Jeśli ktoś wzdrygnął się na dźwięk słowa „grasica” – niepotrzebnie, choć przyznaję, że widok michy podrobów, jakie na dzień dobry postawiono przy moim stanowisku, robi wrażenie. – No, to teraz trzeba to wszystko oczyścić – poinformował moją grupę szef Robert Trzópek – prowadzący warsztaty zorganizowane przez Żywiec i CookUp Studio.
– Lećcie po patelnie, grasicę już można ściągnąć. Jedni siekają, reszta smaży – zaordynował szef. Po chwili zwątpienia, czy zdążymy z „serwisem”, stwierdziliśmy, że chyba damy radę, a nawet, o dziwo, nasza okraszona kasztanami i dynią grasica, kolację zainauguruje.
– I jak wrażenia? – zapytał szef Robert, kiedy pałaszowaliśmy przyrządzone potrawy, a konkretnie sandacza. – Piwo idealnie uzupełnia smak potrawy – padło z głębi stołu, na co wszyscy trochę się uśmiechnęliśmy. Z syndromu „pupilka pani” chyba się jednak nie wyrasta, choć fakt faktem – cytrusowy Saison jako dodatek do delikatnej ryby, taplającej się w maślanym sosie, sprawdził się świetnie, podobnie jak Bock do podrobów i Porter do policzków.
Słyszałam plotki, że z warsztatów kulinarnych jedzenie przynosi się do domu. Nie wiem, na jakich bywałeś, człowieku, który je szerzy, ale na tych konkretnych z talerzy w tempie ekspresowym znikało niemal wszystko. Chcę wierzyć, że to zasługa wyjątkowo zdolnej grupy, choć pewnie obecność bursztynowego napoju, jak również amatoroodporne receptury szefa Trzópka odegrały tu pewną rolę.