Otwarcie Światowego Forum Ekonomicznego w Davos było niczym tchnienie wiosny dla tej zwykle dość sennej, wręcz onirycznej osady.
Reklama.
Co roku, na jeden tylko tydzień, do tego stopnia wstępuje w nią bezpruderyjny duch kapitalizmu, że nawet kościół wynajmuje turystom wszystkie swoje pomieszczenia, a jedyny w miasteczku sklep zoologiczny wyprzedaje cały swój asortyment.
Nie mówiąc już o tym, jakie to widowisko! Nawet rozchwiane notowania giełdowe nie są w stanie zatrzymać potoków szampana lejącego się za ścianami ekskluzywnego hotelu Belvedere, który w tym krótkim okresie staje się domem dla największych na świecie ekscentryków. Co więcej, dzięki lecącym na łeb na szyję cenom ropy stojące na zewnątrz limuzyny mogą czekać w nieskończoność na fundujących sobie luksusy wielkich tego świata – tylko za połowę stawki!
Zasada przynależności do tego towarzystwa jest dość prosta: im większa „świta”, tym lepiej.
Jak się okazuje, konferencja w Davos spełnia wielorakie cele. Jest nie tylko miejscem debaty nad kluczowymi problemami współczesnego świata, lecz również idealną sceną do wzmacniania pożądanego wizerunku. Chyba nigdzie indziej na świecie nie udało się jeszcze nikomu zgromadzić w jednej sali tylu ludzi o tak ogromnym ego, którzy na co dzień raczej unikają bratania się ze sobą. I chyba nigdzie indziej na świecie nie widziano w jednym miejscu tak ogromnej ilości futer.
Ale w tym roku damy i dżentelmeni z Davos (choć kobiet jest tutaj wyjątkowo mało) musieli zmierzyć się z niespotykanym dotychczas zagrożeniem w postaci nowego gatunku.
Południowokoreański robot Hubo zajął miejsce honorowego gościa w sali kongresowej, prezentując z dumą prestiżową plakietkę VIP. Miał w ten sposób przypomnieć, że jeszcze przed końcem tej dekady rozwiązania sztucznej inteligencji mogą odebrać pracę 5 milionom ludzi.
Korporacyjne elity raczej nie są tym faktem przesadnie zmartwione. W końcu, co jak co, ale pierwsze razy sięgną przecież tych z niższego szczebla, głównie pracowników fabryk. Oczywiście, delegaci z Davos powinni i tak o tych prognozach pamiętać. Tak się bowiem składa, że gdyby światem rzeczywiście rządziły androidy, spotkania na szczycie nie byłyby nawet w połowie tak interesujące i lukratywne jak teraz.
Na szczęście Davos zawsze może liczyć na sięgające pięciuset osób grono dziennikarzy, dzięki którym obecność celebrytów dodaje temu wydarzeniu nieco blasku. Na konferencji pojawiło się z kilku z nich. Kevin Spacey zawitał krótko po zakończeniu zdjęć do czwartej części „House of Cards”, by dać wykład prawdziwie makiawelicznym przywódcom na temat teatralności politycznej sceny. Natomiast Will.i.am – współzałożyciel nieistniejącego dziś zespołu The Black Eyed Peas, a dziś potentat w branży technologicznej – radził młodym, jak doskonalić swoje umiejętności i zakładać start-upy.
W pamięć zapadło jego chwytliwe hasełko: „Bądź jak Steve Jobs, a nie Stevie Wonder”. Cóż, wyróżnienie się na tle 2500 delegatów jest niemałym wyzwaniem, dlatego chyba tak istotna jest siła perswazji.
Konferencja w Davos zbliża się do nieubłaganego, acz niezwykle uroczystego końca. Uroczyste są także oświadczenia składane przez kolejnych delegatów. Swój zwycięski wyścig krótko po zawarciu umowy atomowej z Iranem kontynuuje John Kerry. Arabia Saudyjska broni się przed obarczaniem jej winą za kryzys na rynku ropy. Są też tacy, którzy nawołują do zakończenia spowolnienia w Chinach, bo mają już dość nieprzespanych nocy.
Na szczęście wszyscy zgodnie twierdzą, że świat jest w coraz lepszej kondycji. Oskarżają rynki o przesadzone reakcje, chociaż przeciętny konsument już siódmy rok z rzędu odczuwa skutki globalnego kryzysu gospodarczego.
W oparach drogich perfum czuć wyraźny powiew negacji zastanej rzeczywistości, ciężko unoszący się w krystalicznie czystym, górskim powietrzu. I trudno oprzeć się wrażeniu, że królujący nad Davos szczyt Jakobshorn to współczesna wieża z kości słoniowej, współczesne Shangri-La.
CNN relacjonuje Światowe Forum Ekonomiczne w Davos od 20 do 23 stycznia
www.cnn.com/davos