Refundacja procedury in vitro będzie możliwa tylko do połowy przyszłego roku – zapowiedział minister zdrowia Konstanty Radziwiłł. To dramatyczna wiadomość dla 17 tys. par, które są w trakcie leczenia w ramach programu oraz tych, które nie zdążyły się do niego zgłosić. Jak mówi Marta Górna ze stowarzyszenia Nasz Bocian, ludzie są zbulwersowani, wściekli i zwyczajnie smutni. – Nie można kierować się przy takich decyzjach ideologią – mówi naTemat.
Marta Górna: Trudno mówić w czyimś imieniu, co wygrało. Wiele wskazuje na to, że jednak wygrał światopogląd. Że to nie jest decyzja podyktowana ekonomicznymi względami.
Takie jest oficjalne uzasadnienie.
Pieniądze, które są przeznaczane na leczenie osób niepłodnych, w porównaniu do tych wydawanych na leczenie innych grup pacjentów nie są jakoś koszmarnie duże. A nie ukrywajmy, są to pieniądze, które państwo inwestuje, bo dzięki nim rodzą się dzieci. Będą płacić podatki, będą polskimi obywatelami. Te pieniądze po prostu trzeba wydać, dlatego że należy leczyć swoich chorych obywateli. Z punktu widzenia państwa po prostu warto wydać te pieniądze.
Ale politycy PiS twierdzą, że chcą leczyć. Wskazują tylko inne metody. Minister Radziwiłł powiedział wyraźnie, że państwa nie stać na in vitro.
Myśli pan, o naprotechnologii?
Nie ja, to politycy PiS o niej mówią.
Ale to nie jest metoda leczenia niepłodności. Nie jest w żaden sposób udokumentowana, nie stoją za nią żadne badania naukowe. To metoda, która może jest fajna jeśli chodzi o poznanie funkcjonowania własnego organizmu w kwestii starań o potomstwo. Natomiast to nie jest metoda, która pozwoli zajść w ciążę parze, która ma realny problem związany z niepłodnością. Kobiecie, która ma na przykład niedrożne jajowody, mężczyźnie o bardzo niskich parametrach nasienia... To nie jest metoda leczenia.
Czyli decyzja Konstantego Radziwiłła to realne odebranie niektórym parom szansy na potomstwo?
Tak, dlatego że odebranie dofinansowania to tak naprawdę odebranie szans na posiadanie dzieci. Ludzie po prostu nie mają pieniędzy aby leczyć się z własnych oszczędności. Metody leczenia niepłodności są bardzo zaawansowane i wymagają bardzo wysokich nakładów finansowych ze strony leczącej się pary.
Pamięta Pani, jak wchodziła ustawa o finansowaniu leczenia in vitro?
Tak, to był ogromny krok do przodu. Było to również bardzo ważne z punktu widzenia nie tyle ekonomicznego, co poczucia sprawiedliwości. Niepłodność wreszcie zaczęła być traktowana jak wszystkie inne choroby. Ta choroba, jak każda inna, powinna być leczona z pieniędzy publicznych.
Co zatem dzieje się od wczoraj w środowisku ludzi związanych z procedurą in vitro. Wśród rodziców, lekarzy?
Ludzie są zbulwersowani, wściekli... są też zwyczajnie smutni. Te uczucia zależne są od tego, o której grupie mówimy. Jeśli o tej, która dopiero stara się o potomstwo, a ta grupa najbardziej odczuje konsekwencje decyzji pana ministra, to mają oni dziesiątki pytań. Nie wiedzą, co mają teraz zrobić. Na naszą skrzynkę mailową spływa mnóstwo maili z pytaniami typu: "Byliśmy w programie, mieliśmy zagwarantowane trzy podejścia do in vitro, a dostaliśmy jedno". Pojawiają się bardziej dramatyczne wypowiedzi: "Kupiliśmy leki, aby podejść do programu. Mamy w lodówce medykamenty za 8 tys. zł i co mamy z nimi zrobić?" Na te pytania nie ma dziś odpowiedzi.
A Pani, co dziś czuje? Jako Stowarzyszenie "Nasz Bocian" jesteście bardzo blisko tych problemów. Bezsilność? Wściekłość?
Wszystko na raz. Z jednej strony wściekłość, z drugiej bezsilność, bo cóż możemy zrobić. To też złość na zmarnowanie tego, co udało się wypracować. To naprawdę nie było łatwe, aby dojść do momentu, kiedy mamy w końcu ustawę o leczeniu niepłodności. Kiedy mamy wreszcie refundację leczenia z pieniędzy budżetowych. Ktoś właśnie wyrzuca całą naszą pracę do śmietnika, depcze te osiągnięcia. Okazuje się, że to wszystko będzie teraz bez znaczenia.
A co w takim razie powiedziałaby Pani ministrowi Radziwiłłowi, gdyby miała Pani okazję spojrzeć mu w oczy?
Że popełnia ogromny błąd. Że naprawdę trudno jest mi zrozumieć, dlaczego to robi. Że nie można kierować się przy takich decyzjach ideologią. Jeśli to jest przyczyna podjęcia tej decyzji, to nie powinna nią być. Nie możemy być sumieniem innych ludzi, nie możemy odbierać im szansy na to, żeby spełniali najważniejsze, najsilniejsze życiowe potrzeby, jakim jest macierzyństwo, ojcostwo, przekazanie swoich genów i ta radość, którą daje rodzina.
Tak, ale z drugiej strony PiS jest partią wybraną przez Polaków, która nigdy nie kryła swojego podejścia do metody in vitro. Być może realizują politykę, której od PiS oczekuje wielu Polaków?
Polacy popierają in vitro. Sondaże już niejednokrotnie pokazywały, że wbrew temu, że czują się Katolikami, popierają tę metodę. Zamykanie tego programu nie jest odpowiedzią na oczekiwania większości z nas. Jeśli ktoś nie zetknął się nigdy z niepłodnością, może mu się wydawać, że to nie jest priorytet. Ale gdy wchodzi się z takim człowiekiem w dyskusję i pokazuje mu, czym jest niepłodność, jakie ma skutki społeczne dla rodziny, dla najbliższych tej rodziny, to okazuje się że otwierają oczy i dostrzegają, że to choroba jak każda inna.
Decydują politycy, którzy najczęściej już mają swoje rodziny, a przynajmniej nie są już w wieku rozrodczym. Głośno wypowiadają się również na ten temat księża...
Zawsze łatwiej zrozumieć pozycję drugiego człowieka, kiedy samemu było się w podobnej sytuacji albo zetknęło się z kimś, kto zmaga się z problemem niepłodności. Umówmy się, politycy którzy decydują o tym, jak będzie funkcjonowało nasze państwo, nie są w stanie przeżyć na własnej skórze problemów wszystkich Polaków. Oni naprawdę muszą być ponad to i potrafić wyjść poza siebie i spojrzeć na sprawy oczyma innych ludzi.
In vitro wróci?
Na razie nam go nikt nie zabrania.
Tak, na razie jeszcze nie. Ale czy wróci finansowanie leczenia niepłodności z budżetu państwa tą metodą?
Mocno wierzę, że wróci. Ale czy to się stanie w przeciągu najbliższych czterech lat... nie wiem. Jestem człowiekiem ogromnej wiary w ludzi i zawsze mi się wydaje, że przecież musi być dobrze, że przecież w końcu muszą nas zrozumieć. Mam nadzieję, że ludzie się zjednoczą w protestach, w oburzeniu. Ale nie liczę na to, że to się zmieni szybko.