Kiedy kryzys migracyjny wymknął się spod kontroli, wielu było już przekonanych, że to wreszcie koniec ery Żelaznej Kanclerz. Ileż było analiz, w których dowodzono, że błędne podejście do problemu uchodźców zatopi nie tylko ją, lecz także niemieckich, a może i nawet europejskich chadeków. Tymczasem nazajutrz przed startem niemieckiego maratonu wyborczego... nic nie wskazuje na klęskę Angeli Merkel. Bo to, że Niemcom nie podoba się jej miękkie serce wobec imigrantów nie oznacza od razu, że zamierzają wywracać scenę polityczną do góry nogami.
Połowa za nią, połowa przeciw...
Pomimo sąsiedztwa, Niemców i Polaków nie łączy zbyt wiele. Dziś wielkie podobieństwo obu narodów to jednak fakt, że po obu stronach Odry społeczeństwa są równo podzielone w kluczowych sprawach politycznych. W Polsce na pół podzielili się w kwestii tzw. "dobrej zmiany", w Niemczech tak jest tymczasem z polityką migracyjną rządu Angeli Merkel. Przed tygodniem stacja ZDF przedstawiła najnowszy sondaż w tej sprawie, z którego wynikało, że niezadowolonych z tego, co się dzieje z imigrantami i uchodźcami jest 50 proc. Niemców. Kolejne 47 proc. pozytywnie oceniło jednak pomysły Merkel.
Z przeprowadzonego nieco wcześniej innego badania, które wydrukował magazyn "Focus", również wynika, że Niemcy są równo podzieleni w tej sprawie. Z wyraźnym jednak wskazaniem na to, że pozycja Żelaznej Kanclerz wcale nie jest tak zła, jak wieściła od miesięcy cała Europa, szczególnie wschodnia. Bo co prawda aż 40 proc. Niemców domagało się pod koniec stycznia dymisji szefowej CDU z kanclerskiego fotela, ale murem za nią stanęło kolejne ponad 45 proc. społeczeństwa.
Jak na skalę problemu, który praktycznie jedną, arbitralną decyzją Angeli Merkel przyjęły na siebie Niemcy, to takie nastroje społeczne trzeba uznać nie za zwiastun końca jej zawrotnej kariery, a kolejny sukces potwierdzający, że jest politycznie niezniszczalna.
Kłopoty? Przed CDU maraton zwycięstw
Najlepszą okazję do utarcia nosa wszystkim, którzy spisywali ją na straty będą zbliżające się wybory do parlamentów krajowych. Już 13 marca od urn pójdą Niemcy z Badenii-Wirtembergii, Nadrenii-Palatynatu i Saksonii-Anhalt. Z najnowszych niemieckich sondaży wynika, że wszędzie tam kierowana przez Merkel CDU będzie mogła pochwalić się wyraźnym zwycięstwem. I pewnie tylko cud wyczekiwany przez przeciwników kanclerz mógłby sprawić, by podobnie nie było w kilku następnych wyborach w landach, a następnie wyborach parlamentarnych, które czekają Niemców już w 2017 roku.
Według ekspertów instytutu Infratest dimap, pomimo gorącej dyskusji dotyczącej problemu z imigrantami, notowania partii politycznych wracają już do normy, która panowała za Odrą przez wiele ostatnich lat. Czyli sytuacji, w której chadecka koalicja CDU/CSU zostawia daleko w tyle socjaldemokratów z SPD, a ci o kilka długości wyprzedzają całą resztę. Gdyby wybory odbywały się dzisiaj, partia kierowana przez Angelę Merkel wygrałaby je z 37-proc. poparciem. SPD otrzymałoby 23 proc. głosów, Zieloni 11 proc., Alternatywa dla Niemiec 10 proc. Lewica 8 proc., a FDP 6 proc.
Nie ma alternatywy
Te dane (podobne jak te z innych ostatnich sondaży pracowni takich, jak INSA, Emnid, czy Forschungsgruppe Wahlen) udowadniają, że jedynym efektem kryzysu migracyjnego w polityce sąsiadów zza Odry jest relatywnie duży wzrost poparcia dla antyimigranckiej i populistycznej Alternatywy dla Niemiec (AfD). Rzeczywiście, dzięki całemu temu zamieszaniu podwoiła ona poparcie, ale z poziomu 5-6 do 10-12 proc.
I wiele wskazuje na to, że na tym się skończy, bo partia, o której szef Centralnej Rady Żydów w Niemczech Josef Schuster mówi "zepchnijmy ich z powrotem za stół w karczmie" osiągnęła szklany sufit typowy dla większości tego typu prawicowych ruchów w Europie. Na przejęcie władzy, czy choćby udział w przyszłych koalicjach "alternatywni" nie mają szans. Tym bardziej na "wyprowadzenie Merkel w kaftanie bezpieczeństwa", które niedawno zapowiadał jeden z liderów AfD, Björn Höcke.
Zejdzie ze sceny niepokonana
Ale wszyscy, którzy mają dość Angeli Merkel najpóźniej już za kilkanaście miesięcy mogą wreszcie odetchnąć z ulgą. Choć kontrowersyjna niemiecka polityk kolejny raz udowadnia, że chyba nic nie jest jej wstanie odebrać władzy, to po doprowadzeniu CDU/CSU do kolejnego sukcesu w wyborach do Bundestagu prawdopodobnie sama zrezygnuje.
Angela Merkel wielokrotnie dawała o tym znać już od lat, gdy powtarzała, że 10 lat to maksymalny okres, przez który jeden polityk powinien rządzić krajem. Była też zaciekłym krytykiem słynnego Helmuta Kohla, który fotela kanclerza trzymał się tak długo, aż mu go odebrano. Co zresztą charakterystyczne było także dla wszystkich innych poprzedników Angeli Merkel. Ona jedna ma szansę zejść ze sceny niepokonana. – To ją bardzo ekscytuje – zdradzał już kilka lat temu dziennikarz "Bilda" Nikolas Blome, który uchodzi za naprawdę nieźle poinformowanego w sprawie planów Żelaznej Kanclerz.