Agnieszka Smoczyńska, autorka filmów dokumentalnych, staje okoniem wobec życzeń władzy. Wierzy w antypolityczną rewoltę artystów, choć wie, że pojawią się tacy, którzy chętnie zatańczą, jak PiS im zagra. Tylko, że sztuka filmowa wcale na tym dobrze nie wyjdzie.
Władza swoje, twórcy swoje
Smoczyńska, reżyserka "Córek Dancingu", czyli historii o krwiożerczych syrenach w Warszawie PRL-u, przekonuje: "To, czego moje środowisko będzie, jak sądzę, bronić, nazywa się swoboda wypowiedzi". Nie umie jednak określić, na co nowa władza pozwoli polskim artystom, a czego im zabroni.
I to, i to wydaje się Smoczyńskiej absurdalne. – Jeśli władza chce filmu na zamówienie, niech utworzy osobny fundusz – oponuje – PISF ma osiągnięcia tylko dlatego, że nawet jeśli w przeszłości były jakieś naciski, politycy nie mieli bezpośredniego wpływu na realizacje projektów.
Wtrącanie się, jak to określiła w rozmowie z "Wyborczą", władzy przyniesie efekty odwrotne do tego, czym jest z założenia wypowiedź artystyczna. I przywołuje spotkanie z białoruskim twórcą na festiwalu w Koszalinie. – Przyjechał tam […] z filmem o II wojnie, kompletnie odklejonym od wszystkich festiwalowych propozycji – opowiada. – Zapytaliśmy go, dlaczego zrobił taki film. On na to: "Bo u nas na Białorusi 95 proc. zamawianych filmów jest o wojnie" – dodaje. I nie chciałaby, że polskie kino wyglądało podobnie.
Wolność, nie wtórność
Smoczyńska zdaje sobie sprawę, że wśród kolegów po fachu znajdą się poddani PiS. – Zacznie się lizusostwo, wyprzedzanie myśli zleceniodawców – mówi – Jeśli będzie popyt na jedynie słuszny historyczny patriotyzm, znajdą się tacy, którzy ten popyt zrealizują. Ale taki film nigdy nie będzie szczery. Zdaniem reżyserki, raczej okaże się kalką. Za przykład daje "Braveheart" z Melem Gibsonem w roli głównej. Polska wersja pewnie by przeszła, ale to "zachęta do popadnięcia we wtórność".
Wtórności mogłaby sobie życzyć Beata Szydło, która niedawno stwierdziła, że nie podobała jej się oscarowa "Ida". Smoczyńska ustosunkowała się do tej wypowiedzi dość ostro. – ["Ida"] nie pasuje do narodowo-katolickiego wzorca patriotycznej polskości. Pani premier może wypowiadać się o "Idzie" jak każdy widz. Ale może powinna milczeć, bo jednak zwykłym widzem nie jest – komentuje.
W rozmowie z "Wyborczą" reżyserka podkreśla, że nie trzeba bronić polskości, ale po prostu robić dobre filmy. Jak? Pokazując ciekawie własną wrażliwość. – Czym jest wolność wypowiedzi? Czy prawo jest ważniejsze od wygodnego porządku i politycznej woli? – zadaje pytanie. I zostawia otwartą furtkę.