Kosmicznie wygląda, pali i kosztuje. Hyundai Genesis to auto, które zwraca uwagę z wielu względów. Przede wszystkim swojej potężnej sylwetki, którą z przodu (także dzięki logo) można pomylić z… Aston Martinem lub Bentleyem. To limuzyna, która cieszy oko, jak mało który samochód, ale nie zabrakło kilku „ale”.
Jeśli szukasz samochodu, którym nie zwrócisz uwagi i będziesz mógł niepostrzeżenie jeździć po mieście, nie czytaj dalej. Hyundai Genesis to magnes na ciekawskie spojrzenia. I nie ma w tym nic dziwnego, bo sylwetkę ma zjawiskową. A dokładnie jej przednią połowę. Pierwsze wrażenie naprawdę na szóstkę z plusem i już na długo przed testem aż nosiło mnie, by sprawdzić, czy tak dobre utrzyma się dłużej. Bohaterem jest wysoki grill z chromowanymi wstawkami zwieńczony nieszablonowym logo Genesisa. Tu także wmontowano radar aktywnego tempomatu, który komponuje się płynnie, ale mimo wszystko jest widoczny jako "ekstra" część. Można długo patrzeć zanim się znudzi – bez bicia przyznaję, że mi przez tydzień się nie znudziło. Sprawcą całego zamieszania w dużym stopniu jest właśnie logo.
Wygląd, wyglądem, ale… co to właściwie jest? – to myśl, która musi wpaść do głowy, bo loga Genesis nie widujemy za często na naszych ulicach. Pierwsze skojarzenie, które po prostu musi wpaść do głowy, to wspomniany Bentley i Aston Martin, bo znaczki mają wyjątkowo podobne. Dlatego po pierwszym rzucie oka na przód auta, głowa każdego przechodnia, który zwrócił uwagę (a tych było naprawdę sporo) wędrowała do tyłu auta. I na pewno nie Hyundaia się tam spodziewali.
To plus i minus Genesisa. Koreański producent tym modelem udowadnia, że potrafi zrobić auta naprawdę z najwyższej półki, ale wrażenie rozbija się o szczegóły. A tu do projektantów można mieć parę uwag, ale o tym za chwilę. Jeśli samochody można by kupować tylko po tym, jak wyglądają, Genesis na pewno lądował by na czele stawki.
Dwie krótkie i zabawne historie, które po tych kilku dniach utkwiły mi w pamięci, a potwierdzą, że Genesis przykuwa uwagę zarówno tych młodszych, jak i nieco starszych.
a)Zaparkowałem prostopadle tyłem i szykuję się do wyjścia. Przede mną przejeżdżał akurat samochód, z tyłu siedział wklejony w szybę (dosłownie) 7-9 latek, którego szeroko otwarte usta i oczy wyrażały szczere, dziecięce „wow”. Za chwilę zaczął szybko stukać tatę w ramię, pokazując palcem na Genesisa i krzycząc wręcz (tak, dało się zrozumieć z ruchu warg): „tata, tata! Patrz jaka fura!”
b) Również parking, siedzę wewnątrz, czekając na redakcyjnego kolegę. Nagle do samochodu podchodzi mężczyzna oglądając go nienaturalnie z bliska. Patrzy to tu, to tam (choć głównie na przód). – Aaa, Genesis. Synek, choć zobacz, jaka fura – zawołał do biegającego obok kilkulatka. Mina po tym, gdy żona powiedziała mu „kochanie, ale tam ktoś siedzi w środku”? Bezbłędna.
Koniec historyjek, wracamy do auta.
Gdy już ochłoniemy po pierwszym wrażeniu, widać, że samochód jest naprawdę wielki (prawie 5m długości). Ciężko uniknąć tu porównań, patrząc na jego linię z boku, trudno nie znaleźć w nim ducha BMW-u. Prawda? Trochę jakby czerpał od innych to, co najlepsze. Jeśli tego było mało, jedno z pierwszych skojarzeń w środku to… „ej, czuję się, jak w Mercedesie”. O tym dlaczego, opowiem za chwilę.
Jeśli chodzi o wygląd auta, żeby nie było, że tylko pieję z zachwytu. Problem z Genesisem miałem taki, że auto szybko tworzy apetyt na więcej. I o ile przechodząc od przodu auta do jego boku jest on jeszcze zaspokojony, o tyle z tyłu czuję już pewien niedosyt. Tak jakby projektantom zabrakło odwagi, by mocny utrzymać efekt z przodu i stworzyli tam coś dużo delikatniejszego w porównaniu do reszty auta. Tył jest po prostu zwyczajny, bez efektu „wow”, jaki można znaleźć wcześniej. Nie wiem, dlaczego tam nie zdecydowano się konsekwentnie umieścić loga Genesisa. Coś nie wyszło także z felgami, które (wszystkie cztery) w niektórych miejscach zaczęły tracić lakier.
Dawno nie spotkałem samochodu tak bardzo napakowanego elektroniką. Momentami można nawet odnieść wrażenie, że Genesis był nią przepakowany, bo po co np. pasażerom z tyłu możliwość sterowania nie tylko muzyką w całym aucie, ale i… fotelami przedniej dwójki. Jedyne zastosowanie jakie przychodzi mi do głowy to prezes z tyłu auta, który ma mieć pod kontrolą wszystko. Gdy już myślałem, że nic mnie nie zaskoczy, wieczorem zauważyłem to:
Tak, hologram z lusterek wyświetlany na ziemi. Mnie urzekło, choć zdania były podzielone. Jestem ciekaw, co Wy sądzicie?