Ich głosy znają wszyscy. I chociaż niewielu kojarzy ich twarze, to po paru sekundach przy radioodbiorniku i tak wszystko staje się jasne. Wielcy radiowcy – jeśli jest coś, z czego możemy być naprawdę dumni, to na pewno to, że polski eter nie cierpi na brak osobowości. Od lat poszerzają nasze horyzonty muzyczne, bawią, relaksują, snują opowieści, a my nieodmiennie od lat dajemy się im oczarować.
Wojciech Mann, Marek Niedźwiecki, Marcin Kydryński – to m.in. dzięki nim radio, któremu wielokrotnie wieszczono koniec w związku z rozwojem nowych technologii, nadal ma zagorzałych i wiernych fanów. To również dzięki ich magnetyzmowi radiowa antena nie przypomina skansenu przyciągającego wielbicieli archaicznych form przekazu, tylko tętniącą życiem platformę, gdzie ciągle czuć pozytywne iskrzenie między radiowcami a słuchaczami.
Wojciech Mann
W radiu po raz pierwszy pojawił się w 1965 roku. Parę lat później związał się z Programem 3 Polskiego Radia. Od tamtej pory jest jednym ze znaków firmowych lubianej przez słuchaczy Trójki, a przygoda, która rozpoczęła się ponad pół wieku temu trwa nieprzerwanie do dzisiaj. I choć, jak wspomina, jego pierwsze pojawienie się na antenie nie było zbyt fortunne, to później było już tylko lepiej. Co jest jego znakiem rozpoznawczym? Absurdalne poczucie humoru, którego nie powstydziliby się twórcy Monty Pythona, smykałka do sypania anegdotami i muzyczna pasja, którą skutecznie zaraża kolejne pokolenia słuchaczy.
Mówi niespiesznie, można nawet powiedzieć, że oszczędnie, ale to nic, bo czasem jedno zdanie Manna potrafi spaść jak grom z jasnego nieba. Co złośliwsi twierdzą nawet, że legendarny już radiowiec mamrocze, a jego dykcja pozostawia wiele do życzenia. Nawet jeśli uznać, że ten zarzut nie jest wyssany z palca, Wojciecha Manna i tak doskonale rozumieją słuchacze, a wypominane mu mankamenty wymowy stały się jednym z jego znaków rozpoznawczych. Kolejnym jest słabość do mocnego grania. Jak sam przyznaje: „czasem trzeba puścić kopniaka, żeby membrany poczuły”. I nie tylko membrany radiowca to czują, bo Mann często sięga po mocniejsze akordy na antenie podczas swoich audycji.
Ale jak sam przyznaje, czasy kiedy w propagowaniu muzyki był bezkompromisowy i nieprzejednany, już minęły, a on sam nie darzy już nienawistnym spojrzeniem tych, którzy nie podzielają jego zachwytu nad jakimś utworem i pozwala innym na odmienne spojrzenie na „muzyczną perełkę”.
Za co jeszcze słuchacze darzą go taką sympatią? Między innymi za to, że na antenie potrafi pokazać ludzką twarz, a kiedy przychodzi chwila rozluźnienia i zapomnienia, zdarza mu się „coś chlapnąć”. Jak w zeszłym roku, kiedy niewybredny sposób skomentował utwór zespołu muzycznego Kasabian. Później tłumaczył, że nie chodziło mu o powszechnie znany wulgaryzm, lecz fama o antenowej wpadce tylko przysporzyła mu zwolenników.
Marcin Kydryński
Marcin Kydryński to typ radiowca, który na antenie potrafi uwodzić. Od 14 lat w niedzielne popołudnie wita słuchaczy w ten sam sposób. „Zapraszam na dwie godziny niezobowiązującej, niczym nieskrępowanej muzyki przyjaznej człowiekowi” – kiedy wypowiada te słowa, wiadomo, że właśnie rozpoczęła się dwugodzinna muzyczna „Siesta” z Kydryńskim, który od lat popularyzuje muzykę przyjemną dla ucha: jazz, smooth jazz, cool jazz i latynoskie rzewne fado. „Siesta” – ta audycja to oczko w głowie radiowca. Jak sam o niej mówi?
Jego przygoda z radiem trwa jednak dłużej niż sama „Siesta”. Od 23 lat jest związany, podobnie jak Wojciech Mann, z radiową Trójką, gdzie prowadzi autorskie audycje. Słuchacze pokochali go za to, że o muzyce mówi z pasją i czułością. Przez wiele lat z powodzeniem zaszczepiał w słuchaczach miłość do mało popularnych dźwięków i można powiedzieć, że na tym polu odniósł spore sukcesy. Do jego ulubieńców należą Sting i Pat Metheny, Ella Fitzgerald. Kydryński potrafi o nich mówić w każdej audycji, mimo to snute przez niego subtelnie opowieści o muzyce nigdy się nie nudzą.
Z taką samą pasją opowiada na antenie o podróżach. Bo muzyka i odmienne kultury to u Kydryńskiego jedna przenikająca się, fascynująca gawęda. Sam zresztą podróżuje dużo, a miejscem dla niego szczególnym jest Afryka. Jego „Siesta” pełna jest też efektownych pauz, poetyckich opisów – to jak Kydryński mówi i jaką wizję roztacza przed słuchaczami, również uczyniło z niego i z jego audycji rozpoznawalną markę. Kydryński lubi jednak podkreślać, że cała ta radiowa otoczka, która towarzyszy jego programom, to tylko mało istotny dodatek.
Marek Niedźwiecki
Marek Niedźwiecki jest najbardziej tajemniczą postacią radiową. O ile o Wojciechu Mannie i Marcinie Kydryńskim wiadomo naprawdę sporo, o tyle Niedźwiecki oszczędnie dozuje informacje o swoim pozaradiowym życiu. Pewnie dlatego że pozostaje na nie niewiele czasu, bo – jak kiedyś sam stwierdził – „nie wierzy w życie pozaradiowe”, co w jego wypadku należy traktować bardzo serio. Taki tytuł nosiła też jego autobiograficzna książka, która jakiś czas temu uchyliła rąbka tajemnicy i pokazała Niedźwieckiego poza anteną.
Od kiedy wiedział, że chce zostać radiowcem? W przypadku Niedźwieckiego chciałoby się powiedzieć, że od zawsze. Zresztą, nie będzie w tym sporo przesady, bo od małego radio chodziło mu po głowie.
Niedźwiecki od lat prowadzi jedną z popularniejszych audycji radiowych. „Lista Przebojów Programu III” to kultowa audycja, która od wielu lat cieszy się niesłabnącą popularnością. Po raz pierwszy lista przebojów w radiowej Trójce zagościła w 1982 roku. To właśnie dzięki Niedźwieckiemu notowanie do dnia dzisiejszego wyznacza trendy, a miejsce na liście pokazuje, kto jest obecnie na muzycznym topie. Od 2010 roku legendarną listę przebojów Niedźwieckiemu prowadzi na zmianę z Piotrem Baronen.
Czasem żartobliwie nazywa siebie samego „radiotą” – to zresztą również tytuł jego książki. Termin to, jak tłumaczy Niedźwiecki, połączenie „radiowego freaka” i wielkiego pasjonata.
Co sprawiło, że ten na co dzień stroniący od popularności człowiek stał się jednym z największych radiowców w Polsce? O uroku Marka Niedźwieckiego można mówić długo. Na przestrzeni lat zdążył sobie wyrobić przed mikrofonem niepowtarzalny styl: jest wyważony, spokojny, ma kojący głos. Na antenie nie sypie żartami, nie opowiada często anegdot, a mimo to jego oszczędna relacja jest dla słuchaczy niezastąpiona. W centrum jego audycji prawdziwym bohaterem zawsze jest muzyka. „Zawsze chciałem być panem od muzyki. I właściwie całe życie temu podporządkowałem” – powiedział w jednym z wywiadów.
Znakomitych radiowców jest w Polsce oczywiście więcej, dość wymienić jeszcze legendarnego Piotra Kaczkowskiego czy Piotra Metza. Każdy jest znakomity z innego powodu, ale wszyscy pracują niestrudzenie na wspólny sukces – na to, żeby Polacy słuchali radia. Jeśli nawet nie klasycznie – przez radioodbiornik, to chociaż przez włączenie internetowego streamingu. Wielu słuchaczy chętnie daje się złapać na ich sztuczki: aksamitne głosy, muzyczne perełki, opowieści o świecie i artystach. To kolejny dowód na to, że jakość jest wartością ponadczasową i nigdy nie traci na aktualności. Nie tylko w radiu, które przedwcześnie odesłano do lamusa. Póki mamy takich radiowców, o los radia można być spokojnym.
Czasem puszczam ich (red.: metalowców) w audycji, ale zawsze z lekką obawą. Żeby się jakaś pani nie wystraszyła. Za to w domu poczynam sobie śmielej. Bo lubię czasem przedmuchać głośniki. No a Melą Koteluk nie da rady tego zrobić. Trzeba puścić kopniaka, żeby membrany poczuły! Czytaj więcej
Marcin Kydryński
Muzyka pozostaje dla mnie tajemnicą. Nie lubię jej dzielić, nazywać, ograniczać. Siesta od dekady łączy wiele muzycznych światów, które przenikają się nawzajem, uzupełniają, przeglądają. Ellington obok Rolling Stonesów, Mozart przy Stingu, Fado w pobliżu Keitha Jarretta, Grechuta z muzyką Tuaregów. Jedynym kryterium pozostaje błogi dreszcz, który muzyka ma budzić w słuchaczu.
Marcin Kydryński w wywiadzie dla Press
Muzyka, moim zdaniem, zawsze jest wysokiej próby, ale są dni, kiedy ja jestem beznadziejny, myli mi się wszystko, plotę, robię błędy. Są też programy, w których mam wyjątkową łatwość precyzyjnego formułowania myśli. (...) Wracając zaś do stylu – pewnie mam charakterystyczny w brzmieniu głos, melodię zdania. Ale nie wyobrażam sobie człowieka w radiu – gdzie nie jest się w stanie w inny sposób oddziaływać na ludzi – mówiącego bezbarwnym, zdystansowanym głosem. Unikam muzyki, której nie lubię, a co za tym idzie – entuzjazmuję się tym wszystkim, czym dzielę się ze słuchaczem.Czytaj więcej
Marek Niedźwiecki
Radio to moje drugie imię. Wziąłem się z jego słuchania. Lata 60. ubiegłego wieku. „W małych miasteczkach, wsiach i osiedlach” radio było prawdziwym oknem na świat. Do dziś pamiętam słuchowiska Teatru Polskiego Radia z tamtych czasów. Także Listę Przebojów „Studia Rytm” nadawaną w Jedynce w Popołudniu z Młodością. Wymarzyłem sobie wtedy pracę w radiu i się udało. I tak minęło ponad 30 lat...