Prawo i Sprawiedliwość krytykowało Platformę Obywatelską za podniesienie podatków w czasie kryzysu. W kampanii wyborczej słyszeliśmy, że zrealizowanie "Dobrej Zmiany" nie uderzy nas po kieszeni. Ale tuż po wyborach zaczęły się pojawiać pomysły zwiększenia kolejnych podatków. Z niektórych po fali krytyki (na razie) zrezygnowano, inne właśnie zaczynamy odczuwać w naszych portfelach.
"Nie będzie podnoszenia podatków" – zapewniała Beata Szydło jeszcze 1 kwietnia, kiedy startował program 500+. Ale to nieprawda, bo PiS od początku kadencji robi kolejne podejścia do skoku na kasę. Część z nich spala na panewce, ale niektóre podwyżki już nas dotykają, a nad niektórymi trwają prace.
Już teraz więcej płacimy w bankach czy za ubezpieczenie samochodu, wkrótce dotkną nas też podwyżki w sklepach. W Sejmie jest projekt ustawy medialnej, zgodnie z którym będziemy płacić na media narodowe 15 złotych miesięcznie, czyli 180 złotych rocznie. Nawet, jeśli nie mamy telewizora. Z kolei Ministerstwo Środowiska chce opodatkować wodę – zarówno jej pobór, jak i odprowadzanie zużytej.
Do tego w obozie władzy krąży pełno innych pomysłów na to, jak zapełnić budżet. Wybrany właśnie do Rady Polityki Pieniężnej Jerzy Żyżyński chciał powrotu 40-procentowej stawki podatkowej. Rząd prawie przyjął projekt zwiększenia podatku na wyroby gumowe (na przykład smoczki) i soczewki niekorekcyjne (czyli okulary przeciwsłoneczne). Na razie z nich zrezygnowano. Na razie.