Sprawy Lecha Wałęsy i Jerzego Zelnika potwierdziły, że teczki PRL-owskiej Służby Bezpieczeństwa wciąż stanowią skuteczne narzędzie do uprawiania polityki. Nic więc dziwnego, że prawdopodobnie pojawili się chętni do... produkowania nowych tego typu materiałów. Na to wskazuje zamieszanie wokół rzekomej agenturalnej przeszłości jednego z nowych liderów Platformy Obywatelskiej, na którą mają wskazywać materiały zabezpieczone przez śledczych z IPN i Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Mowa o nowym sekretarzu generalnym Platformy Obywatelskiej Stanisławie Gawłowskim, który uwikłany jest w historię na pierwszy rzut oka przypominającą nieco tę związaną z tzw. szafą Kiszczaka. W Koszalinie i okolicach również ukrywano materiały, które zgodnie z prawem powinny zostać przekazane do Instytutu Pamięci Narodowej. Sprawą zajmuje się nie tylko IPN, ale i Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
A najważniejszym zabezpieczonym dokumentem ma być zobowiązanie Stanisława Gawłowskiego do współpracy ze Służbą Bezpieczeństwa. Wynika z niego, że polityk Platformy zgodził się na zostanie tajnym współpracownikiem SB w 1988 roku.
Najbardziej bulwersujące w tej sprawie jednak wcale nie są te ustalenia, a fakt, iż wysnuwane są one na podstawie nie oryginalnego dokumentu z czasów PRL, a kserokopii. Najprawdopodobniej stanowiącej "współczesną fałszywkę". Tak wszystko wyjaśnia sam Gawłowski i jego wyjaśnienia zdają się wiarygodne.
Istotny zdaje się też fakt, iż kserokopię rzekomego zobowiązania Gawłowskiego do współpracy z SB znaleziono w podkoszalińskim Manowie w domu człowieka od lat otwarcie skonfliktowanego z sekretarzem generalnym PO. Dodaje to tylko wiarygodności twierdzeniom polityka, iż w dzisiejszej polityce sięga się już nie tylko po wątpliwe dokumenty z czasów PRL, ale i preparuje się zupełnie nowe "teczki".
Sekretarz generalny PO zdaje się jednak obawiać, że w obecnej sytuacji politycznej w kraju IPN i ABW mogą nie stanąć po jego stronie. – Jeśli faktycznie zamierzają powiązać to z moją osobą, to w kategoryczny sposób zażądam wyjaśnień i będę się domagał dymisji osób odpowiedzialnych za tą, kompromitującą obie te instytucje, polityczną prowokację – zapowiada Stanisław Gawłowski.
To wszystko współczesne fałszywki i nic więcej. Kilka lat temu śledztwo w sprawie tego fałszerstwa, na wniosek samego IPN, prowadziła prokuratura, która sprawę umorzyła z braku wykrycia sprawców.