Internety wychodzą na ulice. Najpierw ACTA, teraz uchodźcy. Czeka nas kolejny masowy protest?
Kalina Chojnacka
01 października 2015, 12:37·3 minuty czytania
Publikacja artykułu: 01 października 2015, 12:37
Internauci oglądają pornografię i piją piwo. Tak Jarosław Kaczyński jeszcze 7 lat temu określał użytkowników internetu. Dziś sytuacja wygląda zgoła inaczej. Gniew użytkowników sieci wylewa się daleko poza wirtualną przestrzeń.
Reklama.
Internautom nie jest wszystko jedno. Ani im w myślach potulnie zgadzać się przekazem mainstreamowych mediów. Użytkownicy aktywnie udzielają się w mediach społecznościowych i na YouTubie. Nierzadko kontrowersyjnie i ksenofobicznie. I na tym ich aktywność się nie kończy, bo targani emocjami niezadowolenia i gniewu, na pewno pójdą do urn lub... wyjdą na ulice.
Pierwsza była ACTA
Protesty przeciwko ACTA w 2012 roku były dotychczas największymi rewoltami internetowymi. Na ulice Polski i Europy wyszły dziesiątki tysięcy ludzi niezadowolonych z próby blokowania różnych treści i wprowadzenia cenzury w sieci w imię walki z piractwem. Efekt? Ratyfikacja umowy z ACTA została zawieszona.
Sprawa uchodźców rozpala emocje w internecie w podobnym stopniu. Teraz, kiedy większość Polaków ma dostęp do sieci i konto na Facebooku, internauci poczuli władzę i zrozumieli, że ich głos może zmienić rzeczywistość. Nie są biernymi odbiorcami, ale kreatorami.
Lada chwila protest użytkowników może wylać się na ulice polskich miast. Dobrym przykładem na ocenę skali zjawiska jest liczba polubień na Facebooku dla ruchów światopoglądowych. Nie dla Acta w Polsce „polubiło” ponad 200 tysięcy użytkowników. Nie dla Islamizacji Europy – prawie 250 000. Na naszych oczach pojawiła się „mównica ludu”, która nie pozostaje bez wpływu na bieżącą politykę. A partie polityczne coraz poważniej odnoszą się do tego, co piszczy w internetowej trawie.
Głos ludu
Jak podkreśla dr Marek Troszyński, Kierownik Obserwatorium Cywilizacji Cyfrowej Collegium Civitas, skoro z internetu korzysta 2/3 Polaków, czyli prawie 70 proc. obywateli, internauta nie jest niczym innym, jak głosem naszego społeczeństwa.
– Internet nie jest odrębną rzeczywistością. Internet to jest po prostu medium komunikacji. To medium jest specyficzne, jest nowe, bardzo ułatwia organizowanie dużych grup ludzi, wokół jakiś nośnych haseł. Nie trzeba pisać swoich długich wypowiedzi, dlaczego to hasło jest słuszne. Wystarczy polubić, włączyć się do grupy i później określić godzinę marszu – mówi w rozmowie z NaTemat.pl.
Internautom trudno odmówić całkiem niezłej organizacji. Mają transparenty, sprzedają koszulki, wymieniają się filmikami i informacjami wedle swojej narracji przeciwnej imigrantom. Często nieprawdziwej, bo w internecie niezwykle łatwo jest sfabrykować treść i to tworzy ogromne pole do manipulacji. Temat wzbudza tak wielkie kontrowersje, że ludzie są gotowi schować przynależność partyjną do kieszeni i połączyć się z sąsiadem ponad podziałami. Będzie tam i dozorca z Radomia i śląski biznesmen.
W internecie prawo głosu ma każdy. Każdy też, niezależnie od wieku przywdzieje koszulkę z napisem "Islam stop". I każdy z nich może zostać przywódca takiego wydarzenia. Wystarczy je utworzyć na Facebooku.
Jak dodaje Dr Troszyński – Jeśli chodzi o ACTA posługiwanie się terminem „internauci” miało sens. Bo samo porozumienie dotyczyło korzystających z sieci, po drugie to byli aktywiści internetowi. Ale teraz mówiąc o imigrantach głos zabierają zwykli ludzie przysłowiowy Kowalski – dodaje Troszyński. I ten Kowalski ma zamiar z tej możliwości skorzystać, bo ruchy antyimigranckie już zapowiadają protesty w październiku i listopadzie. Można wątpić czy przyczyni się to do zmiany kierunku obranego przez rząd w sprawie uchodźców. Jedno jest pewne: na pewno będzie miało wpływ na frekwencję w nadchodzących wyborach.