Słychać trzask otwieranej zapalniczki. Butelka zapala się i leci w stronę zwartego kordonu policji. Za chwilę w kadrze pojawia się twarz osłonięta chustą i seksownie umięśniony, obnażony tors mężczyzny, który wyciąga w górę ręce w wojowniczym geście. To Kanye West, który wzywa do obywatelskiego nieposłuszeństwa w nowym teledysku równie kontrowersyjnego, co modnego reżysera wideoklipów, Romaina Gavrasa.
„No Church in the wild” do singla Jaya-Z i Kanyego Westa to świetny klip. Wyreżyserowany z wyczuciem dramaturgii, perfekcyjnie zgrywający obraz z muzyką, fenomenalnie sfilmowany. To najlepsza sekwencja demonstracji od czasu przedstawienia zamieszek w skądinąd niezbyt dobrym filmie „Baader Meinhof Komplex”(2008) Uli Edela, który otwierają sceny zamieszek na ulicach Frankfurtu. Film ma z teledyskiem Gavrasa jednak więcej wspólnego niż tylko wizualną maestrię w oddaniu energii demonstrującego tłumu. Jest to mianowicie glamouryzowanie buntu. Zamieszki u Gavrasa i u Edela są zbyt piękne, pełne patosu, zachwycające, podniecające. Są pokazane tak, że masz ochotę natychmiast wstać, wyjść na ulicę, znaleźć najbliższego policjanta i wykrzyczeć mu w twarz swoje poglądy. Grupa Baader Meinhof ma już swoje miejsce w popkulturze – film o tej organizacji był tylko ostateczną popkulturową legitymizacją opowieści, która znalazła swoje miejsce w mainstreamie jeszcze w czasie, kiedy Ulrike Meinhof żyła i siedziała za kratami więzienia w Stammheim. Już wtedy obraz obywatelskiego nieposłuszeństwa w wydaniu Rote Armee Fraktion był podawany jako agitacyjna, popowa papka, łatwa do strawienia do neofitów, którzy z idei rozumieli niewiele, natomiast potrzebowali idoli, których styl życia obiecywał romantyczną przygodę.
Koszulka z anarchią
Dzisiaj niebezpieczne dla status quo idee neutralizuje się jeszcze szybciej – nie zdążysz mrugnąć, a już to, co jeszcze wczoraj było na transparentach, znajduje się na koszulkach z H&M. Z tym pracującym w szaleńczym tempie młynem popkultury musiał zmierzyć się także ruch Occupy, w jego żarna trafiły londyńskie zamieszki, arabska wiosna i rozruchy w Grecji. A kiedy bunt trafia do popkultury, zamiast idei zostają z niego zgrabne produkty, które oferuje się tym, którzy na idee się na załapali albo są na nie ślepi. Oferuje się im erzac przeżycia, politycznego zaangażowania, protezę uczestnictwa. W ten sposób rozbraja się bombę sprzeciwu, rytuał zamieszek trafia pod kuratelę władzy, która zaczyna wymyślać jego obrazy, jego język, jego rytuały.
Lubiłam Gavrasa, ponieważ do tej pory umiał wykorzystać te formatujące mechanizmy po cwaniacku i wywrotowo. Zaczynał od popkultury, żeby obrócić ją potem przeciwko samej sobie i zmienić produkty z powrotem w idee.
Stresuj się
Prawdziwe zamieszanie wywołał teledyskiem do kawałka „Stress” Justice. W jednym z wywiadów stwierdził z przekąsem, że we Francji zwykle taki rozgłos zyskujesz, jeśli „uprawiasz seks z dziećmi”. Klip został uznany za niesmaczny, bo niemoralny. A niemoralnie było pokazanie czarnoskórych aktorów, którzy ubrani w kurtki z krzyżami (logo Justice), przemierzają ulice Paryża, siejąc zamęt – wyrywając torebki staruszkom, napadając na ładne dziewczyny i obijając gęby chłopakom, którzy im się nie podobają. Wszystko wygląda realnie. Zbyt realnie. Zarówno prawdziwi emigranci, jak i biali, bogaci Francuzi poczuli się obrażeni. Na zarzuty odpowiadał ironicznie: „Gdybym chciał zrobić coś naprawdę kontrowersyjnego, zaangażowałbym do tego dziwki i nazistów”.
Eksterminacja rudzielców
Kilka lat po ”Stress” powstał klip do „Born Free” M.I.A. Historia jest taka: jednostka specjalna najpierw identyfikuje wroga, potem go znajduje, a na koniec wykańcza. Za co? Za rude włosy. Gavras, boleśnie realistycznie pokazał, do czego prowadzi dzielenie ludzi na lepszych i gorszych, że wszelkie uzasadnienie dla przemocy jest absurdalne. Banał? Być może – ale podany w przejmujący sposób, który kojarzy się z poczynaniami Amerykanów w Guantanamo, a bardziej metaforycznie z Zagładą. Na podobnym pomyśle był oparty film „Niebieskoocy”(1996) , który przedstawiał przebieg faktycznego oświadczenia badającego mechanizm formowania się totalitaryzmów, w ramach którego na grupę „gorszych” zostali wybrani niebieskoocy.
Ikony i idole
Na tle tych teledysków „No Church in The Wild” wydaje się ponurym żartem. Stylizowany na rejestrację dokumentalną, brutalny, ale wyestyzowany, przywołujący skrupulatnie całą ikonografię zamieszek ( pałki, psy, race, płonące samochody, pękające szyby, konne szarże, policyjne buty, chusty na twarzach itd.) służy promocji piosenki dwóch najbogatszych tuzów amerykańskiego hip-hopu. Piosenki, która ma być manifestem dla tych, którzy nie wierzą w żadne społeczne, religijne czy miłosne systemy i mają ochotę zrobić z rozwalić je do fundamentów. Nie wierzę jednak w manifest kolesi, którzy są na samym szczycie porządku dziobania.
Kanye West wpadł do protestujących na Wall Street ubrany w miliony dolarów. Rozglądał się wokół siebie z lekkim niepokojem. Niepokoił się słusznie. Złoty kajdan, który zdobił jego klatę, kosztował więcej niż wiele z protestujących osób zarabia w ciągu roku. Czy wystarczy się przejść wśród biedaków i kiwnąć im kilka razy łaskawie głową, żeby dalej z czystym sumieniem zbijać kokosy? Uważaj Kanye. Okupowanie Wall Street to nie to samo, co kupowanie na Champes-Élysées.
Jay-Z też chciał się przytulić do ruchu Occupy. Z firmą Rockawear wyprodukował
t-shirty z hasłem „Occupy Wall Street - Occupy All Streets”. Nie przyszło mu jednak do głowy, żeby nawet centa z zarobionych pieniędzy (22 $ za koszulkę) przekazać ludziom, których działalność natchnęła go do zainkasowania kolejnych milionów dolarów. Grim, muzyk i jeden z liderów Occupy Wall Street, tak komentuje całą sprawę: „Jay-Z jest bardzo utalentowany, ale ma polityczną wrażliwość szczura. Próba dorobienia się na pierwszym znaczącym ruchu społecznym od 50 lat przy pomocy horrendalnie drogiego kawałka bawełny to obraza dla walki o ekonomiczne prawa obywatelskie”. Jak widać, bardzo łatwo pomylić okupowanie z kupowaniem i podobnie – rozrabianie z zarabianiem. Zarabianie na politycznej rozróbie i kupowanie społecznego sprzeciwu jest zaś strategią, wobec której należy wyciągnąć butelki z benzyną. W obronie idei i w obronie popkultury. Jedno i drugie jest nam do życia koniecznie potrzebne.