Żony, narzeczone i dziewczyny marynarzy nie mają łatwego życia. Często przez wiele miesięcy zdane są tylko i wyłącznie na siebie, a ich kondycja emocjonalna przypomina kołysanie rozchybotanego morza. Na co dzień towarzyszy im tęsknota, strach i odwieczne odliczanie dni do momentu, kiedy ich ukochany wróci z kolejnego kontraktu. Rozłąka bywa nie do zniesienia, ale związek z marynarzem ma też swoje plusy. – Mogę spać na środku łóżka i malować paznokcie, gdzie mi się żywnie podoba – mówi otwarcie Kasia, która od 9 lat jest żoną marynarza.
Najgorsza jest rozłąka
Kasia Wajs poznała swojego męża na sopockiej dyskotece. – Od razu wpadł mi w oko, a już po drugiej randce wiedziałam, że zostanie moim mężem – opowiada. Przeczucia nie zawiodły, a Kasia wkrótce potem rzeczywiście została żoną marynarza.
Na początku nie wiedziała dokładnie, z jakimi poświęceniami wiąże się bycie z kimś, kto nie wychodzi każdego dnia o poranku do pracy i nie wraca z niej po godz. 17. Jak twierdzi, miała ogromne szczęście, bo poznała swojego przyszłego małżonka jeszcze zanim ten zaczął większość roku spędzać na morzu. – Mówił mi, tłumaczył, że będzie marynarzem, że będzie pływał, ale do mnie nie do końca to wtedy jeszcze docierało. Po prostu wtedy o tym nie myślałam. Powinnam, ale wtedy liczyło się raczej tu i teraz, a nie to, co się stanie w przyszłości – mówi Katarzyna.
Oprzytomnienie przyszło jednak całkiem szybko, a Kasia po zaręczynach zdała sobie sprawę, że bycie z marynarzem to nie przelewki. – Pamiętam ten moment bardzo dobrze. Byliśmy już narzeczeństwem, mieliśmy wspólne plany i nagle jeden telefon od mojego narzeczonego w mgnieniu oka wszystko przekreślił. Odebrałam słuchawkę, a on mi zakomunikował, że dostał świetny kontrakt i musi z dnia na dzień wypłynąć. Byłam tak zaskoczona tą wiadomością, że powiedziałam mu, że to przecież niemożliwe, żeby wypływał – wspomina. To właśnie wtedy dotarło do Kasi, że związała się z marynarzem, a miejsce marynarza jest na morzu. Oswojenie się z taką myślą nie przyszło jej łatwo, a pierwsza rozłąka, tak jak każda kolejna, nieźle dały jej w kość.
Kasia szybko podlicza, ile czasu w roku jest w domu z dzieckiem sama. – Zazwyczaj to ponad pół roku . To i tak nie najgorzej, zdarzają się przypadki, że marynarze zostają na morzu jeszcze dłużej. Ostatnio nawet mój mąż dostał takie zestawienie - przez dwa lata i trzy miesiące pływał przez 425 dni– mówi.
Marynarz to zawód podwyższonego ryzyka
Nieznośna rozłąka to jedno, ale pozostaje jeszcze odwieczny strach. Że coś się stanie, że coś pójdzie nie tak. Pani Wiesława jest żoną marynarza od 28 lat i za każdym razem, kiedy jej mąż wypływa w morze, czeka niecierpliwie na wieści. – Bycie żoną marynarza to nie jest prosta sprawa. Przede wszystkim musimy być dzielne – przyznaje. – Z rozłąką i tęsknotą nie da się do końca oswoić. Szczególnie trudne staje się to w momencie, kiedy ma się dzieci – im trudno zrozumieć, dlaczego taty nie ma w domu – mówi.
Pani Wiesława, mimo długiego stażu małżeńskiego, zawsze niepokoi się o męża. Ma ku temu szczególne powody, a jej małżonek może mówić o dużym szczęściu. Podczas jednego z kontraktów mąż pani Wiesławy został uprowadzony przez piratów. I choć brzmi to jak fragment filmu sensacyjnego, w tym wypadku dramat rodziny i porwanego marynarza nie były wymysłem scenarzysty. – To było dla nas wszystkich bardzo traumatyczne przeżycie i choć wszystko skończyło się dobrze, a mąż wrócił cały do domu, to od tamtej pory boję się za każdym razem, kiedy z jakiegoś powodu nie mamy ze sobą łączności – opowiada.
"Środek łóżka jest tylko mój"
Jak oswoić się z tym, że ukochany jest na morzu? Kasia przyznaje, że łatwo nie jest, ale nie płacze w poduszkę. Pocieszenie znajduje w rozmowach z innymi kobietami marynarzy, a od paru lat poświęca czas na prowadzenie bloga żonamarynarza. To właśnie tam dziewczyny i żony marynarzy, które często nazywa się żartobliwie "zacumowanymi", dzielą się swoimi historiami i wymieniają się uwagami na temat życia u boku mężczyzny-marynarza. – To mi bardzo pomaga w uporaniu się z wieloma trudnościami. Poza tym, na szczęście żyjemy w takich czasach, w których kobiety są bardzo samodzielne i potrafią sprostać wyzwaniom, jakie stawia przed nimi codzienność – tłumaczy.
Dziewczyny i żony marynarzy wspierają się, jak mogą. Mimo tego że postanowiły związać się z mężczyznami, których przez kilka miesięcy w roku nie widzą, są zazwyczaj dumne ze swoich partnerów. Niektóre duma rozpiera do tego stopnia, że robią sobie tatuaże utrzymane w stylu marynarskim: kotwice, statki, fale morskie.
Kasia podkreśla, że życie z marynarzem i nieustanne rozłąki, paradoksalnie mają też swoje plusy, których na pewno nie zaznają ci, którzy są w – jak to określa – "stacjonarnych związkach". – Dzięki temu, że ciągle się rozstajemy, nasze uczucie jest nieustannie żywe. Inaczej docenia się też czas spędzony razem. Każda chwila ma wtedy znaczenie, a o monotonii nie ma mowy! Zawsze się coś dzieje, a marynarz, który zszedł na ląd jest żądny atrakcji i nie ma miejsca na nudę. Kiedy jesteśmy razem, nasze życie nie wygląda jak u par z długim stażem.
Pani Wiesława też docenia to, że małżeństwo z marynarzem, nieustanne rozstania i powroty, podtrzymują temperaturę związku. – Nie uważam, że nieobecność męża jest czymś dobrym, ale jeśli można mówić o jakiś dodatnich stronach takiej sytuacji, to rzeczywiście jest tak, że u nas trudno o monotonię, która często wkrada się do małżeństwa.
Lista plusów nie rekompensuje w pełni tęsknoty, ale większość kobiet pozostających w związku z marynarzem docenia też to, że mają czas tylko dla siebie. – Ile kobiet narzeka, że nie ma dla siebie czasu? Mnóstwo! My, mimo codziennych obowiązków i dzieci, mamy dla siebie samych sporo czasu. Często się śmiejemy z koleżankami, że jedną z największych zalet jest to, że możemy spać na środku łóżka i malować paznokcie w sypialni – zauważa Kasia.
Tęsknoty nie sposób przeskoczyć
Jest jednak coś, z czym nie sposób sobie poradzić. Mimo usilnych starań, nie da się zapomnieć o tęsknocie. – Tęsknota jest bezwzględna. Dopada znienacka, bez względu na wiek, doświadczenie i staż związku. Tęsknota z kolei wywołuje inne negatywne uczucia: żal, smutek, obojętność. A po nich przychodzi ogólne zniechęcenie i poczucie dojmującej bezradności. Podejrzewam, że większość dziewczyn ma podobnie. Można długo się trzymać, ale przychodzi taka chwila, że robi się naprawdę smutno. Smutno jest po prostu być samemu – przyznaje szczerze Kasia.
Karolina Olszewska, która jest żoną marynarza od czterech lat, spodziewa się właśnie dziecka. Jej mąż przebywa obecnie na kontrakcie, ale tym razem rozłąka jest dla pary wyjątkowo dojmująca. – To już czwarty miesiąc ciąży. Tym razem jest jeszcze trudniej niż zazwyczaj. Mąż jeszcze nie widział nawet USG i trudno nam się odnaleźć w tej sytuacji – mówi. Codzienne rozmowy telefoniczne pomagają, ale, jak przyznaje, wolałaby, żeby mąż był po prostu przy niej. – Dom bez niego wydaje się taki pusty. Zostaje tylko wyczekiwanie na jego powrót – dodaje.
Samotność daje o sobie znać również podczas dni, kiedy wszyscy razem świętują. – Wesela czy Sylwester – wtedy też jest naprawdę ciężko. Znajomi zazwyczaj idą tam razem, a mnie najzwyczajniej w świecie głupio iść samej – mówi Karolina.
Marynarze też tęsknią
Żony marynarzy wypatrują z utęsknieniem powrotu mężów, ale na morzu wcale nie jest łatwiej znosić rozłąkę. Marynarze często mówią, że będąc na kilkumiesięcznym kontrakcie są zamknięci w "puszce", a ich życie na morzu to często katorżniczy wysiłek z dala od rodziny. Bycie marynarzem to niełatwy kawałek chleba. Praca od świtu do zmierzchu, często po kilkanaście godzin dziennie, przez siedem dni w tygodniu.
– Oni często są wykończeni, niewyspani, a każdy ich dzień na morzu wyznacza określony schemat, od którego nie ma ucieczki: śniadanie, praca, obiad, praca, przed zaśnięciem jakiś film i tak w kółko przez bite parę miesięcy. Marynarze muszą być bardzo silni, żeby przetrwać w takich warunkach – opowiada Kasia.
Marynarz, w przeciwieństwie do swojej dziewczyny czy żony, nie może wyjść i na moment zapomnieć. Nie ma ucieczki ze statku, nie można go opuścić i spotkać się ze znajomymi czy rodziną. Jedyne, co można, to nie dać się zwariować, zacisnąć zęby i czekać na powrót do domu. Czasem bywa to wyjątkowo trudne zadanie.
– Najgorzej robi się wtedy, kiedy rodzą się dzieci. Marynarze bardzo przeżywają, że nie mogą być razem z rodziną podczas ważnych i przełomowych wydarzeń. Moje dziecko w tym roku poszło po raz pierwszy do szkoły, a mojego męża nie było. Wiem, że bardzo to przeżył. Są takie momenty w życiu żony czy dziecka, przy których szczególnie chciałoby się być, a nie można. Takie nieobecności zawsze bolą marynarzy.
Dzisiaj i tak jest lepiej niż kiedyś. Na statkach zazwyczaj jest internet, co ułatwia kontakt z bliskimi. Można też zawsze dzwonić, chociaż praca marynarza nie pozwala na długie rozmowy, a kontakt telefoniczny ogranicza się często do zdawkowej wymiany zdań. Żony marynarzy nie mają lekkiego życia, ale gdyby je zapytać, czy zamieniłyby je na inne, bez wahania i na jednym wydechu zdecydowana większość odpowie, że nie. – Jest specyficznie, ale tak to wygląda i nie chcemy innego życia – mówi Kasia.