![Fot. Flickr.com/ [url=https://www.flickr.com/photos/andydr/19272757/]Andrew Ratto[/url]/[url=http://bit.ly/mamadu]CC BY[/url]](https://m.natemat.pl/531970d8ee1dfff1593b712792a25942,360,0,0,0.jpg)
– Był to 2002 rok. Wraz z innymi zachodnimi aktywistami wyszedłem na plac Tiananmen w Pekinie. W rękach miałem transparent z napisem „Falun Gong jest czymś dobrym” – wspomina Ozimek. Falun jak? Co to takiego? Nie jest to nazwa antykomunistycznego podziemia, planującego zamach stanu w Państwie Środka. Nie są to też wojujący buddyjscy mnisi ani nawet ujgurscy separatyści. Falun Gong nie wysuwa żadnych postulatów politycznych i jest daleka od organizowania buntów i prowadzenia działalności kontrrewolucyjnej. Jest to nic innego, tylko popularna w Chinach dyscyplina duchowego doskonalenia się oparta o rodzaj tradycyjnej gimnastyki zdrowotnej, tzw. qi gong.
– Jestem Ani. Wraz z byłym małżonkiem przez kilka lat pracowaliśmy w Centrum Leczenia Zakrzepicy. Ja zajmowałam się statystykami, a mąż był chirurgiem. Na terenie placówki odkryłam tajny obóz koncentracyjny, a w szpitalnej kotłowni – krematorium. Byłam świadkiem barbarzyńskich praktyk przymusowego usuwania wątrób i rogówek niewinnym osobom. Choć po operacji część z nich jeszcze żyła, i tak trafiała do spalarni odpadów – opowiada Ani.
Pozyskanie organów od więźniów to w Państwie Środka żadna nowość. Szacuje się, że stanowią one nawet 90 proc. wszystkich narządów pobieranych w Chinach od zmarłych dawców. Według chińskiego ustawodawstwa organy mogą być pobierane od więźniów skazanych na karę śmierci, którzy uprzednio wyrazili zgodę na przeszczep. Problem tkwi jednak w tym, że za praktykowanie Falun Gong należy się co najwyżej kilka lat więzienia, a nie kara ostateczna. – Funkcjonariusze mają jednak przyzwolenie władz na totalne bezprawie względem członków ruchu – tłumaczy Ozimek.
Do niedawna w Chinach nie funkcjonował żaden oficjalny system donacji narządów. 90 proc. organów pozyskiwano od więźniów.
W efekcie liczba szpitali dokonujących przeszczepów rośnie jak na drożdżach. O ile pod koniec lat 90. w ChRL działało tylko 150 takich placówek, to zaledwie dekadę później ich liczba wzrosła do ponad 600. Dzisiaj w Państwie Środka dokonuje się blisko 11 tys. operacji transplantologicznych rocznie, a chińskie szpitale prześcigają się w walce o klientów, wymyślając coraz to bardziej chwytliwe hasła reklamowe.
Jak wynika z licznych śledztw, ofiarą czarnych chirurgów padło do tej pory od 40 tys. do 65 tys. członków Falun Gong.
Więcej o grabieży organów w ChRL można przeczytać w obszernym, liczącym prawie 700 stron, raporcie Davida Kilgoura, Davida Matasa i Ethana Gutmanna.
Napisz do autorki: nino.dzikija@natemat.pl