Balsamy, kremy, oliwki. Od wieków kobiety używają ich, aby wspomóc Matkę Naturę, tudzież opóźnić skutki upływu czasu. Greczynki stosowały w tym celu oliwę z oliwek, Kleopatra spopularyzowała dobroczynne właściwości mleka, zaś w XIX wieku wynaleziono wazelinę, która szybko stała się niezbędna w kobiecej walce o piękną skórę. Dziś w drogeriach do wyboru jest cała armia kosmetycznych specyfików. Wśród nich te z „innowacyjnymi” cząsteczkami rodem z laboratoriów albo wyciągiem z meteorytów czy róży hodowanej na stacjach kosmicznych. Ale kobiety wciąż wolą klasykę i prostotę.
Myli się ten, kto uważa że walka ze starzeniem i niedoskonałościami skóry jest współczesnym wymysłem. Kosmetyka to wynalazek starożytności. Kto nie słyszał o legendarnej królowej Egiptu, Kleopatrze i jej codziennych kąpielach w mleku? Naukowcy od lat spierają się, czy było to mleko krowie, kozie czy ośle. Jednak pewnym jest, że pomogło słynnej władczyni cieszyć się gładką i piękną skórą. Zawiera bowiem lipidy i proteiny, które natłuszczają i nawilżają, oraz całe mnóstwo witamin. I dlatego do dziś koncerny kosmetyczne chętnie wypuszczają na rynek serie z mlekiem, jogurtem czy śmietanką, przypominając nam o pielęgnacyjnych nawykach Kleopatry. Inna sprawa, że owe produkty często z mlekiem niewiele mają wspólnego (chyba, że w postaci syntetycznej).
A la Kleopatra
Legendarna władczyni Egiptu miała zresztą wiele innych sposobów na piękną skórę. Ponoć sama przyrządzała sobie kremy bazujące na wodzie z dodatkiem srebra i aloesu oraz stosowała peelingi z soli morskiej. Natomiast do rozjaśniania skóry służył jej sok z cytryny. Starożytne metody opierały się na naturalnych składnikach, chętnie wykorzystywanych i dziś.
Ale Kleopatra nie była wcale jedyną, która korzystała z dobrodziejstw natury, chcąc zachować urodę i młodość. Perska księżniczka Szecherezada (postać historyczna, którą znamy z „Baśni 1001 Nocy”) wcierała w skórę naturalny miód, a do depilacji używała cukru i rozdrobnionych orzechów. Natomiast w starożytności Rzymianki i Greczynki stosowały oliwę z oliwek, którą smarowały skórę, a następnie zeskrobywały po wyschnięciu. Używały też kremów na bazie lanoliny, czyli po prostu wosku z owczej wełny. Ta również jest dzisiaj wykorzystywana, na przykład jako baza dla aptecznych kremów i maści.
Zabójcze piękno
W późniejszych wiekach naturalne oleje i wyciągi roślinne zastąpiły specyfiki o działaniu wręcz zabójczym. Wodę i codzienne kąpiele uznawano za szkodliwe dla skóry, a brak higieny - i związany z tym nieprzyjemny zapach - tłumiono perfumami. W wiktoriańskiej Anglii kobiety stosowały pudry z tlenkiem ołowiu, a w ówczesnych „kosmetykach” popularny był arsen i trująca rtęć.
Dopiero w XIX wieku woda wróciła do łask ze względów zdrowotnych, a lekarze zaczęli zalecać dbałość o higienę osobistą. Wtedy też zaczęły powstawać pierwsze domy towarowe, w których ówczesne elegantki mogły zaopatrzyć się w kremy, pudry i pierwsze kosmetyki do makijażu. Również w XIX wieku miała miejsce prawdziwa rewolucja - kobiety zyskały nowy oręż w walce o zdrową i piękną skórę. Wtedy właśnie wynaleziono bowiem kosmetyczną wazelinę, cenioną do dziś za właściwości nawilżające i regenerujące skórę oraz wszechstronne zastosowanie. Z upodobaniem stosowała ją ponoć Marlin Monroe, ulubienica Ameryki i symbol kobiecego piękna.
Wazelina. Kultowa do dziś
W 1859 roku Robert Augustus Chesebrough, młody brytyjski chemik, przybył do małego miasteczka w Pennsylwanii, gdzie wydobywano ropę naftową. Zaintrygował go fakt, że substancja powstała przy wydobyciu, która później nazwano wazeliną stosowana jest przez robotników do ochrony skóry, oraz łagodzenia skaleczeń i ran. W ciągu miesiąca wyodrębnił więc czystą wazelinę (później poświęcił zaś 10 lat na udoskonalenie tego procesu), która od tamtej pory stała się wręcz niezbędna w każdym gospodarstwie domowym.
Przyczynił się do tego sam Robert Chesebrough, który osobiście podróżował po Stanach, reklamując swój „magiczny” produkt. Jak? Pokazywał obrażenia, demonstrując wpływ wazeliny na łagodzenie i szybkość regeneracji skóry (nie próbujcie tego w domu!). Wkrótce stała się tak pożądana, że w 1870 roku powstała pierwsza fabryka, a dwa lata później zarejestrowano markę VASELINE®, która może się dziś poszczycić 150-letnią tradycją.
W 1874 roku sprzedawano średnio jeden słoiczek wazeliny na minutę! Jej wielką fanką była brytyjska królowa Wiktoria, której wazelina pomogła uporać się z przesuszoną skórą. Natomiast amerykański podróżnik i odkrywca Robert Peary zabrał słoiczek wazeliny podczas swojej pierwszej wyprawy na Biegun Północny w 1909 roku, aby chronić skórę przed morderczym mrozem i wiatrem.
Do jej popularności przyczyniła się wszechstronność zastosowań: kobiety nawilżały nią suchą i spierzchniętą skórę albo chroniły usta przed mrozem. Aby zabezpieczyć niemowlęcą skórę, matki stosowały ją przy zmianie pieluszek. Podczas I wojny światowej żołnierze używali jej na siniaki i rany, a podczas kolejnej - przygotowywali na jej bazie opatrunki. Słoiczek wazeliny szybko stał się elementem niezbędnym na kobiecych toaletkach.
Gigantyczna popularność produktu i duże zapotrzebowanie sprawiło, że asortyment marki zaczął się rozszerzać o produkty stricte pielęgnacyjne - balsamy do ciała, kremy do rąk i kosmetyczną wazelinę w poręcznym pudełeczku, którą można stosować na suche usta, kolana, łokcie i wszędzie tam, gdzie skóra potrzebuje ochrony i nawilżenia.
Dziś, w unowocześnionej wersji, wazelina jest wciąż kochana przez kobiety na całym świecie. Na polski rynek marka Vaseline wkroczyła niedawno z linią balsamów. Hitem są te w sprayu, które można łatwo zaaplikować na skórę i niemal natychmiast założyć ubranie, co dla zabieganych kobiet stanowi wielki atut. Innowacyjna linia balsamów VASELINE® Spray Moisturiser, wśród których hitami okazały się zwłaszcza kakaowy i aloesowy, doczekała się rzeszy wiernych fanek.
I chociaż drogeryjne półki wręcz uginają się od wszelkiej maści kosmetyków pielęgnacyjnych, to popularność jaką Vaseline zyskała w tak krótkim czasie świadczy o tym, że wciąż najchętniej wybieramy klasykę.