Można czepiać się niedociągnięć, można mieć pretensje do scenarzystów, że zbyt powierzchownie potraktowali głównych bohaterów. Można gdybać, czy role są dobrze osadzone. Ale film „Batman v Superman” trzyma w napięciu od samego początku, dramaturgia wzrusza, a zdjęcia są przepiękne.
Kosmiczny rasizm
Na szczęście nie ma w nim zbyt wielu wymuszonych żarcików, co najbardziej denerwuje mnie w filmach zrealizowanych w oparciu o komiksy. To film przede wszystkim o miłości. I nie chodzi tu o szczęśliwy związek Lois Lane i Clarka Kenta. Emocje targają całym światem.
Ludzie nie wiedzą, czy superbohaterów trzeba kochać, czy nienawidzić. Nie wiedzą, czy kosmita Superman powinien zostać wydalony z planety Ziemia - co jest nietypową formą rasizmu - czy powinni dać mu robić swoje. Batmana się boją i szanują. Podskórnie czują, że Batman nienawidzi Supermana. Ale do czasu.
Amerykańcy krytycy zarzucają filmowi, że jest zbyt osadzony w polityce. Jest scena, która nawiązuje do zamachów z 11 września 2001 roku. Ludzie martwią się, że zostaną zaatakowani przez terrorystów, a USA szukają broni-straszaka. Niechęć do Supermana jako do kosmity przypomina rasistowską nagonkę. Jednak dzięki temu widz może bardziej "wczuć się" w historię.
Miało być super, wyszło jak zwykle?
Przed pójściem do kina trzeba jednak obniżyć oczekiwania. Film jest promowany jako kinowe wydarzenie ostatnich lat i jeśli spojrzeć na niego w ten sposób, można się zawieść. To film, który nie wyłamuje się z ram nawalanki z potworami. Jest jej tak dużo, że trudno sobie wyobrazić, jak mieszkańcy Metropolis i Gotham żyją normalnie, pracują i śmieją się zamiast siedzieć gdzieś w schronach. Wygląda to tak, jakby trwała międzyplanetarna apokalipsa.
Film Zacka Snydera, który to został doceniony przez fanów ekranowego mordobicia dzięki „300”, przeniósł do „Batmana v Supermana” swoich ludzi z "Człowieka ze stali". Znamy już tego Supermana (Henry Cavill), znamy już Amy Adams w roli Lois, znamy matkę Clarka Kenta - Marthę (Diane Lane) i Gen. Swanwicka - w tej roli Harry Lennix.
Ben Affleck, który ostatnio sięga coraz wyżej, z chłoptasia stał się mężczyzną i gra silnych psychicznie ludzi, pokazał, że do roli twardziela nadaje się idealnie. Co prawda w 2003 roku zagrał już superbohatera Daredevila, ale tam nie wzbudzał takiego szacunku, jak w recenzowanym filmie.
Krytycy zarzucają "Batmanowi v Supermanowi", że sceny walk głównych bohaterów są zbyt delikatne. Pojawiają się głosy, że wygląda to tak, jakby byli homoseksualistami, którzy trochę się droczą, a trochę chcą skrzywdzić. Jednak oni tak naprawdę nie chcą sobie zrobić krzywdy. Gdyby chcieli się pozabijać, twórcy z pewnością zadbaliby o to, aby było to bardzo widowiskowe.
Główny bohater to Batman
Od samego początku twórcy każą nam skupić się na Batmanie. To w nim ma zajść przemiana. Superman jest dobry i widz o tym wie. Jest skromny, kocha Lois i matkę, jego czuły kosmiczny wzrok skierowany jest na normalnego człowieka. Od skali mikro przechodzi do skali marko i ratuje ludzkość, bo nie ma wyboru. Inaczej nie umiałby spojrzeć sobie w twarz w lustrze. Ta postać jest dla wszystkich jasna.
Historię Bruce'a Wayne’a poznajemy od samego początku. To nic, że wszyscy ją znamy. To przypomnienie nie jest denerwujące, raczej pomaga odpowiednio nastawić się do tego bohatera. Widzimy śmierć jego rodziców pokazaną przez detale. Pistolet, sznur pereł, który zerwał się z szyi matki, jej umierające oczy. Następnie oniryczne obrazy z tego, co było później. Dowiadujemy się jak i dlaczego doszło do tego, że mały Bruce został człowiekiem-nietoperzem.
Czy to możliwe, że Batman ma kompleks Supermana? Za każdym razem, kiedy Batman chce kogoś uratować, ten drugi kradnie cały show, albo krzyżuje mu plany. Widz prawie do końca „Świtu sprawiedliwości” ma wątpliwości, czy Batman ma dobre intencje. Czy może nie jest zgorzkniałym i złym człowiekiem? Na pewno jest przeciwieństwem kolegi w czerwonej pelerynie.
Jest zarozumiały i bajecznie bogaty. Jest kobieciarzem, nie ma nic do stracenia, bo wszystko już stracił. Superman ma do stracenia wiele. Na szczęście okazuje się, że superbohaterowie nie tylko z nazwy są super i potrafią się dogadać. Ta relacja jest tak burzliwa, że można określić ją stwierdzeniem "nienawiść od miłości oddziela cienka linia."
Psychopata i kobiety
Oczywiście nie byłoby przygód superbohaterów, gdyby na świecie nie grasował psychol. Lex Luthor grany przez Jesse Eisenberga ma apetyt na świat, jest bezczelny i wydaje mu się, że ma władzę nad każdym. Udaje mu się manipulować otoczeniem przez jakiś czas, omal nie doprowadził do zniszczenia ludzkości. Budzi obrzydzenie i litość - ma wszystkie cechy, których oczekujemy od antybohatera. Jest w pełni zadowalający.
Kobiety w "Świcie sprawiedliwości" mają silną pozycję. Wonder Woman, Lois i matka Supermana są pomocne, sprowadzają mężczyzn na odpowiednie tory. Nieprawdą jest to, że stawiane są w roli ofiar i tylko ładnie wyglądają. To one dają moc bohaterom.
"Batman v Superman: Świt sprawiedliwości" w kinach będzie można zobaczyć już 1 kwietnia. To film, który robi duże wrażenie na widzu i nie chodzi tu tylko o sceny walki, ale też o piękne, czasem romantyczne zdjęcia. Jeśli będziecie mieli szansę obejrzeć ten film w 3D - zróbcie to. Satysfakcja gwarantowana.