Koktajl pamiętam z czasów, kiedy w moim rodzinnym mieście nie było pewnie osoby, która potrafiłaby poprawnie wymówić słowo „smoothie”. Najlepszy był ten z baru kawowego „Ptyś” - w dwóch wersjach: jagodowej i, jak mi się wtedy wydawało, jedynej słusznej – truskawkowej. Panie w „Ptysiu” nie żałowały ani owoców, ani – drżyjcie dietetycy! – śmietany kremówki, bo jestem pewna, że to właśnie ona sprawiła, że truskawkowy koktajl do dziś śni mi się po nocach.
Przyznaję się więc bez bicia: pierwotnie decyzja o zakupie miksera była samolubna i powodowana jedynie chęcią przeniesienia się choć na chwilę do beztroskich czasów, kiedy przeliczenie dziennego zapotrzebowania na kalorie było poza zasięgiem moich matematycznych zdolności. Z drugiej strony, udawanie, że dalej nie potrafię zliczyć do dwóch tysięcy byłoby w dłuższym rozrachunku nierozsądne, a przede wszystkim tragiczne w skutkach dla mojej powierzchowności. Postanowiłam więc sprawdzić, czy będę w stanie przez tydzień komponować jadłospis w taki sposób, żeby znalazł się w nim co najmniej jeden zdrowy koktajl.
Jak powinien smakować średnio zdrowy miks owoców i, ekhem, niech będzie – kefiru, już wiem. O tym, jak uzyskać zielony kolor mieszanki, która sprawi, że moja skóra stanie się jedwabiście gładka, a linia smuklejsza – nie mam pojęcia. Z pomocą jak zwykle przychodzi internet. Gwiazdy koktajlami żywią się nie od dziś, a publikowane przez nich w sieci przepisy składają się na bardzo zasobną książkę kucharską (miksologerską?). Przez cały roboczy tydzień zamierzam więc stosować się do ich wytycznych, ale na moich zasadach, które brzmią:
1. Mikser testuję przez siedem dni i przez cały ten czas udaję, że słowo „detoks” nigdy nie padło z ust żadnej zamorskiej ani rodzimej celebrytki. Świadomie ignoruję wszystkie „naukowo udowodnione” cudowne właściwości płynnych diet. Koktajl może być posiłkiem, zgoda, ale jednym, góra dwoma dziennie. Dziewczyna musi też jeść, kropka. Nie za dużo i w miarę zdrowo – to jasne. Ale tak czy inaczej – przeżuwać.
2. Koktajlowy eksperyment nie odbywa się kosztem portfela. Do pracy chodzę w conversach, a nie louboutinach, zakupy robię w dyskontach a nie delikatesach, dlatego nie będę udawać, że od Gisele Bündchen odróżnia mnie tylko obwód uda. Inwestycja w koktajler nie jest kosmiczna, korzystanie z niego też nie powinno. Przepisy modyfikowałam więc w zależności od tego, co akurat było w moim zasięgu – czy to lodówki, czy lokalnego sklepu.
3. Jeśli coś mi nie smakuje – nie piję. Ma być i zdrowo, i smacznie. Jeśli potwierdzą, się moje podejrzenia, że jarmuż i szpinak to najgorsi wrogowie moich kubków smakowych – dezerteruję.
Dzień I – wiśnie i czekolada
Zacznijmy od tego, że jeśli miałabym kupić standardowy, stojący mikser, to raczej test nigdy nie doszedłby do skutku. Samo zrobienie koktajlu to, umówmy się, najmniejszy problem. Przepis na większość z składa się z listy składników dwóch zdań: „Wrzuć wszystkie składniki do maszyny” i „Naciśnij przycisk”. Zabawa zaczyna się po wyłączeniu urządzenie z prądu. Przelewanie, mycie kielicha miksera, zmywanie szklanek, potem zmywanie bidonu, w którym zanosisz do pracy to, czego nie wypiłaś na śniadanie – niby oczywiste, ale czas kradnie.
Mikser, który testowałam, sprytnie ten problem rozwiązuje. W blenderze marki Russell Hobbes (Nutri Boost MULTI BLENDER) miksujemy wszystko bezpośrednio w kubku. Zamiast jednego kielicha dostajemy w zestawie trzy duże o pojemności 700 ml i dwa mniejsze 350-mililitrowe kubki, które po zakręceniu można od razu wrzucić do torby. Rozwiązanie w sam raz dla leniwych, bo, nie oszukujmy się, czym są koktajle jak nie właśnie posiłkiem dla tych, którzy w porannym pośpiechu nawet nie śmią marzyć o przygotowaniu jajecznicy z pięciu jaj?
Na pierwszy ogień idzie więc mieszanka śniadaniowa. Odpowiednikiem „amerykańskich naukowców” w świecie zdrowych koktajli są amerykańskie aktorki więc w poniedziałkowy poranek testuję mieszankę od której rzekomo każdy dzień rozpoczyna Jenifer Aniston. Jej „prawie-jak czekoladowy smoothie” to ponoć niebo w gębie, mimo że zdrowe. Składniki: czereśnie (mrożone), borówki, pół banana, kilka migdałów, czekoladowe mleko migdałowe (bez żartów – daję zwykłe z łyżką kakao – nie oceniajcie mnie zbyt surowo). Jennifer dodaje jeszcze „kilka kropel czekoladowej Stevii” i „wegańską odżywkę białkową”, których mój lokalny warzywniak nie prowadzi więc pomijam.
Wrażenia? Smak na piątkę – śmiem twierdzić, że to zasługa kakao, ale połączenie z czereśniami i jagodami też robi robotę. Poza tym, śniadanie w formie płynnej znacznie ułatwia poranny multitasking. Kreska nad okiem wychodzi dużo prostsza, kiedy w drugiej ręce trzymamy kubek-niekapek, a nie kanapkę z szynką, której zawartość przez większość poniedziałków w roku ląduje w końcu na białej bluzce.
Dzień II – banan z masłem orzechowym
Po udanym śniadaniu, przyszedł czas na koktajl bardziej funkcjonalny, nazwijmy go „lunchowym”. Ma zastąpić dość pokaźny posiłek, więc musi zawierać sporo pożywnych składników. Korzystam więc z rady rodzimej modelki – Anny Jagodzińskiej. Dziewczyna zna się na rzeczy – powadzi własną wegetariańską knajpę, w której serwuje również koktajle. Ten, który robię w domu, opisany jest jako „najbardziej kaloryczny”. Tłumaczę sobie że w slangu świata fashion oznacza to „dla normalnych ludzi” więc bez obaw wrzucam do koktajlera banana, masło orzechowe, kakao i zalewam mlekiem – uwaga, uwaga – ryżowym, które jak się okazało, nie jest aż tak niedostępne dla zwykłych śmiertelników, jak by się mogło wydawać.
Wypijam w pracy w porze obiadowej i o dziwo, wcale nie zazdroszczę koledze, który siedząc obok wcina schabowego. Wbrew oczekiwaniom, przez resztę dnia również nie głoduję. Dobre kalorie robią swoje.
Dzień III – żółtka z mango
W środę ochota do eksperymentów osiąga apogeum. Trafiam na przepis innej polskiej guru fit-miksologii, Anny Lewandowskiej, która proponuje mi koktajl na bazie żółtek. W głowie zapala się lampka pod tytułem „kogel mogel”, a na twarzy pojawia iście szelmowski uśmiech. I choć w przepisie oczywiście nie ma mowy o ucieraniu żółtek z cukrem, to połączenie ich z bananem i mango również powinno dać niezły rezultat. Za płyn służy tym razem mleko kokosowe, które dzisiaj nie jest już żadną burżuazją. Jak stwierdził pan w osiedlowym warzywniaku: „Ludzie kupują, to sprowadzam”.
Uprzedzając pytania o bezpieczeństwo konsumowania surowych żółtek: zanim rozbijemy jajka, należy sparzyć skorupki wrzątkiem i jesteśmy bezpieczni. Organizm otrzymuje z kolei sporą dawkę witamin, magnezu, cynku, żelaza, potasu i choliny. Samo dobro, oczywiście pod warunkiem, że kupiliśmy „jedynki” a nie nafaszerowane antybiotykami „trójki”.
Dzień IV – zielono mi
Zieleń jest najmodniejszym kolorem w koktajlowym światku. „Green juice” to absolutny must-have każdej opuszczającej, niby ukradkiem, siłownię celebrytki. I mimo, że na mnie po wyjściu z domu nie czyha ani tabun paparazzi, ani nawet sąsiad z inklinacjami do stalkingu, to w „miksologię” wkręciłam się już na tyle, aby spróbować tego zielonego dietetycznego cudu.
Anna Jagodzińska podpowiada, żeby do miksera wrzucić szpinak, jabłko, śliwkę i banana. Zalać je sokiem z pomarańczy i mlekiem kokosowym. Całość powinnam doprawić zielonym jęczmieniem, który kupuję w sklepie ze zdrową żywnością. Tak, jadę specjalnie po niego i tak, jest to nadprogramowy wydatek, ale ponoć warto, bo to prawdziwa bomba zdrowotna (witaminy, beta karoten, kwas foliowy, żelazo, wapń żeby wymienić tylko kilka z jego składników). Przyznaję, zaczynam się wkręcać w to całe zdrowe miksowanie.
Walory smakowe? Powiem tyle: jeśli jeszcze nie przekonaliście się do smaku szpinaku, to dorzucenie go do owocowego koktajlu zdecydowanie sprawdzi się jako etap przejściowy. W towarzystwie owoców jest prawie niewyczuwalny, ale sam kolor napoju sprawia że człowiek czuje się zdrowszy. Autosugestia to podstawa.
Dzień V – owsianka
Koktajlami próbowałam zamieniać różne posiłki, ale moim zdaniem najlepiej sprawdzają się w formie śniadaniowej. Można je zrobić praktycznie „na śpiąco”, a potem przygotowując się do wyjścia, latać po mieszkaniu z kubkiem w ręce. Szybko się uczę, że zrobienie niedobrego koktajlu jest praktycznie niemożliwe, o ile wszystkie jego składniki jesteście w stanie przyjąć również osobno. Dlatego piątkowe śniadanie to koktajlowa wariacja na temat owsianki: banan, jabłko, mleko płatki owsiane i siemię lniane.
Weekend – powrót do dzieciństwa
Myślałam, że nie będę się mogła doczekać dnia, kiedy zamiast szpinaku czy innych „nietypowych” składników, wrzucę w końcu do koktajlera upragnione truskawki, zmiksuję z kefirem, wyjdę na taras i będę udawać, że jest słoneczny lipiec, a ja siedzę na metalowym krzesełku przed barem „Ptyś”. Tydzień z koktajlami okazał się jednak zaskakująco bezproblemowy. Koktajler zostaje więc na stałym wyposażeniu kuchni, a eksperyment trwa do odwołania.
Artykuł powstał we współpracy z firmą Russell Hobbes.