Jak wygląda Syria okiem Polaka? Jak się w niej mieszka, jakie panują tam zwyczaje, a przede wszystkim jacy są sami Syryjczycy? Na ten temat rozmawiamy z Kacprem Roszczyną, warszawskim studentem, który spędził w Syrii 5 lat swojego dzieciństwa. – To był najspokojniejszy kraj jaki można sobie wyobrazić. Bezpieczny, dobrze zorganizowany, ale jak każdy kraj miał swoje problemy – mówi naTemat Kacper.
Zacznijmy więc od początku. Kiedy, gdzie i jak długo byłeś w Syrii?
Byłem tam od drugiej, do szóstej klasy podstawówki włącznie (lata 2002 – 2006), razem 5 lat. Mieszkałem w Damaszku, stolicy Syrii. I jest to jeden z nielicznych zielonych regionów w całym kraju, miasto powstało w zasadzie na oazie.
Jeden z nielicznych zielonych rejonów? Jak w takim razie wygląda pozostała część Syrii?
Syria to w zasadzie kraj pustynny, poza kilkoma zielonymi obszarami przy Eufracie, wzgórzami Golan i kilkoma oazami, jak np. właśnie Damaszek. Niemniej jednak pustynia definitywnie przeważa krajobrazowo.
W jakich więc warunkach żyją tam ludzie?
Większość ludzi żyje w większych lub mniejszych miastach, gdzie najczęściej zamieszkują bloki. Tylko nieliczne osoby żyją w trudniejszych warunkach, na wsi. Ci ludzie mieszkają w małych chatkach, bardzo często zajmują się wypasem owiec i kóz.
Co ciekawe, każde mieszkanie i każdy dom muszą być obowiązkowo wyposażone w talerz satelitarny, taki zwyczaj. Każdy budynek miał też wystające pręty budowlane – dawało to złudne wrażenie, że kraj jest stale w budowie, w praktyce zaś służyło to omijaniu prawa budowlanego i niepłaceniu podatków.
O co chodzi z tym zwyczajem posiadania talerza satelitarnego?
Chodziło o pokazanie tego, że ma się pieniądze na posiadanie wygodnego dostępu do kanałów telewizyjnych. Talerz był oznaką statusu – tak jak na przykład w Chinach okazaniem statusu jest palenie.
A pręty? One były swojego rodzaju dekoracją, czy Syryjczycy naprawdę nie wykańczali tych budynków?
Naprawdę ich nie wykańczali. To był obowiązkowy element architektoniczny.
A w takim razie w jakich warunkach żyłeś ty?
Ja mieszkałem w mieście, mieliśmy wygodne mieszkanie, w Damaszku.
Tam też wystawały pręty z budynków?
Oczywiście, obowiązkowym elementem każdego, nawet gotowego domu były te "przygotowania do budowy".
Mieszkałeś w Damaszku. Skupmy się więc tylko na tym mieście, jak ono wyglądało?
Miasto samo w sobie jest ogromne, jeżeli mnie pamięć nie myli, zamieszkiwało je około 5 mln osób. Usytuowane jest u podnóża góry Kasjun. Damaszek podzielony jest także na charakterystyczne dzielnice, ja głównie poruszałem się w obrębie Starej i Nowej Mezzeh oraz blisko ścisłego centrum.
Czym charakteryzowała się twoja dzielnica?
Moja była jedną z tych dzielnic, zapełnionych niewysokimi blokami, w których znajdowały się mieszkania o dobrym standardzie. Generalnie Nowa Mezzeh była dzielnicą mieszkalną; było tam dużo sklepów, kilka szkół, w tym szkoła francuska, ponadto kilka bardzo pięknych parków.
Stara Mezzeh byłą trochę starszą częścią miasta. Było tam znacznie więcej kawiarni i restauracji oraz sklepów; była znacznie mniej zadbana i znajdowało się w niej mniej parków. Znacznie ciekawiej wyglądała jednak nocą, gdy rozświetlała się setkami neonów.
A co było charakterystycznego w pozostałych dzielnicach? Wspomniałeś, że panował tam widoczny podział.
Była na przykład dzielnica chrześcijańska, która nie wydawała się niczym szczególnym, aż do świąt Bożego Narodzenia, gdy nagle wszyscy chrześcijanie dekorowali swoje balkony licznymi światełkami, zakładali ozdoby, i nagle wszyscy czuli ducha świąt pomimo palm za oknem.
Oprócz tego innym obszarem, który dobrze pamiętam było centrum, czyli dzielnica reprezentacyjna. Znajdowało się tam sporo ambasad, w tym ambasada polska. Czyste i zadbane miejsce, niedaleko szkoły amerykańskiej DCS, do której ja uczęszczałem.
Pozostałe dzielnice były z reguły mniej zadbane i nie bywałem w nich zbyt często, więc nie zapadły mi tak dobrze w pamięć.
Wspomniałeś o dzielnicy chrześcijańskiej. Czy ta dzielnica była w jakiś sposób wyodrębniona, ogrodzona, czy była integralną częścią miasta?
Dzielnica chrześcijańska istniała jako nieco osobny twór, ale nie była niczym odgrodzona. Lekko się wyróżniała, ale nikt nikomu nie szkodził.
A ludność? Jak wyglądała koegzystencja chrześcijan z muzułmanami?
Ludność normalnie się tam mieszała. Chrześcijanie oczywiście preferowali swoje towarzystwo, ale między nimi a muzułmanami nie było żadnej nienawiści, nie było ścinania głów; ludzie lubili się i szanowali. Meczet stał obok kościoła, w kościele biły dzwony, z meczetu śpiewano i wszystko było w porządku. Nie było mowy o przemocy na tle religijnym czy rasowym.
Wróćmy więc do tematu twojej szkoły. Wspomniałeś, że chodziłeś do szkoły DCS, co to była za szkoła?
To szkoła amerykańska, akronim od nazwy Damascus Community School. Mówiono tam po angielsku i uczyli amerykańscy i kanadyjscy nauczyciele.
Kto się w niej głównie uczył?
Głównie dzieciaki bogatych Syryjczyków i dzieci dyplomatów.
Czyli właściwie obracałeś się w gronie samych Syryjczyków. Jak się z nimi dogadywałeś?
Powiedziałbym raczej, że w mieszanym gronie, tak pół na pół. Jednak ci Syryjczycy, których poznałem to niesamowicie otwarci ludzie, którzy uwielbiają towarzystwo. Są niezwykle gościnni i pomocni w każdej sprawie.
W żaden sposób nie dawali Ci odczuć, że jesteś „obcy”?
Poza tym, że nie rozumiałem, gdy komunikowali się po arabsku, to nigdy nie dawali odczuć, że coś jest nie tak z towarzystwem ludzi spoza Syrii.
Wspomniałeś o ich gościnności. Jak ona wygląda?
Syryjska gościnność wygląda w ten sposób, że starają się przychylić nieba swoim gościom; zawsze częstują czym tylko mają w domu, w szczególności herbatą, która nawiasem mówiąc jest wyśmienita. Ponadto nigdy nikogo nie wyganiają z domu – to jest coś podobnego do starej polskiej gościnności – „gość w dom, bóg w dom”.
Jako że byłeś tam kilka lat przed wojną, to jak w kilku słowach opisałbyś ten kraj i ludzi ogółem. Jakie miałeś ogólne odczucia związane z życiem w Syrii?
To był najspokojniejszy kraj jaki można sobie wyobrazić. Bezpieczny, dobrze zorganizowany, ale jak każdy kraj miał swoje problemy. Jak wspomniałem dane mi było poznać ludzi wykazujących się niezwykłą wprost gościnnością. Miałem też okazję zobaczyć, że rządy dyktatorskie wcale nie muszą być krwawe i wyniszczające, że ludzie mogą się cieszyć pokojem i uwielbiać swojego przywódcę.
No tak, a przecież kilka lat później, w 2011 to właśnie przeciwko swojemu przywódcy ludność wystąpiła. Może go tak bardzo jednak nie uwielbiali?
Według mnie wystąpili tylko dlatego, że zostali do tego podburzeni. Prawdopodobnie przez tych samych ludzi, którzy usunęli Kadafiego.
Czyli sądzisz, że sami z siebie by się nie zbuntowali?
Myślę, że ci ludzie mieli dobre życie i że sami z siebie by się na to nie zdecydowali.
Nie mogę cię w takim razie nie spytać: czy ty przyjąłbyś uchodźców do Polski?
Pomimo tego, że poznałem tam naprawdę fantastycznych ludzi, to obawiam się, że przyjęcie uchodźców do Polski byłoby zbyt dużym ryzykiem pod kątem bezpieczeństwa.
Bo nie wszyscy mogą być tak fantastyczni jak ci, których poznałeś?
Tak, właśnie o to chodzi. Ci co migrują do Europy, to ludzie niezweryfikowani i niemonitowani, nie wiadomo tak naprawdę kim są. To może być jedna wielka bojówka, a obowiązkiem polityków jest chronić obywateli nie resztę świata.