Trudno się dziwić. Mając figurę modelki, długie aksamitne włosy oprószone równomiernie srebrzystą siwizną i siateczkę delikatnych, urokliwych zmarszczek pokrywających drobną twarz, nic dziwnego, że Helena Norowicz jest ze swoich 81 lat dumna, a kolejnych urodzin nie postrzega w kategoriach przeżycia traumatycznego.
Kult młodości nie istnieje
– Trzeba zwalczać kult młodości i zastąpić go kultem doświadczenia – mówił podczas debaty dyrektor Narodowego Centrum Kultury Krzysztof Dudek, który na koniec spotkania wysunął również propozycję, dzięki której obecność seniorów w mediach miałaby być bardziej widoczna: – Wprowadźmy w TVP parytet – niech prezenterzy też będą 60 plus – stwierdził.
Helenie Norowicz do „młodzieżowego” mainstreamu udało się jednak przeniknąć pomimo, a może właśnie dzięki temu, że w polskich mediach osoby starsze są wyraźnie dyskryminowane. Jak sama twierdzi, z uczestnictwa w kulturze nigdy nie zamierzała rezygnować, ale po przejściu na emeryturę miała chwilę zwątpienia. – Po tym, jak przestałam występować w teatrze, wyjechałam na wieś, gdzie stopniowo, powoli, sama zagrzebywałam się w ziemi – opowiada i dodaje, że kiedy tylko pojawiła się możliwość uczestnictwa w sesji zdjęciowej, natychmiast zdecydowała się z niej skorzystać. Nawet biorąc pod uwagę, że większość osób, z którymi pracowała, mogłaby być jej wnukami, a pewnie znalazłoby się także kilkoro potencjalnych prawnucząt.
Jak się pani współpracowało z młodymi ludźmi?
Muszę pani powiedzieć, że cudownie. Początkowo czułam niepokój, bo patrzyłam na te piękne, śliczne dziewczyny i czułam się lekko zdołowana. Ale podczas przygotowań do pokazu na żywo dla Bohoboco zaskarbiłam sobie ich uznanie, robiąc... szpagat. I te piękne, śliczne dziewczyny popatrzyły na mnie i mówią: „Ojej! Ja tak nie potrafię”. No właśnie! No proszę! Należy dążyć do osiemdziesiątki... w szpagacie! (śmiech) I to jest moja rada dla młodych. Niestety stwierdzam z przykrością, że wychowania fizycznego obecnie się w szkołach unika. Rodzice, którzy zwalniają dzieci z zajęć, popełniają ogromny błąd.
Pani w ogóle chyba planowała wiązać swoje życie z wychowaniem fizycznym?
Tak, chciałam iść tą drogą, interesowałam się sportem i przypuszczam, że moja sprawność fizyczna jest efektem tego, na co sobie zapracowałam w młodości.
No właśnie, młodym zarzuca się teraz, że ani sportem, ani kulturą się nie interesują, a to co produkują w ramach popkultury jest, powiedzmy oględnie, niskiej jakości. Czy pani podziela tę opinię?
Na szczęście jestem w tym wieku, że nie muszę już wszystkiego lubić. Pozostaję przy rzeczach, które uważam za sprawdzone. Oczywiście, w popkulturze wszystko zależy od tego, kto i jak coś wykonał. Jeżeli coś jest znakomicie zaśpiewane, to dla mnie nie ma znaczenia. Oczekuję profesjonalizmu, dobrego wykonania, dobrej aranżacji i kompozycji. Jeśli te warunki są spełnione, bariera wiekowa nie stanowi problemu. Ważna jest jakość.
A jeśli chodzi o pani stosunek do „dzisiejszej młodzieży” w ogóle – kiedy działają pani na nerwy?
Nie powiedziałabym, że mnie coś w ogóle denerwuje w młodzieży. Sama byłam młoda... jakieś trzy pokolenia temu (śmiech). Młodzież oczywiście się zmienia, tak jak zmieniają się warunki, moda, styl „bycia”. Wszedł internet – coś, czego w moim dzieciństwie czy młodości w ogóle nie było. Ale ja lubię młodzież, lubię młodych ludzi, nie czuję się ich mentorką. Mnie samej moja starość nie przeszkadza, może młodym przeszkadza? Nie wiem, mi młodzi ludzie nie wadzą.
Pełna tolerancja. To dość niepopularne stanowisko.
Może to dlatego, że ja jestem z rodziny wielodzietnej. Moje wszystkie siostry miały dzieci, wnuki, teraz już mają prawnuki. Ponieważ ja sama nie mam dzieci, zawsze miałam z nimi dobry kontakt i taka sytuacja zachowała się do dnia dzisiejszego. W moim przypadku są to już prawnuki, z trzeciego pokolenia – mam takich bliźniaków, którzy jeszcze teraz do mnie na wieś przyjeżdżają, są bardzo fajni, ja ich lubię i odnoszę wrażenie, że oni mnie też.
To może odwróćmy pytanie – co panią denerwuje w pani rówieśnikach?
W moich rówieśnikach denerwuje mnie, jakby to nazwać, brak tolerancji, przekonanie, że jakieś zasady muszą niezmiennie być respektowane. Owszem, dobre zasady – tak. Ale nie ma czegoś takiego, że jeśli ja jestem do czegoś przyzwyczajona, to tak musi być. Trzeba być elastycznym. Więc najbardziej denerwuje chyba brak elastyczności. Ale wie pani, w środowisku ludzi pracujących na scenie, czy w jakiejkolwiek innej dziedzinie twórczej, aż takie przywiązanie do konwenansu czy do bycia w jakiejś takiej osobności nie występuje za często.
O tym, że pani nie przywiązuje wagi do konwenansów świadczy udział we wspomnianych już sesjach modowych czy pokazach. Serwuje pani społeczeństwu swego rodzaju „terapię szokową”...
Nie spotkałam się z reakcjami „szokowymi”. Spotkałam się natomiast z niesłychaną aprobatą, szczególnie ludzi młodych. Sama nie jestem biegła w internecie, ale córka siostrzenicy pomaga mi prowadzić Facebooka, gdzie wczoraj pewien młody człowiek, prawdopodobnie dwudziestoparoletni, wyrażał swój zachwyt i aprobatę na mój temat, co było dla mnie niesłychanie takim miłym doznaniem.
Czyli z negatywnymi reakcjami się pani nie spotkała w ogóle?
Nie, choć przyznaję się, że może nieczęsto zaglądam na „Pudelka”, bo ponoć jest taka strona. Może tam są jakieś negatywne opinie? Kiedyś przeczytałam o sobie: „Co to za sztuka tak wyglądać, jak się ma botoks?”. Nie poczułam się tym dotknięta, wręcz przeciwnie – odebrałam jako komplement.
A jakie plany na przyszłość? Nowe wyzwania? Nowe bariery do przełamania?
Mój plan na przyszłość to być w miarę sprawną i zdrową, a resztę – los niesie.
Artykuł powstał we współpracy z Narodowym Centrum Kultury.