Zestrzelenie rosyjskiego samolotu wojskowego przez tureckie myśliwce na granicy z Syrią pokazuje, że Ankara nie boi się tego, którego imienia niektórzy boją się wymawiać. Do tej pory Władimir Putin robił co chciał, a dyplomaci tylko grzmieli na mównicach. Turcy przeszli od słów do czynów, nie bojąc się konsekwencji ze strony Rosji.
Likwidacja myśliwca, który przekroczył terytorium powietrzne Turcji, to jawny cios w stronę Putina. Przekraczanie granic lotniczych państw nie należy do rzadkości. Na wysokości około 6000 metrów, pojęcie linii granicznej jest bardziej umowne niż w przypadku granicy lądowej. I wystarczy błąd w nawigacji, aby pilot nielegalnie przekroczył tę umowną granicę.
Wcześniej Rosjanie wielokrotnie przekraczali granicę tego kraju, ale Erdogan dopiero teraz zdecydował się na konkretną reakcję. Turkom wystarczyło 16 sekund przekroczenia terytorium ich kraju, aby zestrzelić samolot. Dlaczego zdecydowali się na taki krok nie bojąc się reakcji Rosji?
Bo zawołam NATO
Członkostwo w Pakcie Północnoatlantyckim oferuje krajom członkowskim gwarancję, że w razie napaści na członka paktu pozostałe kraje udzielą mu pomocy (tak brzmi teoria). Po incydencie z zestrzeleniem samolotu sekretarz generalny NATO Jens Stoltenberg zapewnił, że Turcja, jako pełnoprawny członek paktu, może liczyć na pomoc Sojuszu, jeśli tylko zajdzie taka potrzeba.
W związku z iskrzeniem na linii Erdogan–Putin, w Brukseli odbyło się nadzwyczajne spotkanie przedstawicieli NATO. Być może Turcja zdawała sobie sprawę z tego, że Putin nie odważy się na konfrontację z całym Paktem Północnoatlantyckim. Jednak samo NATO również nie chce takiej konfrontacji. Na spotkaniu nieoficjalnie zaapelowano do Turcji o "zachowanie zimnej krwi".
Członkostwo Turcji w NATO i możliwy konflikt z Rosją oznacza, że w spór mogą zostać wciągnięte inne państwa Sojuszu, co będzie oznaczało już globalnego spięcia. A to nikomu nie jest teraz na rękę, dlatego zdaniem gen. Romana Polko, samo zdarzenie skończy się tylko na słowach. Jak powiedział w rozmowie z naTemat, Turcja pogroziła Rosji palcem.
– Ten incydent nie przekształci się w konflikt, to będzie raczej przebudzenie. Będzie walka słowna, padnie szereg słów potępienia, a jedyną konsekwencją tego wydarzenia będzie ściślejsze uzgodnienie zasad współistnienia tych krajów w tym regionie – mówi Polko. Zdaniem politologa Wiktora Rossa pod względem politycznym uznano, że Turcja ma prawo do suwerennej obrony terytorium. Ale to nie znaczy, że od tego momentu rozpoczęła się wojna między NATO, a Rosją. –Po prostu udzielili poparcia działaniom Tureckim i nic więcej– dodaje.
Turcy też nie w ciemię bici Turcja jest bardzo poważnym graczem politycznym o charakterze mocarstwa regionalnego. Armia turecka jest szóstą największą armią świata i drugą co do wielkości w NATO (zaraz po armii USA). Liczy 823 tys. zawodowych żołnierzy. Według danych CIA Turcja przeznacza ok. 5 proc. PKB na dozbrajanie armii. Będąc od wielu lat członkiem NATO, dysponuje wysokiej klasy sprzętem wojskowym o standardach natowskich, niedawno została doposażona przez USA nowej modyfikacji F-16, co jest konieczne ze względu na zagrożenie ISIS i ogólnie sytuacją polityczna panującą w tym regionie. Zdaniem politologa Wiktora Rossa z Collegium Civitas, Turcja z tego punktu widzenia jest krajem groźnym.
Kolejnym dowodem tureckiej siły militarnej jest posiadanie bomby atomowej. Na jej terytorium znajduje się baza NATO, w której składowane są bomby nuklearne (baza lotnicza İncirlik, położoną na południu kraju).
W obliczu toczącej się teraz akcji militarnej na terenie Syrii i Iraku takie incydenty mogą być traktowane bardzo poważnie. – To jest przedmiot potężnego sporu pomiędzy Zachodem jako całości, a Rosją. I Putin chce za wszelką cenę zaprezentować się niezbędny gracz dla rozwiązania konfliktu. Wszystko po to, by odciągnąć uwagę zachodnich polityków od wydarzeń na Ukrainie. Rosja liczy na zdjęcie sankcji, jak również przełamanie izolacji i ponowny powrót na arenę międzynarodowa jako ważny gracz. Jednocześnie robi wszystko żeby pokazać, że rosyjski świat jest odmienny od zachodniego – dodaje politolog.
Czy będzie zemsta Putina?
Zdaniem politologa na razie nie, a sam Putin będzie działał bardzo rozważnie. – Osobiście liczę na powściągliwość prezydenta Rosji. Putin zdaje sobie sprawę, że otwarcie jeszcze kolejnego frontu i walka z Turkami byłaby zabójcza i dla gospodarki rosyjskiej i zerwanie wielu kontraktów handlowych –twierdzi dr Witor Ross.
Zerwanie kontraktów gazowych przez Turcję byłby potężnym ciosem dla Rosji. Ponad 50 proc. całego budżetu Rosji pochodzi przecież z ropy i gazu. Pozostaje też kwestia elektrowni atomowej, którą Rosja chce budować w Turcji, a także masa kontraktów budowlanych, które Turcy realizują na terenie Federacji Rosyjskiej. – Myślę, że ten konflikt zostanie wyciszony i dyplomatycznie rozwiązany. Erdogan dał jedynie do zrozumienia, że gdzieś Putina trzeba zatrzymać – dodaje politolog.
Napisz do autorki: kalina.chojnacka@natemat.pl
Reklama.
Gen Roman Polko
Turcy przypominają Europie od czego jest armia i po co działa, jeśli armia wkracza, wówczas wszyscy powinni widzieć, że nie ma zabawy w kotka i myszkę. Rosjanom do tej pory wiele uchodziło na sucho, niektóre państwa pozwalały sobie na takie dywagowanie, a Turcy są konsekwentni. Nie ważne czy to były 2 sekundy czy 2 godziny. Była komenda i ostrzeżenie, nie zrealizowana zgodnie z procedurą, więc potencjalne zagrożenie zostało zneutralizowane. Turcja nie będzie się wahać.
Dr Wiktor Ross
Rosjoznawca z Collegium Civitas
Turcja ma przywództwo w postaci Erdogana, który jest politykiem stanowczym, prawdopodobnie nie mniej stanowczym niż sam Putin i to ich odróżnia od przywódców świata zachodniego, którzy stawiają na priorytet dyplomacji i przestrzegania prawa międzynarodowego. Tutaj mamy do czynienia z wyraźną militarną zaporą: "jesteśmy silni nie damy przelatywać nad naszym krajem".