Guns N' Roses wracają. Nie w oryginalnym składzie, ale na scenie znowu staną: wokalista Axl W. Rose, gitarzysta Slash i basista Duff McKagan. Potwierdzony już występ na festiwalu Coachella i planowana trasa koncertowa po USA, to nic innego, jak wielki skok na kasę. I jako fan, ba - psycho-fan Guns N' Roses, nie posiadam się z radości.
Od tego coveru piosenki Boba Dylana, wykonanego przez Guns N' Roses na koncercie ku czci frontmana Queen Freddiego Mercury'ego, zaczęła się kilka lat temu moja przygoda z zespołem Axla Rose'a. Nie przygoda, miłość. Słuchałem ich w kółko i na okrągło, oglądałem koncerty i zapamiętywałem słowa piosenek. Nie jestem typem człowieka, który obwiesza pokój plakatami, ale to był ten poziom ekscytacji.
Przez lata Guns N' Roses byli moim zespołem numer jeden. I nie zmienił tego nawet koncert, na który w 2012 roku pojechałem do Rybnika. Z oryginalnego składu został tylko wokalista Axl W. Rose. A właściwie jego cień – dwa razy większy, niż dziki dwudziestolatek, ale pusty w środku. Bo z tego wysokiego, zadziornego głosu zostało niewiele. Próbując zaśpiewać stare kawałki Axl po prostu fałszował, a podczas solówek schodził ze sceny, by zaczerpnąć tlenu ze specjalnych butli.
W znacznie lepszej formie są pozostali członkowie oryginalnego składu, którzy potwierdzili powrót do formacji. Slash święci triumfy z wokalistą Alter Bridge Myles'em Kennedy'm. Ich płyty to naprawdę dobry kawałek muzyki, a koncerty to dwie godziny doskonałego grania (widziałem ich na żywo w Krakowie w 2014 roku). Znacznie mniej popularny jest basista Duff McKagan, który tworzy swój zespół Loaded oraz gra w niezwykle ciekawym Walking Papers (który widziałem w Łodzi w 2014 roku).
Trudno oczekiwać, że Gunsi wrócą jak za dawnych lat. To inny zespół, inni ludzie. Nie tylko starsi i bardziej dojrzali, ale też wolni od nałogów (Slash nawet rzucił papierosy). Nie będzie więc to już grupka wiecznie pijanych i naćpanych chłopaczków, którzy z garażu w Los Angeles wyszli na największe sceny świata, i zamiast obskurnych barów zapełniali ogromne stadiony w każdym zakątku świata.
Teraz będzie podobnie. I to za dużo większe pieniądze, bo jak donoszą branżowe media, stawka za jeden koncert to trzy miliony dolarów, a więc po milion na każdego "starego" członka zespołu. Tyle liczą sobie tylko The Rolling Stones, którzy pomimo 70. na karku (poza 68-letnim Ronniem Woodem, któremu wkrótce urodzą się bliźnięta), robią show na najwyższym poziomie.
Wierzę, że tak samo będzie i z Guns N' Roses. Może nawet Axl skróci swoje standardowe 2,5-godzinne spóźnienia (podejrzewam, że to jeden z zapisów kontraktu). Bo reunion to przede wszystkim przedsięwzięcie biznesowe. Fani tak bardzo czekali na ponowne zejście się składu z czasów płyty "Appetite For Destruction", albo chociaż trasy Use Your Illusion (trwała dwa i pół roku, liczyła 194 koncerty), że dzisiaj będą w stanie zapłacić 250 dolarów (od tylu mają się zaczynać bilety).
Ale ani wysokie ceny biletów, ani gorsza forma wokalna Axla, ani możliwy brak chemii na scenie, nie będą mi przeszkadzać. Wierzę, że panowie zagrają przyzwoite koncerty, a to dla fanów najważniejsze. Część pewnie będzie narzekała, ale to tylko źle świadczy o ich inteligencji – przecież wiedzieli, na co się piszą.
Po cichu liczę też, że to tylko początek czegoś większego. Na razie oficjalnie wiadomo tylko o festiwalu Coachella, ale amerykańskie media donoszą też o 25 koncertach stadionowych w USA oraz występie na brytyjskich festiwalach Reading i Leeds. Niektóre wspominają też o wspólnym nagraniu kilku piosenek. Ale to wydaje mi się mało prawdopodobne, bo to właśnie od procesu nagrywania następcy "Appetite For Destruction" rozpoczął się rozpad zespołu.
Nagrywanie "Use Your Illusion" i trwająca dwa i pół roku trasa tylko pogłębiła podziały. Panowie nie szczędzili sobie gorzkich słów. Ale kilka miesięcy temu zakopali topór wojenny, a teraz mogą razem stworzyć coś wielkiego. Albo przynajmniej zarobić wielkie pieniądze. Ku uciesze fanów, bo o to w tym wszystkim chodzi.
W lecie 1989 roku zapadła decyzja – zespół przeniesie się do Chicago, aby rozpocząć pracę nad następnym albumem. (...) Po dwóch tygodniach spędzonych w Chicago Axl dalej się nie pojawił. Slash, Steven i ja zaczęliśmy się czuć urażeni. (...) Poczułem się wykorzystany. Byłem jak idiota, który wyjechał na tak długo do Chicago i dał się wyrolować Axlowi. Do tego momentu nie miałem żadnych wątpliwości, że jesteśmy zespołem, rodziną i gangiem. Ale ta podróż wzmocniła moje uprzedzenia.