"Depresja miliardera. Historia Ryszarda Krauzego". Publikujemy fragmenty książki o twórcy Prokomu
Krzysztof Wójcik
21 września 2015, 16:43·7 minut czytania
Publikacja artykułu: 21 września 2015, 16:43
Ryszard Krauze był swego czasu najpotężniejszym człowiekiem w polskiej branży informatycznej, z planami podboju światowego rynku insuliny i ropy naftowej. Dzisiaj negocjuje spłatę kredytów z coraz mniej cierpliwymi wierzycielami. Tę historię opisuje Krzysztof Wójcik w książce "Depresja miliardera", która pojawi się w księgarniach 23 września. Wydawcą książki jest Czerwone i Czarne. Publikujemy jej fragmenty.
Reklama.
Z jednej strony przyjazny i uprzejmy Ryszard Krauze, o którego względy zabiegają politycy i płotki biznesu, a z drugiej bezwzględny gracz zarabiający na rządowych kontraktach. Dodatkowo otoczony sztabem byłych oficerów służb specjalnych – taki wizerunek rysują media.
Latem 2001 r., gdy system informatyczny w ZUS-ie kuleje, zaczyna być gorąco wokół prezesa Prokomu i jego otoczenia z uwagi na dochodzenie prokuratury w sprawie informatyzacji. Wydarzenia, które wyłaniają się z pożółkłych kart śledztwa, bardziej przypominają kryminał niż spokojne negocjacje podpisania kontraktu z rządem. Choć trzeba pamiętać, że polski kapitalizm powstaje w specyficzny sposób – świat polityki przenika się tu z biznesem i interesami służb. Atmosfera się zagęszcza, gdy do warszawskich śledczych zgłasza się przyjaciółka Jana Prochowskiego. Kobieta najpierw negocjuje z oficerami CBŚ. Chce zeznawać o korupcji podczas przygotowania aneksu nr 2. Kobieta wieczorem przyjeżdża do prokuratury. Jest bardzo zdenerwowana. W końcu decyduje się mówić i obciąża swojego znajomego.
Aneta Ch. zeznaje: „Jan Prochowski przechwalał się świetną znajomością z Ryszardem Krauzem. Mówił, że jest jego lobbystą. Twierdził, że biznesmen przekaże mu gotówkę za załatwienie kontraktu z ZUS-em i że ma układ w ministerstwie. Powoływał się przy tym na znajomości wśród różnych posłów”. Aneta Ch. rzuca nazwiskami. Wymienia znanych polityków AWS-u, którzy mają nieoficjalnie pracować dla gdyńskiej spółki.
Kobieta opowiada, że Prochowski dostaje co miesiąc stałą pensję od szefa Prokomu, a wcześniej otrzymał kilkaset tysięcy. Aneta Ch. obciąża również dwóch posłów AWS-u, których oskarżyła o korupcję. To niejedyne osoby na liście płac – lobbysta miał też dawać pieniądze oficerom UOP-u za przekazywanie kompromitujących materiałów na dziennikarkę „Rzeczpospolitej”, która opisywała prawne kłopoty lobbysty.
Dodaje: „Od kilku miesięcy zaczął do mieszkania przynosić duże sumy pieniędzy – po 100, 200 tys. złotych. Jan przechwalał się, że dwóch posłów jest na liście płac Ryszarda Krauzego. Czasami zabierał mnie na spotkania do Marriotta. Zostawiał mnie w barze i mówił, że na jakiś czas idzie do Ryśka, a ja mam czekać przy drinku. Gdy przywoził dużą kasę do domu, tłumaczył, że tą gotówką opłaca ludzi, którzy robią jakieś interesy dla Ryśka”.
Kobieta twierdziła, że Prochowski trzyma gotówkę w mieszkaniu w kamienicy przy al. Niepodległości w Warszawie. Tam ma specjalny sejf. Dziewczyna tłumaczyła, że w skrytce schowane są także kasety wideo, zdjęcia i billingi telefoniczne dziennikarki „Rzeczpospolitej”. Reporterkę miał śledzić były agent UOP-u. Aneta Ch. zeznawała, że Prochowski chciał skompromitować dziennikarkę poprzez udokumentowanie jej pracy dla służb.
Śledztwem zajmuje się prokurator Jerzy Mierzewski, który ściga mafię pruszkowską. Sensacyjne zeznania stawiają na nogi szefową prokuratury i dyrektora CBŚ. Rano dwóch policjantów parkuje forda mondeo pod kamienicą przy al. Niepodległości. I tu zaczyna się czeski film. Policjanci przez kilka dni ze zdjęciem Prochowskiego czekają pod klatką kamienicy. Nie przewidzieli, że do środka może wejść ktoś inny i opróżnić sejf. W końcu po czterech dniach szefowie prokuratury zarządzają przeszukanie mieszkania. Kiedy funkcjonariusze wchodzą do środka, sejf jest otwarty. Ktoś go opróżnił. Nie ma dokumentów, gotówki i zdjęć, o których mówiła przyjaciółka Prochowskiego. Z mieszkania znika też komputer.
Śledztwo prokuratury się sypie. Do śledczych ponownie przychodzi Aneta Ch., która tłumaczy, że wcześniejsze opowieści snuła w szoku i niczego nie pamięta.
Po rewizji w mieszkaniu na warszawskim Mokotowie nic nie znaleziono i tak naprawdę policja i prokuratura zostają z niczym. Prokuratura próbuje jeszcze wyjaśnić, jak doszło do ośmieszenia CBŚ, ale pisma między urzędami nic nie wyjaśniają. Dyrektor CBŚ przyznaje, że po zdjęcia i komputer mógł przyjść ktoś inny, a tego policjanci nie przewidzieli. W klatce, której pilnowali agenci, jest 16 mieszkań i nikt nie kontrolował wchodzących.
Śledczy prześwietlają jeszcze jeden wątek – rzekomego pobicia Anety Ch. Po zeznaniach, które mogą wywołać polityczny skandal, do prokuratury dzwoni szwagier kobiety. Mówi, że Aneta Ch. została pobita. Ma to mieć związek z opowieściami, które mogą pogrążyć działaczy AWS. Tu jednak śledczy też wchodzą w ślepy zaułek – Aneta Ch. nie chce już z nimi rozmawiać. Przyjaciółka Prochowskiego odwołuje wszystkie zeznania i prokuratura porzuca sprawdzenie opowieści dziewczyny. Ten wątek nie ma żadnego epilogu sądowego.
(...)
W czasie prosperity Prokomu, czyli w latach 2002–2007, spółka jest jednym z najlepszych miejsc pracy w Polsce. Krauze nikogo nie zatrudnia na umowach śmieciowych. Umowy-zlecenia czy o dzieło są zawierane, gdy zatrudniony rzeczywiście wykonuje krótkie zlecenie lub jedynie doradza. Pracownicy, którzy pracują po osiem godzin, są traktowani jak w szanujących
się korporacjach i mają etaty. Spółka wyróżnia się też zarobkami – nawet w rozwijającej się branży IT informatycy mają lepsze pensje, niż może zapłacić konkurencja. Firma zapewnia też wygodne stanowiska pracy oraz konieczny sprzęt.
W tym czasie Prokom Software zdecydowanie prowadzi w peletonie spółek IT. W 2002 r. zysk netto spółki sięga 100 mln i jest wyższy niż rok wcześniej o 133 proc.! Konkurencja Krauzego o takim wyniku może jedynie marzyć. Jedynie pięciu klientów przynosi gdyńskiej firmie dwie trzecie przychodu. To państwowi giganci: ZUS, PZU, Warta, Telekomunikacja i Poczta Polska. Zyski zapewniają spółce wysoki standard pracy.
Prokom, co wyróżnia spółkę na tle innych polskich firm, gwarantuje wszystkim pracownikom socjal na wysokim poziomie – na miejscu są lekarz i najlepsi specjaliści dla całej rodziny.
Mówi były pracownik Prokomu: – To był inny świat. Dzisiejszym korporacjom nie śniło się, jaki może być socjal w tamtych latach.
Krauze wyjątkowo dba również o swoich podwładnych – szeregowy pracownik może napisać podanie o pożyczkę i zwykle bez większych problemów otrzymuje gotówkę.
Osobną kwestię stanowią zarobki najwyższego managementu – tu pensje są jednymi z najwyższych w Polsce.
– Trzeba rzec, że zarząd nie biedował, choć musiałem trwać w pełnej dyspozycji dla prezesa. To mogła być druga czy trzecia w nocy, bo tak Ryszard pracował – mówi były polityk zatrudniony w tym czasie w zarządzie Prokomu.
Eksposeł zarabia w spółce 100 tys. złotych miesięcznie. To dziesięć razy więcej, niż otrzymywał w Sejmie. Apanaże uzupełniają: służbowa karta kredytowa, samochód, a w czasie podróży dowolność wyboru hotelu.
Kontrakty menedżerskie są zależne od indywidualnej umowy z prezesem. Zarządy poszczególnych spółek notują dość duże różnice w zarobkach – od 10 tys. do 150 tys. złotych.
Jeden z wiceprezesów Prokom Software zarabia „jedynie” kilkanaście tysięcy zł.
– Suma może nie wygląda imponująco, ale Ryszard był szalenie szczodry. Otrzymywaliśmy premie roczne. Trochę tego było. Milion za rok pracy – wspomina.
Prezesi w zarządach spółek mogą też decydować, czy chcą zawierać kontrakty w złotówkach, czy dolarach. Pewien ekspolityk i najwyższy management w Prokomie podpisuje umowę o pracę na 10 tys. dolarów miesięcznie. Dodatek stanowią: premia – 5 proc. od zysku netto spółki oraz tyle samo za zyski przy przedsięwzięciach gospodarczych. Premia tej wysokości to kilka milionów złotych rocznie.
Dodatkowe profity z bycia blisko prezesa to luksusowe apartamenty na osiedlu położonym tuż koło klifu Orłowskiego. Tam powstaje ekskluzywny Prokom Park. Służbowym mieszkaniem dysponuje m.in. Leszek Starosta, który ma do dyspozycji 700-metrowy apartament. Dużo mniejsze lokale zajmują wiceprezesi spółki czy małżeństwo Zacharewiczów.
Poza Kamienną Górą to najbardziej prestiżowa i jednocześnie urzekająca część Gdyni. W pobliżu posiadają też swoje mieszkania Dariusz Michalczewski i Anna Przybylska.
(...)
Cisza przed burzą
Po wygranych przez PiS wyborach w 2005 r. Joanna Solska z „Polityki” zastanawiała się w dużym tekście opisującym biznes, jak Krauzemu wyjdzie za rządów tej partii. Nic nie wskazuje na katastrofę. Latem Krauze bywa w rezydencji prezydenta Lecha Kaczyńskiego w Juracie. Dobrze wypowiada się o nim brat bliźniak, Jarosław.
– Szczerze dziwiłem się tej znajomości, bo znam braci Kaczyńskich od lat i powszechnie wiadomo, jaki wpływ na Lecha miał Jarosław – mówi były polityk i doradca prezesa Prokomu. – A z Jarosławem jak się człowiek wita, to później musi liczyć swoje palce. No ale cóż, na decyzje prezesa nikt nie miał wtedy większego wpływu.
Krauze chowa też asa w rękawie – tuż przed wyborami stajnię biznesmena zasila Wiesław Walendziak, do niedawna prominentny polityk AWS, a potem PiS-u. Były prezes TVP i szef kancelarii premiera Buzka posiada doskonałe relacje po prawej stronie polskiej polityki. Walendziak opowiada, że pierwsze rozmowy na temat pracy w Prokomie zaczynają się w Wigilię 2004 r., która odbywa się w sopockiej kancelarii Głuchowski-Jedliński-Rodziewicz-Zwara, potocznie określanej prezydencką. Prawnicy co roku organizują spotkanie ludzi świata biznesu i polityki. Sprzyjają prawej flance sceny politycznej – pomagają m.in. w tworzeniu imperium SKOK-ów. Gościem honorowym spotkań sopockich prawników często bywa prezydent Lech Kaczyński.
Krauze roztacza przed Walendziakiem światowe wizje rozwoju Biotonu. Walendziak miałby pomagać w rozkręcaniu biznesu.
– Walendziaka wcisnął nam prawdopodobnie prałat Jankowski – prostuje mecenas Wilski, który nie ma najlepszego zdania o talentach biznesowych byłego polityka PiS-u. Protekcja prałata nie dziwi, Walendziak po projektach TV Familijnej i Radia Plus ma również doskonałe
relacje z Kościołem.
Pierwsze ostrzeżenie pada z ust nowo mianowanego szefa Centralnego Biura Antykorupcyjnego, Mariusza Kamińskiego: – Chcemy jasno powiedzieć, że są w Polsce tzw. wielcy biznesmeni, którzy kolekcjonują w swoich spółkach byłych ministrów, byłych posłów. Widzimy to zjawisko, dostrzegamy to zjawisko, monitorujemy i chcemy powiedzieć takim panom, jak pan Kulczyk, jak pan Gudzowaty, jak pan Krauze: że jeśli liczą na to, że dzięki temu będą oni ponosili z tego korzyści w biznesie, to są w wielkim błędzie.
Matkę Krauzego przechodzi dreszcz, gdy słyszy te słowa: – Wiedziałam, że to koniec syna. Jak w jednym zdaniu grozi się kilku osobom wymienionym z nazwiska, to nic dobrego z tego nie mogło wyniknąć.
Sam Krauze spokojnie komentuje słowa ministra: – Byłem kilkoma procentami wzrostu PiS-u w sondażach. W kampanii wszystko można mówić. Tak dziś postrzegam słowa Mariusza Kamińskiego.
Przez prawie dwa lata rządów koalicji PiS-Samoobrona-LPR nic się nie dzieje wokół prezesa Prokomu, choć ten ma świadomość, że z kontraktami informatycznymi będzie krucho. Samopoczucie Krauzego mogą uspokajać pełne polityków bankiety sopockiego turnieju tenisowego. W Sejmie biznesmen też ma swoich ludzi.