– Pochodzę z bardzo feministycznej rodziny. Moja babcia, moja mama, wszystkie siostry mojej babci zawsze miały własne pieniądze i rządziły chłopami na prawo i lewo – śmieje się Olga Kozierowska i dodaje, że w życiu kieruje się mottem swojej prababci: „Baba musi mieć swoje tajemnice i swoje pieniądze”. Jako trenerka i mentorka stara się wpajać tę zasadę tym z nas, które nie miały szczęścia dorastać w towarzystwie tak przebojowych kobiet. W swoich programach radiowych, książkach i audiobookach przekonuje, że sukces można „napisać szminką”. Twierdzi, że czasy „kobiet-karków”, które męskimi szyjami kręciły z ukrycia dawno minęły. – Dzisiaj gramy w otwarte karty – przekonuje. W rozmowie z naTemat zdradza jednak, że wiele od siebie nawzajem możemy się uczyć. Kobiety od mężczyzn, a mężczyźni od kobiet.
Dla mnie ta definicja cały czas się zmienia. Sukcesem jest osiąganie kolejnych „ważnych” rzeczy. Będąc „trzydziestką” pracującą w korporacji, sukces był dla mnie równoznaczny z karierą. Odkąd bardzo ważna rolę zaczęła odgrywać w moim życiu rodzina, sukcesem stało się utrzymanie umiarkowanego poziomu zadowolenia we wszystkich sferach życia.
Czy posiadanie rodziny i konieczność „chuchania” na domowe ognisko sprawia, że kobiety, w odróżnieniu od mężczyzn, trochę modyfikują to pojęcie sukcesu?
Nie. To bardzo stereotypowe podejście. Jeśli miałabym opierać się na własnych doświadczeniach, musiałabym raczej przyznać, że ta szala często przechyla się w drugą stronę. W dzisiejszych czasach równy podział obowiązków jest bardzo wyraźny.
Oczywiście, to kobiety rodzą dzieci, więc z tego oczywistego względu na jakiś czas z wyścigu po zawodowy sukces wypadają. Pracując w korporacji bardzo śmieszyło mnie, że mężczyźnie gratulowało urodzin dziecka, ale nikt nie interesował się, czy on teraz nie zacznie przypadkiem chodzić na zwolnienia, albo że będzie z nim jakiś „problem”. On był bohaterem, a kobieta która rodzi dziecko w korporacji wcale bohaterką nie jest.
To jak się do tego faktu mają doniesienia naukowców o kryzysie męskości? Dzisiaj to ponoć panie częściej walczą pazurami o sukces, nie oglądając się na przeciwności.
Pytanie, czy jest to kryzys? A może po prostu nastał czas, w którym nikt mężczyzn nie szykanuje i nie nazywa kapciami za to, że spacerują z wózkami, czy idą na tacierzyński. Jeśli chcą, to tak robią. Nie każdy mężczyzna i nie każda kobieta odnajdzie się siedząc w domu z dzieckiem. Dla wielu będzie to frustrujące. Nie oszukujmy się: wychowywanie dzieci, sprzątanie i gotowanie to strasznie niewdzięczne prace. Nie ma szefa, który przyjdzie i da podwyżkę, poklepie po ramieniu, zmotywuje, nagrodzi.
Osobiście widzę wielu mężczyzn, którzy w tym rzekomym kryzysie odnajdują szczęście. Przez to, że dużo się o tym pisze i mówi, to mam wrażenie, że oni mają teraz zupełnie inne podejście do życia. Badania pokazują również, że mężczyźni o wiele lepiej radzą sobie w kwestii “work-life balance”.
W jaki sposób?
Planują. Planują to swoje bieganie, triathlony, rowery, do tego jeszcze pójdą do pracy i wyjdą o czasie. Proszę zauważyć, że oni sobie świetnie z tym radzą.
A my sobie nie radzimy?
My mamy wbudowany w głowie multitasking. A multitasking to mit. Mówi się, że kobieta może robić wszystkie rzeczy na raz…
Oczywiście, że tak. Przecież musi.
Niby musi, ale czy to jest efektywne? Nie. To fakt potwierdzony naukowo. Mężczyźni ustalają sobie priorytety, planują zarówno pracę, jak i przyjemności, działają spokojnie, bez tej nerwowej zadyszki, która nam często towarzyszy, bo uważamy, że musimy być na raz we wszystkim najlepsze. Mówię to z własnego doświadczenia, obserwując swojego męża, który nie dość że przynosi więcej pieniędzy do domu, to trzy razy w tygodniu uprawia sport, chodzi do pracy, robi zakupy i na koniec dnia wraca spokojny. Kiedy poirytowana tą ciągłą własną bieganiną pytam go: “Jak ty to robisz?”, on spokojnie odpowiada: “Planuję”.
Czyli to prawda, gdy mówią o nas „histeryczki”?
Zdecydowanie nie. Jako feministka nie chciałabym, żeby ktokolwiek myślał o nas w ten sposób. Uważam jednak, że powinnyśmy sobie odpuszczać. Wziąć oddech i zastanowić się, czy ja to naprawdę muszę dzisiaj zrobić? Czy świat się zawali, jeśli nie przestanę pędzić i narzucać sobie jeszcze szybszego tempa? Wyznawcy buddyzmu mawiają: śpiesz się powoli. Prawdziwości tej zasady można dowieść obserwując ciało: w stresie zaczynamy na przykład szybciej chodzić - całe ciało pokazuje nam, że gdzieś gonimy. A przecież nic się nie stanie, jak trochę odpuścimy. Jeśli jednego dnia nie będziemy najlepszymi matkami, żonami, managerkami.
Może mężczyźni po prostu nie zadają sobie tylu pytań?
Mężczyźni nie myślą... za dużo, w tym jest clou (śmiech).
Odważna teza (śmiech).
Mój przyjaciel psycholog mawia pół żartem, pół serio, że nam – kobietom szkodzi. Mając oczywiście na myśli myślenie, które nas ogranicza, spowalnia, zjada nasz czas. Czyli wymyślanie przeróżnych scenariuszy, zamartwianie się na zapas, zastanawianie się co ktoś miał na myśli, dlaczego tak spojrzał, co sobie pomyślał i co z tego wyniknie… Można by tu oczywiście zrobić wykład na temat płci mózgu. Ale pozostańmy przy stwierdzeniu, że udowodniono, iż różnice płciowe mają swoje źródło w neurobiologii. Ale nad myślami można zapanować. Ba, nawet można się tak wyćwiczyć, by myśli pełniły rolę auto-motywatora. Trąbię o tym podczas wszystkich swoich wystąpień, wywiadów, audycji i szkoleń. Odpuśćmy to myślenie, bo ono jest strasznie deprymujące. Róbmy swoje - nie zastanawiajmy się „co ludzie powiedzą”Psy szczekają, karawana jedzie dalej. Skupmy się na budowaniu swojego, a nie cudzego, szczęścia.
A skąd mamy wiedzieć, co jest dla nas szczęściem? Jak ustalić ten najważniejszy priorytet?
To jest długa droga. Na samym początku trzeba spojrzeć wstecz. Jeśli wychowano nas w duchu pozytywnej motywacji, nie porównywano do innych, nie uczono “języka ofiary”, nie wmawiano, że jesteśmy czemuś winni, pozwalano nam mówić “nie” - istniej duże prawdopodobieństwo, że mamy silnie zakorzenione poczucie własnej wartości. Potrafimy dzięki temu dokonywać świadomych wyborów w oparciu o swoje prawdziwe potrzeby i zarazem szybciej je identyfikować. Jeśli tego poczucia własnej wartości nam brak i budujemy jej w oparciu o świat zewnętrzny: o komplementy, akceptację innych osób, to tym samym realizujemy ich scenariusze na swoje szczęście. A potem budzimy się mając 35 czy 40 lat, patrzymy w przeszłość i mówimy: “O matko, nie zrobiłam niczego, o czym marzyłam w liceum czy na studiach!” Pytamy: “Ile mnie jest mnie w tym. co robię?”.
Kiedy pracowałam w korporacji, byłam szczęśliwa z różnych powodów, po części też właśnie dlatego, że realizowałam scenariusze innych ludzi. Przyszedł jednak moment, kiedy zapytałam sama siebie, czego ja tak naprawdę pragnę. Kiedy otrzymałam propozycję prowadzenia programu w radiu, a zwłaszcza w telewizji, to wydawało mi się, że to jest spełnienie marzeń - teraz będę całkowicie szczęśliwa i spełniona. Z czasem przekonałam się jednak, że prawdą jest, to, co powiedział kiedyś ksiądz Twardowski: im jesteśmy starsi, tym bardziej doceniamy wartości rodzinne. Przestajemy gonić za karierą, za odhaczaniem tego, co już powinno być zrobione: kupienie mieszkania, samochodu, spłacenie jednego kredytu, drugiego… A może powinniśmy móc spakować swoje życie do walizki i po prostu wyjść? Może to jest wolność.
Tylko gdzie wtedy iść?
Po prostu iść - po to szczęście. Odbudować to co warte. Żyć a nie trwać. Często ludzie zaczynają się zastanawiać co daje im szczęście dopiero, kiedy stracą rzeczy materialne. Oczywiście nie życzę nikomu utraty dorobku życia, ale równie dobrze można sobie taką sytuację wyobrazić i zapytać, na czym mi w życiu najbardziej zależy?
Odpowiedź powinna być jedna - rodzina?
To zbyt prosta odpowiedź. Myślę, że lepszym słowem byłyby tu RELACJE. Bo człowiek samotnie nie umie funkcjonować.
Tu pytanie….. a miłość?
Będąc młodymi kobietami, wychowanymi na tych bajkach-kufajkach o książętach na białych rumakach, wydaje nam się że miłość to jest na całe życie i że przez całe życie ona się będzie magicznie sama podsycać. Niestety tak nie jest.
Zrujnowała Pani moje romantyczne podejście do życia.
Przykro mi (śmiech). Trzeba żyć świadomie.
Zdecydowanie nie brzmi to romantycznie.
Nieprawda, trzeba świadomie tworzyć romantyzm wokół siebie. To nie musi być spontaniczne działanie. Romantyczne rzeczy też trzeba zaplanować.
No tak, ten wyjazd do Paryża, romantyczną kolację…
I jeszcze za to zapłacić!
Ale o to zatroszczy się przecież mężczyzna.
Dzisiaj niekoniecznie - mamy równouprawnienie, oni też się przeciwko takim stereotypom buntują.
Czy zdarza się, że mężczyźni również szukają w Pani mentorki?
Jeśli chodzi o mentoring, pracuję głównie z kobietami. Sporadycznie pomagam mężczyznom. Natomiast, co ciekawe, jeśli chodzi o szkolenia z wystąpień publicznych pojawiają się na nich sami mężczyźni.
Dlaczego?
Moim zdaniem wynika to poniekąd ze wstydu: nie umiem występować, ale nie pójdę się uczyć, bo wtedy wszyscy się dowiedzą o moim braku kompetencji. Dlatego będę udawała, że wystąpienie mnie w ogóle nie interesują.
Znowu wychodzi to nasze pragnienie bycia najlepszą?
Tak. Perfekcjonizm. Perfekcjonista nigdy nie dotknie dziedziny, co do której nie ma pewności, że będzie dobry. To bardzo ogranicza. Szkoląc kobiety w korporacjach zauważam, że my nie umiemy o sobie mówić językiem korzyści. Kobiety boją się opowiadać o sobie w ciekawy, wart zapamiętania sposób. Mówiąc, spuszczają wzrok, bo wydaje im się, że skromność jest najwyższą cnotą, a to nieprawda.
Jak oduczyć się takiego myślenia?
Pracować na pewnością siebie. Można korzystać z wielu narzędzi, chociażby z mojego audiobooka: “21 dni przebudzenia”. Te 21 dni to czas, aby zacząć świadomiej żyć i patrzeć na samą siebie, zdać sobie sprawę z rzeczy, które nam przeszkadzają. Nieustanne oszukiwanie się niczemu nie służy i kiedyś się na nas zemści.
Przecież można nad sobą pracować. Jeśli wydaje nam się, że nie damy rady czy nie powinnyśmy czegoś zrobić, wypiszmy na kartce wszystkie suche fakty przemawiające za tym, że coś nam się rzeczywiście może nie udać. Jeśli znajdziemy chociaż jeden, to wtedy można się zastanawiać. Jeśli jednak nie znajdziemy faktów, tylko emocje i opinie, to znaczy, że takie przekonanie jest błędne.
Czyli słuchać głowy, nie serca.
Tak. I odwrócić sytuację: wypisać wszystkie fakty za tym, że mi się uda. Dla mnie tym co nas najbardziej ogranicza, jest niewykorzystywanie możliwości życiowych. Trzeba się przełamać i próbować. Moim dzieciom zawsze powtarzam, że najważniejsze w życiu, to próbować. Efekt na start jest mniej ważny. Jeśli będziemy próbować, to ten efekt w końcu wypracujemy.
A co z podejmowaniem ryzyka finansowego? Z badań wynika, że jesteśmy zdecydowanie bardziej zachowawcze w tej kwestii od mężczyzn.
My też podejmujemy ryzyko, ale w mniejszym zakresie. Dla nas mniejszy zysk, ale pewny, jest lepszy. Wiąże się to też z tym, że dla kobiety, która posiada dzieci, to ich przyszłość jest najważniejsza. Ona tego nie zaryzykuje. To ją również odróżnia od mężczyzny. Kobieta nie postawi na szali domu, nie weźmie kredytu i nie zastawi wszystkiego, co posiada tylko po to, żeby rozwijać firmę. Pytanie, czy to podejście złe, czy dobre. W myśl tak zwanej polityki zrównoważonego rozwoju, umieszczając w zarządzie firmy kobietę z mniejszą i mężczyznę z większą skłonnością do ryzyka, otrzymamy...?
Równowagę?
Sukces! Abstrahując od płci, w zarządzaniu bardzo istotne jest, aby uwzględniać osoby o różnych kompetencjach i wrodzonych skłonnościach. Wtedy można znaleźć złoty środek i podejmować mądre decyzję. Jeśli wszyscy będziemy ryzykować to efekty mogą być różne.
Do odważnych świat nie należy?
Mówi się, że kto nie ryzykuje, szampana nie pije. Pytanie, kiedy to ryzyko podejmujemy. Największą motywacją dla kobiety posiadającej rodzinę, jest zabezpieczenie przyszłości dzieci i własnej niezależności finansowej.
Mimo wszystko, niektóre kobiety z tą wrodzoną skłonnością do asekuranctwa walczą i budują wielkie imperia. Taka Martha Steward nie doszła do fortuny ciułając dolar do dolara.
Pytanie, czy ona rzeczywiście podejmowała tak wielkie ryzyko. Trzeba by prześledzić jej historię kredytową. Oczywiście, mówiąc o tego typu rzeczach - generalizujemy. Istnieją mężczyźni, którzy w życiu nawet nie dotkną karty kredytowej i kobiety, które tego kredytu wezmą 15 milionów. Spotykam się z dziesiątkami kobiet biznesu Jedna z nich, moja przyjaciółka, decyzję o kredycie przeciągała osiem miesięcy. Spotykała się z doradcami, analizowała i w końcu wzięła, ale to była mądra i przemyślana decyzja.
Zaprosiłam kiedyś do programu eksperta od długów, który powiedział, że kobiety świadomiej podchodzą do swoich zobowiązań. Jeżeli już gdzieś im się noga powinie i tych długów się dorobią, to przychodzą i starają się dogadać. Mężczyźni? Uciekają, kryją się, udają, że problem ich nie dotyczy. Kobiety te problemy rozwiązują, również za swoich mężów. Opracowują plan naprawczy.
Poczuwają się do obowiązku.
Są odpowiedzialne. Najlepsi pracownicy średniego szczebla to kobiety. Dlaczego? Bo są do bólu lojalne, odpowiedzialne, nie kręcą. Kiedy pracowałam w Public Relations panowało przeświadczenie, że kobieta PRowiec działa na rzecz firmy, a mężczyzna PR-owiec - na rzecz własnego nazwiska, a następnie firmy (śmiech).
Trochę zabawne, trochę prawdziwe.
Tak, bo to też jest nasza pięta achillesowa. Nie dbamy o własną markę. Zarówno Kowalski, jak i Kowalska - to są marki. Mężczyźni potrafią o sobie mówić językiem korzyści, nie szukają swoich mocnych stron na suficie - znają je i głośno o nich mówią. A my się krygujemy. “Nagroda dla mnie? Ależ nie, to przecież zasługa zespołu” - tak mówimy na różnych galach, odbierając nagrody. Facet wchodzi i mówi jaki jest dumny, szczęśliwy, zaszczycony. A kobieta? Dziękuje swojemu zespołowi.
Wychodzi matka-kwoka.
A powinna - orlica. Zamiast kwokami, bądźmy orlicami (śmiech).