– Jestem politologiem, który pracuje w branży IT i rysuje komiksy po godzinach. Więc jestem nerdem do potęgi – mówi o sobie Paweł Jaroński. Artysta amator z Bydgoszczy, który podbija serca internautów swoimi rysunkami satyrycznymi, w których wykorzystuje gierki słowne. Żeby odczytać z nich zakodowane hasło trzeba czasem wytężyć umysł. To powrót do dzieciństwa, kiedy rozwiązywaliśmy rebusy – tylko że oprócz satysfakcji z wykonanego zadania śmiejemy się do rozpuku.
Jestem w trzech czwartych grafikiem, w jednej czwartej koderem. Jeszcze nie programistą, ale koduję strony internetowe. Interesuje mnie to. Robię to, co lubię.
A rysunki to Pana hobby? Czy praca ma jakiś wpływ na pana twórczość?
Praca nie ma wpływu na to,co robię, ale bywanie wśród ludzi i funkcjonowanie w normalnym życiu społecznym daje pomysły. Kiedyś przez kilka lat siedziałem w domu i próbowałem być freelancerem. Widywałem mało ludzi, miałem mało bodźców. Bardziej inspirująca jest codzienna jazda autobusem, chodzenie po mieście, zwracanie uwagi na szyldy i słuchanie rozmów niż siedzenie w domu. Pracuję z ludźmi dopiero gdzieś od półtora roku.
Wpływ na to, że bawię się słowem, prawdopodobnie miało moje dzieciństwo. Na przykład oglądanie Szymona Majewskiego. W latach 90-tych był taki jego program, w którym był blok „Słów Cięcie – Gięcie”. Tam były rzeczy podobne do tego, co ja robię. Nie inspiruję się tym bezpośrednio, bo nawet nie mogę tego nigdzie znaleźć, nawet na YouTube, chociaż próbowałem. Miałem wtedy 10 - 11 lat i to miało na mnie wpływ.
Był jeszcze program Manna i Materny – „Za chwilę dalszy ciąg programu”. W latach 90-tych w telewizji leciały śmieszne rzeczy. Teraz nie oglądam telewizji, chyba nie czuję, żeby było tam coś bardzo zabawnego. Ale może to dlatego, że to był czas mojego dzieciństwa.
A co teraz pana bawi? Absurdy życia społecznego?
Ja nie komentuję życia społecznego. Raczej staram się, żeby to, co robię, było neutralne. Jeżeli gdzieś zahaczę o taką tematykę, to przypadkiem. Pewnie można wyczuć szyderstwo, ale to nie jest celowe. Nie staram się być komentatorem.
Co jest pierwsze, gra słowna czy obraz sytuacji?
Najpierw pojawia się sama gra słowna, a cała sceneria, postacie czy czasem jakiś komiks tworzę dopiero później. Na przykład najpierw było 14 patoli jako pomysł, że to wyrażenie ma dwa znaczenia, dopiero później pojawiła się reszta.
Czy odnajdywanie drugiego znaczenia w jakimś wyrażeniu można wytrenować? Przecież to nie jest takie proste, aby to wychwycić.
Specjalnie tego nie trenuję, ale od początku zeszłego roku robię to regularnie, co drugi czy co trzeci dzień, więc często to praktykuję. I faktycznie może ta giętkość się u mnie pojawiła. Jestem w stanie usiąść i pomyśleć, poszukać, rozejrzeć się dookoła, popatrzeć na różne przedmioty, zastanawiać się, czy coś gdzieś można ugryźć. Ale technik na to nie ma.
To jest gonitwa myśli i to z niej coś powstaje. Chyba od zawsze miałem tendencję do gadania głupot i łączenia słów. Kiedyś zamęczałem tym moją byłą dziewczynę, która chyba to lubiła. To była pierwsza osoba, którą bombardowałem różnymi dziwnymi połączeniami.
A czy zainteresowanie internautów pomaga? Jest pan już artystą popularnym.
Gdyby nie było odzewu, to pewnie bym się zniechęcił. Nie umiałbym tego robić tylko do szuflady, zresztą to nie miałoby sensu. Co prawda potrafię rozśmieszyć się swoim własnym rysunkiem, ale na dłuższą metę to byłoby strasznie słabe, gdybym tylko ja śmiał się z własnych żartów. A skoro aż tyle osób chce oglądać moje prace (prawie 30 tysięcy fanów na Facebooku), to chyba to, co robię, jest ok.
A pamięta pan pracę, która spotkała się z wyjątkowo dobrym odbiorem internautów?
Największy odzew, czterokrotnie większy od tego, co robię na co dzień, miała praca, która nie była w ogóle związana z grami słownymi i dotykała tematów społecznych. To był komiks o terroryście – islamiście z kałasznikowem, który widząc zakaz używania kałasznikowów powieszony na ścianie nagle staje się dobrą osobą, która z dziećmi zrywa jabłka w sadzie. To była moja reakcja na zapowiedź komisarz Bieńkowskiej w Europarlamencie, że w związku z zamachami w Paryżu będzie próbowała jeszcze bardziej ograniczać dostęp obywateli do broni.
Wydało mi się to bardzo absurdalne, bo ci terroryści nie chodzą do sklepów z bronią i nie legitymują się pozwoleniami. Ten pomysł, mimo że nie został wdrożony, przez jakiś chodził też za mną i musiałem tę sprawę skomentować.
Zdaję sobie sprawę z tego, że ludzie lubią się śmiać z bieżących rzeczy i z polityki. Ale raczej nie idę w tę stronę. Chyba że mi się uleje, tak jak z szanowną panią komisarz. Albo od czasu do czasu, kiedy mamy jakąś rocznicę historyczną, zdarza mi się coś przemycić. Na przykład pierwszego marca zrobiłem rysunek, który jest zwykłym moim kalamburem czy rebusem. To było słowo „Zapora”, chodziło o jednego z najbardziej znanych Żołnierzy Wyklętych.
Robię to bez większego parcia, żeby kogoś nauczać, tylko tak po prostu. Historia jest moim konikiem i chcę coś czasem w ten sposób upamiętnić. Pod rysunkami są przypisy, jak ktoś chce, to je przeczyta. Podejrzewam, że większość internautów jednak tego nie robi, tylko ogląda obrazek. Drugi najbardziej popularny post była na Facebooku, to nie był rysunek, ale reportaż. To sobie warto obejrzeć, bo to jest dziwne.
A jest jakiś rysownik, którego pan wyjątkowo ceni?
Obserwuje dość wielu, ale nie jestem w stanie wymienić wszystkich tych, którzy mi się podobają. Takim moim idolem, choć najmniej jako rysownik, bo nie ma jakiejś wybitnej kreski, jest Scott Adams – twórca „Dilberta”. Jego bohater jest osadzony w realiach korporacji, w branży IT. To taki humor, z którego trudno się śmiać, dziwny, dla nerdów.
Sam Scott Adams jest bardzo ciekawym człowiekiem, ma bardzo fajną filozofię życiową. Jest milionerem, dorobił się na komiksach, to jest dosyć inspirujące. Czytałem jego książki, które zawierają jego wynurzenia na temat życia, jest fajnym facetem - po prostu. Poza tym podziwiam chyba wszystkich polskich rysowników, których można znaleźć na Facebooku, komentatorów politycznych od lewa do prawa.
A pan jest samoukiem, czy ma pan wykształcenie graficzne?
Nie skończyłem żadnej szkoły artystycznej. Z wykształcenia jestem politologiem - co jest związane z tym moim zamiłowaniem do historii najnowszej. Jestem politologiem, który pracuje w branży IT i rysuje komiksy po godzinach. Tak że jestem nerdem do potęgi. Jak byłem bardzo mały i głupi, to wyleciałem z liceum plastycznego i już nie wróciłem do edukacji artystycznej.
Pewnie gdyby nie to, to załatwiłbym te gry słowne dużo prostszą kreską, a proces twórczy trwałby dziesięć razy krócej. Tylko ja przy okazji chciałem popisać się swoim rysowaniem, żeby pokazać ewentualnym zleceniodawcom czy pracodawcom, że jestem dosyć rozwiniętym rysownikiem. Po prostu lubię rysować. Lubię dopieszczać rysunki, pewnie trochę dla popisówy.
Dużo ma pan tych zleceń? I czy dużo osób zgłasza się do Pana z prośbą o narysowanie czegoś na prezent?
Nie wiem, ile to jest dużo, ale trochę osób się zgłasza. Od zwykłych ludzi, którzy odzywają się prywatnie, bo chcą coś na prezent albo jakiś wzór na koszulkę, po różne instytucje. Bardzo mnie to cieszy, ale też zaskakuje. Jak zaczynałem rysować, to myślałem, że nie będę na tym zarabiał i nikt nie będzie chciał tego kupić. Myślałem, że ludzie będą tylko siedzieć i się z tego śmiać, ale okazało się, że jest na tego typu sztukę zapotrzebowanie. To się wszystko dzieje się samo.