Film „Carol” nie odniósł spodziewanego sukcesu, mimo że podczas festiwalu w Cannes, gdzie w maju odbyła się jego premiera, publiczność nagrodziła go owacjami na stojąco. Dostał wiele pochlebnych recenzji, jednak po seansie pozostaje niedosyt. Tak fascynująca historia została przedstawiona dość nudno, tak jakby jej potencjał został zabity przez chęć pokazania epoki. Bo kostiumy i scenografia w filmie Todda Haynesa rzeczywiście zachwycają.
Przełom
W weekend odbyła się polska premiera nominowanego (w sześciu kategoriach) do Oscarów hitu kinowego, z ukochaną przez miliony kinomaniaków Cate Blanchett. Ten obraz mógł być tak przełomowy jak „Lolita” Adriana Lyne'a, ale nie jest. „Carol” chwilami przypomina reklamę bożonarodzeniową – słodką, ciepłą, poruszającą jakiś problem, ale wzruszenie kończy się zaraz po seansie.
Ponoć scenariusz powstawał przez kilkanaście lat. Phylis Nagy napisał wstępną wersję już w 1997 roku, ale na drodze do dalszej pracy stanęły problemy finansowe i prawa autorskie. „Carol” jest adaptacją noweli słynnej powieściopisarki Patricii Highsmith, która zyskała sławę dzięki thrillerowi psychologicznemu pod tytułem „Utalentowany Pan Ripley” z 1955 roku. Jej wcześniejsza nowela – „Cena soli” (wymiennie z tytułem „Carol”), do dziś uznawana jest za jedną z najważniejszych pozycji w literaturze LGBT.
Highsmith sama była biseksualna i pod koniec lat 50 - tych żyła w związku z kobietą. Do napisania powieści zainspirowała ją nieznajoma, którą zobaczyła w sklepie. Była ponoć tak piękną blondynką, że wyglądała jak anioł, roztaczała wokół siebie aurę tajemniczości. W filmie tej energii niestety nie widać.
Bohaterki
1952 rok, Nowy Jork, okolice Bożego Narodzenia. Therese, młoda i zagubiona dziewczyna rozpoczyna pracę w domu towarowym, jest ekspedientką w dziale zabawek. Wewnętrznie buntuje się przeciw z góry ustalonym zasadom panującym w pracy, nie podoba jej się przymilanie do klientów i mówienie do nich wyuczonymi formułkami. Jednak zależy jej na pieniądzach i zaciska zęby.
Do momentu, kiedy poznaje Carol, damę wytworną, nowoczesną, olśniewająco piękną i bogatą. Od razu widać, że to kobieta, która może wiele nauczyć młodziutką Therese. Ekspedientkę fascynuje w nieznajomej pewność siebie, ośmiela ją do wyrażania własnej opinii, przez co nawiązują nić porozumienia.
W filmie Carol zostawia w sklepie rękawiczki, które Therese odsyła do jej posiadłości przy okazji dostarczenia zakupionego wcześniej prezentu. Ta scena nie sygnalizuje rodzącej się namiętności, w końcu nie jest niczym niezwykłym, że chcemy oddać komuś jego własność. W noweli Highsmith, po pierwszym spotkaniu w kobiet w sklepie, młoda ekspedientka przesyła dojrzałej elegantce kartkę bożonarodzeniową.
Gdyby scenarzyści skorzystali z tego wariantu, widz wiedziałby, że Therese nie jest taką bezbronną owieczką, która ślepo podąża za znakami z nieba. Ona prowokuje Carol do zrobienia drugiego kroku. W filmie to Cate Blanchett jest tą bardziej dominującą, która mówi Rooney Marze, co ma robić. Choć mottem Therese jest „zgadzam się na wszystko”, robi to nie dlatego, że nie ma charakteru, tylko dlatego, że jest to zgodne z jej pragnieniami.
Wydaje się, że Therese nie ma własnego zdania, a Carol jest za bardzo „charakterna”. Jednak wraz z rozwojem filmu okazuje się, że to ta młodsza jest silniejsza. Obie bohaterki są dość stereotypowe, nie bardzo pasują do współczesnego wizerunku lesbijki. Therese jest prowincjonalną, dobrą dziewczyną, która, gdyby nie Carol, przykładnie wyszłaby za mąż. Carol to stereotypowa bogaczka, znudzona swoim luksusowym życiem, która nie do końca rozumie, jak wygląda zwykłe życie.
Therese marzy o tym, żeby być fotografką, chce spełniać się jako niezależna kobieta. Carol chce wszystkiego, ale najbardziej zależy jej na namiętności i miłości. Z poczucia obowiązku i przyjętych norm społecznych walczy o wizerunek rodziny. W scenie negocjacji z prawnikami mówi do byłego męża, że nagłośnienie powodu ich rozstania może wywołać paskudny skandal, a oni przecież nie są paskudnymi ludźmi.
Lawina przeciwskazań
Są trzy przeszkody, które stoją na drodze do spełnienia marzeń o pięknej miłości rodzącej się między Therese a Carol. Przede wszystkim to ta druga jest ich źródłem, bo Therese nie ma nic do stracenia. Przede wszystkim heteronormatywne społeczeństwo powojennej Ameryki. Pary lesbijskie nie były wtedy akceptowane, a takie "słabostki" traktowano jak wybryki nastolatek.
Po drugie kwestia finansowa – związek Theresy i Carol byłby mezaliansem – choć obie panie godzą się na nierówny układ. Po trzecie – co powinno być najważniejszym problemem – mąż Carol chce jej odebrać córkę. To przez to wydaje się, że miłość kobiet nie może trwać.
Każda bohaterka podchodzi do związku egoistycznie. Therese chce być z fascynującą pięknością, dzięki której w końcu czuje, że żyje. Carol stawia się w pozycji mentorki – uczy prowincjonalną dziewczynę elegancji, stylu życia, ale ma w stosunku do niej również macierzyńskie uczucia – chce sobie udowodnić, że jest dobrą matką. Jedna osoba ma zaspokoić jej wszystkie pragnienia.
Wizualne cacko
Film „Carol” zapowiada się ekscytująco, jednak na końcu okazuje się, że te wszystkie kłopoty prawie nic nie wnoszą do życia bohaterek. Problemy "nie do pokonania" w prosty sposób i bez większej szkody dla innych udaje się przejść, a związek niemożliwy okazuje się być możliwy. Choć nie można zaprzeczyć, że „Carol” opowiada o trumfie miłości. Jednak dramaturgia nie jest zbudowana tak, że widz ogląda film z niepokojem albo z podekscytowaniem. Droga do tego triumfu nie jest bardzo wyboista.
Niestety film jest dość nużący. Jednak mimo to warto wybrać się na niego do kina, ponieważ jego aspekt wizualny jest co najmniej zadowalający. Piękne zdjęcia (precyzyjne, wręcz pedantyczne kadry i ciepłe kolory), zniewalające charakteryzacje (nie wiadomo, która z bohaterek jest lepiej wystylizowana) i detale, z pewnością zasługują na uznanie. To film piękny – jak piękna potrafi być reklama bożonarodzeniowa.
Tragizm wątku zakazanej miłości i pazury bohaterek są nieco spiłowane, ale czy wszystkie filmy o miłości homoseksualnej muszą bić nas w twarz swoją sugestywnością? Ten film niewiele różni się od klasycznych obrazów o miłości i może właśnie o to chodziło, żeby przedstawić kontrowersyjną tematykę w jak najbardziej naturalny sposób.