Mówi, że nie jest coachem, ale jeśli kiedykolwiek chciałaby pójść tą drogą, wróżę sukces. Ma bowiem dwie najważniejsze w tym biznesie cechy: szeroki, wzbudzający natychmiastowe zaufanie uśmiech oraz magiczną moc przekonywania, że los leży w naszych rękach. Problemy finansowe w świecie Dominiki Nawrockiej, autorki książki „Kobieta i pieniądze”, nie są winą bezdusznie wstrzymującego naszą podwyżkę szefa czy żerującego na naszych podatkach rządu. Doświadczona przedsiębiorczyni i inwestorka zapewnia, że rozmiar portfela ogranicza wyłącznie poziom naszej determinacji. Jak ją w sobie znaleźć? Ponoć trzeba... zacząć marzyć.
– Fajny temat, marzenia i pieniądze... Właściwie to od nich wszystko się zaczyna, prawda? Odnoszę wrażenie, że my w ogóle mało marzymy. Wyłączamy się na marzenia – mówi, kiedy dowiaduje się, o czym będziemy rozmawiać. Bardzo idealistyczne podejście, które jak się zaraz okaże, jest jednocześnie zaskakująco zdroworozsądkowe. – Oczywiście nie można mówić, że pieniądze nie są ważne, bo są. Inaczej po co spędzalibyśmy tyle czasu w pracy? – śmieje się moja rozmówczyni.
Czym są dla Pani marzenia? Dzisiaj marzymy głównie o rzeczach, które możemy kupić – mieszkania, samochody...
Nie ma złych marzeń, wszystkie są dobre. Pisząc książkę, złapałam się na tym, że ja do tamtego momentu także zapominałam marzyć. Jeśli żyje nam się wygodnie tu i teraz, zanikają pragnienia, co nie jest dobre. W mojej książce mam nawet takie „ćwiczenia na marzenia”.
Ćwiczenia?
Trzeba sobie poodpowiadać na różne pytania: kim by się chciało być, co by się chciało robić. Marzyć można o różnych rzeczach, ale my się często blokujemy. Siedzą na w głowie te małe chochliki, które mówią: „Nieee, to się i tak nie uda... Bez sensu”. Ja na przykład zawsze bardzo lubiłam tańczyć – uwalnia się wtedy tona endorfin, buzia mi się cały czas śmieje, jak tańczę. Pamiętam, że przez wiele lat obiecywałam sobie, że „w tym roku to się na pewno zapiszę na zajęcia”. I nigdy tego nie zrobiłam. Tysiące wymówek. A w tym roku pomyślałam sobie: „O nie! Tak dłużej nie będzie. Na co mam czekać? Czas mija, nie młodnieję”.
Ale żeby spełniać marzenia, trzeba mieć pieniądze, choćby na ten karnet...
A, właśnie. Pieniądze wcale nie są podstawą. Najpierw trzeba mieć marzenia. Jeśli nie mamy marzeń, to nie jesteśmy w stanie określić celów, które możemy zrealizować. Marzenia przemieniamy na cele, a do celów układamy plan działania. Więc jeśli moim celem jest dostarczanie sobie dawki endorfin poprzez taniec, to zapisuję się na zajęcia, które kosztują tyle i tyle. Dzięki temu wiem, jaki mam cel i ile potrzebuję na niego pieniędzy.
Marzenia powinniśmy mierzyć na zamiary?
W żadnym wypadku. Trzeba skończyć z mitem, że marzenia z zasady są abstrakcyjne i nieosiągalne. Na przykład panowie często marzą o tym, żeby mieć porsche czy ferrari, ale nic w tym kierunku nie robią, bo wydaje im się to nierealne.
Porsche to dla przeciętnego Kowalskiego rzeczywiście abstrakcja.
Niekoniecznie. Przecież nikt nam nie każe od razu tego porsche kupować – można najpierw pójść do wypożyczalni i wypożyczyć sobie taki samochód na jeden dzień.
Ale to przecież półśrodek?
Czy ja wiem? W jakimś sensie swój cel przecież realizujemy. Bo chodzi również o to, żeby nie odkładać marzeń na później. Żyje się tu i teraz. Trzeba dbać o przyszłość, ale też doświadczać, cieszyć się tym, co mamy. Dać sobie szansę realizowania marzeń.
Zaraz, zaraz. Jak taka spontaniczność ma się do planowania i skrupulatnego gromadzenia funduszy?
Przejażdżka ferrari nie kosztuje 100 tysięcy, tylko kilkaset złotych. Taka kwota jest, albo w niedalekiej przyszłości będzie, w naszym zasięgu. A jak już się tym samochodem przejedziemy, może się okazać, że to nam wystarczy i przestaniemy marzyć o posiadaniu takiego samochodu. A może odwrotnie? Jeszcze mocniej zapragniemy tego samochodu, zdamy też sobie sprawę, że możemy go mieć naprawdę i motywacja do działania skoczy nam o 100%?
Jest taka książka: „Czterogodzinny tydzień pracy” Tima Ferrissa. Występuje tam pojęcie miniemerytury. Jeśli więc całe życie opowiadamy, że wyjedziemy do Tajlandii czy innego ciepłego kraju na emeryturę, to powinniśmy zrobić to już teraz – wyjechać na miniemeryturę i tak co roku. A czemu nie?
Brzmi świetnie, ale kto za nas popracuje, pójdzie za dzieci do szkoły, psa nakarmi?
Już mówię, bo razem z rodziną już taki wyjazd przerobiliśmy. Trzy lata temu wyjechaliśmy do Argentyny, na pięć tygodni.
Tak po prostu? Spontan?
Właśnie nie, wszystko było zaplanowane – zarówno pod kątem finansowym, rodzinnym, jak i każdym innym. Nagle się okazało, że mąż może nie chodzić kilka tygodni do pracy, tylko pracować zdalnie, a ja mogę prowadzić firmę z Buenos Aires. Dzieci uczyły się w domu. Zamiast logistycznego dramatu – cudowne odcięcie się od codzienności.
Z tego, co Pani mówi, bariery, między innymi te finansowe, tworzymy sobie sami.
Wszystko jest w naszej głowie. Wychowanie, szkoła otoczenie, kultura – to one kształtują nasze postrzeganie świata i co za tym idzie – finansów.
Mamy „traumy” z dzieciństwa, które blokują nas w kwestiach finansowych?
Pewnie. Rodząc się, jesteśmy czystą kartką, a pierwsze rzeczy, jakich uczą nas rodzice, bardzo mocno siedzą nam potem w głowie. Niektóre wzorce są oczywiście dobre, ale warto sobie uświadomić, że niektórych warto się wyzbyć.
Jakie więc najgorsze nawyki finansowe Polacy i Polki wynoszą z domu?
Przeświadczenie, że pieniądze szczęścia nie dają. Dzieciom powtarzamy, żeby nie dotykały pieniędzy z ulicy, bo są „brudne”. Wiadomo, chodzi o bakterie, ale skojarzenie pozostaje i przekłada się na nasz sposób myślenia o pieniądzach. Ludzie bogaci to złodzieje – bo niby jak inaczej się dorobili? A przecież nikt z nas nie chce być postrzegany jako złodziej.
Jak więc pozbyć się tej wyuczonej „pogardy” dla pieniędzy i przestawić się na sposób myślenia miliardera?
Wierzyć w siebie. Bez tego nie pójdziemy dalej. Żadna kobieta nie poprosi o wyższą pensję, jeśli nie będzie pewna siebie i tego, co jej osoba wnosi do firmy. Z resztą „prosić” nie jest w tym przypadku dobrym pojęciem. Musimy znać swoją wartość. Dlaczego mężczyźni zarabiają więcej? Bo są pewni siebie.
A nie dlatego, że jest ich w biznesie więcej?
No a dlaczego kobiety nie idą do biznesu?
Bo rodzą dzieci, potem je wychowują...
Dzisiaj nikt nam nie broni mieć dzieci i pracować. Nie mamy natomiast pewności siebie, żeby to robić. Samo zarządzanie finansami to kwestia wtórna, coś czego każdy może się nauczyć, ale żeby realizować marzenia, najpierw trzeba być pewnym, że się na te marzenia zasługuje. To tak jak z dziećmi. Chłopcy czy dziewczynki, kiedy czegoś chcą, mówią „Daj, daj, daj, daj” – do skutku. I w końcu dostają. Kiedy pytasz dlaczego, odpowiedź brzmi: „Bo chcę”. Dlaczego o tym zapominamy, gdy dorośniemy? Proszę pomyśleć, ile tracimy, ile nas omija tylko dlatego, że same odpuszczamy i jesteśmy często bierne.
Do tego dochodzi ta nasza „polska skromność”, w myśl której nie należy się chwalić. Mnie też w dzieciństwie wmawiano, że pokorne ciele dwie matki ssie. Albo że trzeba siedzieć cicho, robić swoje i czekać, aż ktoś to zauważy. Ale ja nie chcę czekać, chcę już! Takie pragnienie jest normalne, nie ma w tym nic złego.
No to załóżmy, że mam marzenie i jestem superpewna siebie. Teraz potrzebuję planu, jak zgromadzić pieniądze na jego realizację. Co robię?
Planuję, jak osiągnąć to marzenie. Przeliczam, ile mi potrzeba na to pieniędzy, wymyślam sposoby, jak je zdobyć i krok po kroku wprowadzam je w życie.
W teorii – bułka z masłem.
W praktyce bułka z masłem. To jak z fitnessem – wydaje nam się, że takich wygibasów to w życiu nie będziemy robić, a tak naprawdę najtrudniej jest na tę siłownię wyjść, zacząć działać. Marzenia same się nie zrealizują.
Okej, więc zakładam, że zaczynam działać. Ma pani dla mnie jakieś rady?
Potrzebujemy celu. Jaki ma pani cel? Skupmy się na czymś długoterminowym.
Dobrze, chciałabym więc nie umrzeć z głodu na emeryturze – wieść dostatnie życie wesołej staruszki.
Trzeba więc określić, co to znaczy „dostatnie”. Patrzymy, ile wydajemy na życie dzisiaj. Bierzemy pod uwagę, że na emeryturze będziemy innymi ludźmi – słabszymi, potrzebującymi opieki medycznej. Nie liczymy specjalnie na emeryturę państwową, bo wiadomo – wysoka nie będzie. Kiedy już z grubsza wyestymujemy, ile takie emeryckie życie nas miesięcznie wyniesie, zaczynamy działać.
Staramy się generować więcej przychodów, nie konsumować nadmiernie, a finansowe nadwyżki przeznaczać na inwestycje. Tu pole do popisu jest duże. Jeśli pracujemy na etacie, możemy na przykład wykorzystać naszą zdolność kredytową i kupić mieszkanie na wynajem.
Ale ja nie mam mieszkania na wynajem ani wystarczającego zaufania banku, żeby dał mi kredyt.
Możemy otworzyć swoją firmę albo pomóc innej firmie się rozwijać, możemy zainwestować w papiery wartościowe. Trzeba wykorzystać kreatywność. Nawet pracując osiem godzin na etacie, można robić coś poza. Albo umówić się na kilka dni pracy zdalnej i lepiej podzielić czas pomiędzy różne aktywności. Łapać zlecenia, napisać książkę, piosenkę, sprzedawać koraliki przez internet – możliwości jest cała masa. I tak, krok po kroku, budować te alternatywne źródła przychodu.
I nie wydawać tego, co zarobimy.
Powiedziałabym raczej – nie konsumować nadmiernie. To, że nagle mam więcej pieniędzy, nie oznacza, że mogę więcej zjeść.
Ponoć im więcej mamy, tym więcej wydajemy. Czyli da się jeść więcej.
Na pewno da się drożej. Ale przecież nie chodzi o to, żeby nie wiadomo jak zaciskać pasa. Jeśli wychodzimy z jakichś problemów finansowych, to owszem, trzeba się ograniczać. Jeśli jednak sytuację mamy pod kontrolą, to wystarczy działać z głową i nie przejadać głupio wszystkiego, co mamy.
To nadal brzmi zbyt prosto.
Ale to jest proste. Tak naprawdę w całej tej naszej personalnej ekonomii liczą się trzy pojęcia: aktywa, pasywa i inwestowanie. Inaczej mówiąc: coś, co wkłada do kieszeni pieniądze, coś, co te pieniądze wyciąga, i sposób, który napełni nam kieszeń. Kiedy kieszeń mamy pustą, możemy się zwrócić o jej napełnienie do banku, pod warunkiem że kredytu czy pożyczki, znów, nie przejemy tylko przeznaczymy na pomnożenie aktywów.
Pieniądze trzeba zaprząc do pracy na swoją korzyść. Pracować powinniśmy nie dla pieniędzy, ale po to, żeby uzbierać taką ich sumę, która koniec końców sama zacznie pracować – na nas.
O tym Pani marzy?
Tak, właśnie o tym, żeby nie musieć, a móc pracować, doglądać tylko tego swojego poletka. Marzy mi się też, żeby kobiety wierzyły w siebie – nie godziły się na wszystko, co jest, nie odpuszczały. Bo niby czemu? Każdy z nas rodzi się z tym samym potencjałem, trzeba go wykorzystywać, również mnożąc pieniądze i korzystając z niezależności, którą one dają. Dajemy wzór naszym dzieciom, kolejnym pokoleniom. Mamy ogromną siłę wpływania i trzeba to sobie uzmysłowić!