Jest dawka patosu, biało-czerwona flaga i oddział naszych, którzy bohatersko opierają się atakom żądnych krwi islamskich fanatyków. Film Karbala ma wszystko czego trzeba, jak na współczesne czasy strasznej wojny z terrorem. Zaraz, zaraz, tylko kto i właściwie dlaczego strzelał wtedy do Polaków? Byłem na miejscu – w Karbali – jako reporter na kilka miesięcy przed słynną bitwą.
Już po samych zapowiedziach i trailerach firm Karbala jest porównywany do amerykańskiego „Helikoptera w ogniu”. Tyle że z naszymi bohaterami. Nareszcie zostanie pokazany sukces polskiego wojska. Żadne tam tragiczne Westerplatte czy przegrane Powstanie Warszawskie, ale największa i wygrana bitwa w powojennej historii naszej armii.
Obejrzany po 11 latach od rzeczywistych wydarzeń film będziemy teraz inaczej odbierać. Dziś widzimy jak terroryści z ISIS obcinają żywcem głowy zakładnikom. Jak palą, topią i torturują niewinne ofiary, wzbudzając grozę w obywatelach cywilizowanego świata. – Jasne, to ta sama „kamanda”, co Al Kaida i inni terroryści. Fajnie, że daliśmy im wtedy łupnia – pomyśli większość widzów wychodząc z kina. Tylko kim byli, ci jak to ujęto, w filmie „rebelianci” i dlaczego strzelali do polskich żołnierzy? Sprawa jest skomplikowana i wielowątkowa.
Niedokończona robota
– Żałuję, że nie załatwiliśmy Saddama za pierwszym razem – zwierzał mi się pułkownik Marines. I wspominał wydarzenia z 1991 roku i pierwszej wojny w Zatoce. Po odbiciu Kuwejtu z rąk armii Saddama, Amerykanie ruszyli w kierunku Bagdadu, w Karbali, świętym mieście szyitów, wybuchło powstanie przeciwko sunnickiemu reżimowi. Do zbrojnego powstania zachęcali sami Amerykanie, którzy już za chwilę mieli przyjść z odsieczą.
Niestety w wyniku politycznych negocjacji wojska amerykańskie, w tym i młody nierozumiejący realiów polityki oficer marines, wycofały się z terytorium Iraku. Satrapa Husajn mógł rządzić dalej. Możecie sobie wyobrazić co stało się z „powstańcami” Karbali, gdy wrócili funkcjonariusze reżimu. Dlatego pułkownik Marines, powracając tam po ponad 10 latach, czuł się osobiście zobowiązany do wyrównania rachunków. Niestety, jego i podkomendnych nie witano już kwiatami.
To była jedna z pierwszych historii jakie usłyszałem, gdy latem 2003 roku razem z Tomaszem Jaroszem i fotoreporterem Piotrem Grzybowskim pojechaliśmy do Iraku relacjonować działania polskich żołnierzy na misji stabilizacyjnej. Kiedy przyjechaliśmy do Karbali, było to spokojne miasto, w którym nawet obcy mógł zjeść kebab, a w uliczce niedaleko meczetu spokojnie popijało się herbatę - niczym w Charlottcie przy placu Zbawiciela w Warszawie. Bez problemu udało nam się zorganizować spotkanie z przywódcą lokalnej społeczności oraz z duchownym z meczetu.
Nie chcemy tu obcych wojsk
Z zaciekawieniem wysłuchali co mamy do powiedzenia. Przyznaję się, że w trakcie tego spotkania wyskoczyliśmy z tym idiotycznym propagandowym tekstem powtarzanym do dziś. Że polscy żołnierze w ramach misji stabilizacyjnej będą pomagać w pilnowaniu porządku, zaopatrzeniu szpitali i odbudowie szkół. – Nie rozumiem? To zupełnie niepotrzebne – powiedział gospodarz.
Porządek? Owszem w trakcie wojny Saddam wypuścił z więzień rzezimieszków, ulice wielu miast zalała fala terroru i kradzieży. Również w Karbali hołota splądrowała urzędy, muzeum i szkoły. W piątek imam ogłosił jednak, że złodzieje mają oddać zagrabione rzeczy inaczej skończą w najgorszym piekle. I faktycznie, dzień później złoczyńcy oddali „fanty”, co do klawiatury. – Nie chcemy, aby ktokolwiek obcy uczył nasze dzieci. W szpitalu odbywają się normalne operacje. Chciałbym, aby międzynarodowa koalicja nie wtrącała się w to, jak urządzamy swój dom – bardzo, bardzo uprzejmym tonem oświadczył gospodarz. Oprowadzając po meczecie i niedalekiej szkole, pokazał zdjęcia i miejsca pamięci osób zamordowanych w wyniku represji po pierwszej wojnie w Zatoce. – Dziękuję Amerykanom, że usunęli Saddama, mam nadzieje, że obce wojska jak najszybciej opuszczą nasze miasto – oświadczył.
Jeszcze mniejszy poziom sympatii do wyzwolicieli czuł Muktada As Sadr, najmłodszy syn Mohammada Sadek as-Sadra, popularnego duchownego szyickiego, zamordowanego w 1999 w Nadżafie, na polecenie Saddama Husajna. Tworząc swoją milicję – Armię Mahdiego – walczył o rząd dusz Irakijczyków. Choć oficjalnie przedstawiano go jako wcielenie szatana, nie przewodził on bandzie zbirów, ale amatorskim parafialnym bojówkom. Nam może się to nie podobać , ale As Sadr chciał, by po latach świeckiego państwa, kiedy po wojnie whisky Grant sprzedawano na każdym rogu, ktoś pilnował przestrzegania praw religijnych. Potępiał Radę Zarządzającą, czyli "okupacyjny rząd" Iraku, sprzeciwiał się projektowi nowej flagi państwowej, bo "wymyślili ją Amerykanie." Jednocześnie stanowczo odcinał się od terrorystów porywających cywili.
Irak - wakacje za dewizy
W samym środku tego kotła pojawili się polscy żołnierze. Jedni zbierali dolary na wkład własny na kredyt mieszkaniowy, „prawdziwi wojacy” szukali przygody i sprawdzenia się na autentycznej wojnie. Najwięcej jednak było w naszym wojsku Franków Dolasów. Kiedy Polacy wprowadzili się do bazy w tzw. „hotelu” w Karbali, sporo energii poświęcali urządzaniu się i pilnowaniu, kiedy z wizytą kontrolną nadjedzie amerykański generał. – Brakuje kilku rurek i podłączymy klimę. Na bazarze można kupić dekoder i satelitę, nie jest źle, urządzimy się i będziemy oglądać meczyki z Canal+ – meldował jeden z podoficerów.
O meczykach nie było jednak mowy. Już na pół roku przed słynną bitwą w Karbali w każdy piątek z meczetu wychodziła wielotysięczna manifestacja pod gmach „City hall”, domagając się odejścia okupantów. Napięcie narastało z tygodnia na tydzień. Pułkownik K. prosił dziennikarzy, żeby dali znać, jeśli swoimi źródłami dowiedzą, że coś się szykuje. Polacy nie mieli informatorów. Mieli w szeregach tłumacza – właściciela budki z kebabem ze Szczecina, który podobno przebierał się w dres i odważnie szedł na targowisko pytać miejscowych o sytuację.
Prawdziwe w filmie jest to, że w Karbali odbyła się regularna bitwa, czy jedynie słusznymi bohaterami byli tylko Polacy? W wypowiedziach dowódcy słychać cień wątpliwości: . – Miałem wówczas 31 lat. Pewne rzeczy postrzegałem zupełnie inaczej niż obecnie. Nie powiem, że podchodziłem do życia lekkomyślnie czy dziecinnie, ale po prostu inaczej. I nagle zetknąłem się z prawdziwą wojną. Pamiętam oczy młodego rebelianta, do którego musieliśmy otworzyć ogień, bo strzelał do nas z granatnika i nie zamierzał się poddać – wspomina p.pułk. Grzegorz Kaliciak w wywiadzie dla Polski Zbrojnej.
Faktycznie sukcesem było to, że nikt z polskich żołnierzy nie zginął. Choć zdarzało się, że taki cel osiągano kontrowersyjnymi metodami. Do dziś nie wyjaśniono innego epizodu z Karbali. Gdy nasi oficerowie mieli zorientować się, że szykuje się akcja przeciw siłom kolacji, wymienili obsadę posterunku z Polaków na Bułgarów. W ciężkich walkach zginęło wówczas kilku bułgarskich żołnierzy. W tej sprawie protestował i domagał się wyjaśnień bułgarski minister spraw zagranicznych.
Po co nam była ta awantura?
Wzorem amerykańskich produkcji filmowych, zanim pojawią się napisy końcowe, powinno się pojawić jakieś podsumowanie historii. Tak jak w „Helikopterze…”, gdzie Ridley Scott podkreślił, że dowodzący operacją w Mogadiszu odszedł na emeryturę dopiero po wyrównaniu rachunków z Mohamedem Farrah Aididem.
Więc co nam dała misja w Iraku? Irackie kontrakty, mityczne miliony dolarów do zarobienia dla polskich firm, o których mówili Leszek Miller i Aleksander Kwaśniewski, okazały się fikcją. Na rozwoju irackiej sieci komórkowej jako pierwszy zarobił niemiecki Siemens. Niemcy zwlekali z dołączeniem do międzynarodowych sił, ale jako pierwsi otworzyli w Bagdadzie misję gospodarczą. Prof. Marek Belka, który miał pomóc w postawieniu irackiej gospodarki na nogi, niewiele zdziałał. Miał nawet napisać książkę o fenomenie gospodarki bez podatku dochodowego i VAT, ale niestety tego nie zrobił.
W wyniku nieporadnych działań irackich władz „zainstalowanych” przez koalicję, obecnie sytuacja w Iraku jest znacznie gorsza niż w momencie, gdy wojska Dywizji Wielonarodowej opuszczały kraj. Gdy polscy żołnierze komentują filmy na YouTube, ten zły Muktada as Sadr nadal walczy. Tym razem 20 tys. jego "bojówkarzy" to ostatnia nadzieja mieszkańców Karbali przed terrorystami z ISIS. Ot, taka tam, ironia losu.
Jedyna pozytywna nauczka dotyczyła polskich strategów. Sprawdzili, jak mizerne było wyposażenie polskiego wojska, że z nowych pistoletów Vis, magazynek wypada po pierwszym strzale, a Tarpany Honkery po dospawaniu pancernych płyt „a'la Humvee” przewracają się na zakręcie (2 ofiary śmiertelne i 5 rannych wypadku drogowym w Al Hilli Iraku).