- Houston, mamy problem – tej kwestii nie wypowie bohater najnowszego filmu Ridleya Scotta - „Marsjanin”, pomimo że centrum dowodzenia NASA byłoby prawdopodobnie właściwą instancją, do której w jego sytuacji należałoby wołanie o pomoc skierować. W odróżnieniu od załogi „Apollo 13”, grany przez Mata Damona inżynier Mark Watney nie leci na księżyc, ale jak wskazuje tytuł, znacznie dalej. Co jednak ważniejsze dla dalszego rozwoju fabuły – jest sam, a problemami, z jakimi przyjdzie mu się zmierzyć, mógłby Toma Hanksa i kolegów obdzielić po równo. A i tak jeszcze trochę by zostało.
Porównania z „Apollo 13”, czy innymi filmami, których tematem przewodnim są bardziej, lub mniej problematyczne próby podboju kosmosu wydają się nieadekwatne z powodów, które można określić dwoma słowami: Scott i Weir.
Scott – człowiek „nieziemska” orkiestra
Pierwszego nazwiska tłumaczyć nie trzeba, tak samo jak wkładu rzeczonego reżysera w rozwój gatunku science fiction. Pomimo, że od premiery „Obcego – 8. pasażera Nostromo” czy „Łowcy Androidów” upłynęło już z górką 30 lat, obrazy Scotta wydają się w ogóle nie starzeć. Na oglądanej w telewizji scenie narodzin Obcego, twarze kolejnych pokoleń niezmiennie wykręca ten sam grymas obrzydzenia, co tych, którym w latach 80. dane było oglądać ją w kinowych fotelach. Z kolei historia spacyfikowania zbuntowanych replikantów powierzona granemu przez Harrisona Forda „łowcy” do dzisiaj staje się pretekstem do dyskusji o granicach człowieczeństwa.
Dorobek Scotta nie ogranicza się do kina z gatunku sf. Dość przypomnieć, że twórca „Marsjanina” to ten sam człowiek, który w drogę przez Stany wysłał „Thelmę i Louise” , a komandosów z „Helikoptera w ogniu” - na karkołomną misję do Somalii. Zdarzyło mu się nawet popełnić komedię romantyczną pod tytułem „Dobry rok”, w której Russel Crowe (z którym Scott nakręcił również „Gladiatora”), w prowansalskiej winnicy poszukuje sensu życia.
Pomimo tak szerokiego rozstrzału tematycznego, brytyjski reżyser do spraw „pozaziemskich” wydaje się mieć szczególny sentyment, czego dowodem jest chociażby niedawny „Prometeusz” - film, w którym Scott wraca do swoich korzeni. I to dosłownie, bo w opowieść o zagładzie i ponownych narodzinach ziemskiego życia zawiera bardzo jasne odwołania do „Obcego”.
Weir – nerd, który został pisarzem
„Marsjanin” to również adaptacja, tym razem jednak nie wątków znanych z wcześniejszych obrazów, a książki autorstwa Andy'ego Weira pod tym samym tytułem. To właśnie programista po godzinach studiujący gwiezdne mapy oraz procedury kierujące misjami kosmicznymi, których opisy w wolnym czasie przekładał na język beletrystyki, stał się pomysłodawcą historii określanej przez niektórych jako „Cast Away w kosmosie”.
Zanim zabrał się za temat podboju czerwonej planety, Weir zwykł często fantazjować na temat tego, jak powinna wyglądać misja na Marsa, oraz co podczas takiej wyprawy może pójść nie tak. - Stworzyłem więc bohatera, który na swoje nieszczęście doświadcza wszystkich tych przykrości - z rozbrajająca szczerością przyznał Weir.
Naukowe zaplecze, jakim dysponuje autor rzuca się w oczy już po przebrnięciu przez pierwsze kilkanaście stron książki, co pozwala sądzić, że również w filmowym „Marsjaninie” będzie więcej „science” niż „fiction”. Weir przyznaje, że do napisania swojego debiutu przykładał się bardzo rzetelnie: - Dla takiego nerda jak ja, szukanie rozwiązań problemów, z jakimi musiał zmierzyć się Mark było świetną zabawą – napisał posłowiu amerykańskiego wydania „Marsjanina”. - Im więcej nad tym pracowałem, tym bardziej uświadamiałem sobie, że właśnie przez przypadek sprawiłem, że praca nad tą książką stała się moim życiowym dokonaniem – przyznał. Nie ma powodów aby mu nie wierzyć – dość powiedzieć, że na potrzeby powieści Weir stworzył program komputerowy wyznaczający orbity, współrzędne których podaje w książce.
Spece od efektów jak naukowcy z NASA
Jak więc przystało na Robinsona Cruzoe epoki promów kosmicznych, Mark Watney będzie musiał znaleźć sposób na wyprodukowanie zapasu tlenu, wyhodowanie jedzenia i opracowanie sposobu poruszania się. Ma na to cztery lata, tyle bowiem jego wołanie o pomoc będzie leciało na Ziemię.
Do stworzenia krajobrazu Marsa zużyto cztery tysiące ton ziemi pasującej kolorytem i strukturą do jordańskiej doliny Wadi Rum – prace nadzorował gleboznawca, Roger Holden. Zajęło mu to dwa miesiące. - Zbudowaliśmy też specjalną szklarnię przypominającą tę, w której Watney próbuje wyhodować ziemniaki i zasadziliśmy tysiąc dwieście bulw – mówi.
Z kolei łazik, który widzimy w filmie, bazowano na łaziku Curiosity. Za projekt odpowiadają Arthur Max i Oliver Hodge, a za wykonanie – firma Szalay Dakar specjalizująca się w konstrukcji samochodów wyścigowych. Przy budowie dwóch łazików pracowały dwadzieścia dwie osoby należące do ekipy filmowej i piętnastu pracowników Szalay Dakar. Projekt składa się między innymi z drzwi skrzydłowych typu mewa i jest wyposażony w dwulitrowy silnik oraz panele słoneczne. – Zależało nam na tym, by łazik był napędzany energią słoneczną, bo to istotny element fabuły – pojazd może pokonać jednorazowo do czterdziestu kilometrów, co stanowi dla Watneya kolejne wyzwanie – mówi spec od efektów specjalnych, Glenn Marsh.
Mniej Bonda, więcej fizyki
O tym, że twórcy tej, bądź co bądź, hollywoodzkiej produkcji troszczyli się, aby ich dzieło bardziej niż wystawiające na próbę wszelkie możliwe prawa fizyki filmy o Bondzie, przypominało instruktaż dla przyszłych kosmonautów, świadczy zatrudnienie na planie prawdziwych konsultantów z Europejskiej Agencji Kosmicznej.
Wnętrza Hermesa – promu, w którym Whatney na Marsa dociera, są białe w hołdzie „Odysei kosmicznej 2001”. Charakterystycznym elementem jest długi korytarz prowadzący do pomieszczenia, w którym znajduje się przyrząd symulujący działanie grawitacji. Przy projektowaniu go brał udział Rudi Schmidt – naukowiec współpracujący z Europejską Agencją Kosmiczną. - Takie urządzenia są bardzo ważne. Astronauci muszą poddawać swoje ciała działaniu grawitacji, bo jej brak poważnie odbiłby się na ich zdrowiu - wyjaśnia.
„Marsjanina” chwalą również naukowcy z NASA: - To niespotykana kombinacja wciągającej opowieści, oryginalnych postaci i dokładności w sferze technicznej. Czytając „Marsjanina” masz wrażenie, że trzymasz w rękach opowieść o MacGyverze na „Tajemniczej Wyspie” - skomentował książkę emerytowany astronauta – Chris Hadfield. Biorąc pod uwagę, że NASA zaaprobowała wykorzystanie w filmie swojego oryginalnego logo, można spodziewać się, że również film dostarczy kilku niezbędnych i sprawdzonych rad, jak bez tlenu i jedzenia przetrwać w kosmosie.
Artykuł powstał przy współpracy z firmą Imperial Cinepix.