Stworzony przez Rafała Kosika cykl książek dla młodzieży „Felix, Net i Nika” jest hitem wydawniczym w Polsce i jedną z najchętniej kupowanych przez Polaków z zagranicy rodzimych lektur. Rodzicom „euroemigraków”, czyli dzieciaków wychowywanych z dala od polskiej szkoły, służy jako narzędzie edukacyjne. Uczy języka młodzieżowego, udowadnia, że Polska jest fajna i mieszkają w niej ludzie warci poznania.
Sylwia Skorstad: Nie zdawałam sobie sprawy, jak trudny i jednocześnie bogaty jest język polski, dopóki nie zaczęłam obserwować zmagań z nim mojego syna, wychowującego się w Norwegii. Ortografia, gramatyka, słownictwo – opanowanie tego wszystkiego bez szkolnej edukacji to zadanie karkołomne. Z pomocą przychodzą książki takie jak pańskie serie dla dzieci i nastolatków. Ma pan dla nas, rodziców „euroemigraków”, jakieś rady?
Rafał Kosik: Staram się pisać historie na tyle frapujące, żeby sama fabuła, tajemnica i humor wciągnęły dzieciaki w świat książki. Oczywiście myślę też o tym, aby przekazać im coś ważnego, uwrażliwić na drugiego człowieka, ale to jest podszewka historii. Sama opowieść musi być na tyle atrakcyjna, aby dziecko chciało przerzucić kolejną stronę.
Zdaję sobie jednak sprawę, że jedyną naprawdę skuteczną formą nauki żywego języka są konwersacje. Czytanie współczesnej literatury i oglądanie filmów bardzo pomaga, szczególnie w przypadku tak skomplikowanego języka jak nasz, ale nic nie zastąpi rozmów.
Mam w rodzinie przykład Polaków, którzy w czwartym pokoleniu zachowują polską tożsamość. Dwuipółletni syn kuzyna ma polską nianię i swoje pierwsze słowa wypowiada zarówno po francusku (jego mama jest Francuzką), jak i po polsku. Jego tata, a nasz kuzyn, od dziecka mówił po polsku znakomicie. I mimo że czuje się pewnie bardziej Francuzem niż Polakiem, po latach okazało się, że polskość do czegoś mu się przydała. Postanowił założyć firmę w Polsce i odniósł sukces. Nie stałoby się tak, gdyby nie mówił dobrze po polsku. Teraz również czyta po polsku i pisze, choć kiedy był dzieckiem, zniechęcała go trudna ortografia. Obecnie część tygodnia spędza w Paryżu, a część w Warszawie.
S. S.: Emigracyjne dzieciaki nie przyjmują za pewnik, że Polska jest fajna. I nie przekonamy ich do tego, czytając im „Trylogię” Sienkiewicza. Działa Robert Lewandowski, wizyta na Stadionie Narodowym, Justyna Kowalczyk, Muzeum Powstania Warszawskiego. Co jeszcze, pana zdaniem, warto im pokazać, by zbudować w nich poczucie, iż miejsce, z którego pochodzą, jest wyjątkowe i warte odwiedzin?
R. K.: Trudna sprawa… Na początek może zadziałać pokazanie krótkich filmów, jak Polska wyglądała 20 lat temu, a jak wygląda teraz. Niestety, ze znalezieniem czegoś oryginalnego, a jednocześnie atrakcyjnego dla dzieciaków, jest już trudniej. Polska coraz bardziej przypomina to, co można zobaczyć w dowolnym państwie zachodnioeuropejskim. Polska kultura również upodobniła się do zachodniej i dopiero zaczyna w nowych warunkach wykształcać nową oryginalność.
Na pewno warte polecenia jest Centrum Nauki Kopernik w Warszawie. Biorę teraz udział w ciekawym projekcie Legendy Polskie Allegro, którego celem jest odkopanie z mroków zapomnienia bogactwa polskich legend i podanie ich w nowoczesnej formie. Tego rodzaju „praca u podstaw” to jedna z dróg do zwiększenia atrakcyjności polskiej kultury.
S. S.: Felix, Net i Nika stają się coraz bardziej światowi. Podróżują po Europie, swobodnie porozumiewają się z obcokrajowcami, znajdują zajęcie zagranicą. To ideał, do którego dążymy, czy rzeczywistość?
R. K.: Język angielski jest już drugim językiem każdego młodego Polaka. Mój syn już w gimnazjum mówił po angielsku lepiej ode mnie. W wyjazdach zagranicznych koszty przestały być barierą, bo wakacje na Lazurowym Wybrzeżu kosztują niewiele więcej niż te w Juracie. Większość nastolatków, z którymi miałem kontakt, jest otwarta na świat i czuje się w podobnym stopniu Polakami, co Europejczykami. To zmiana, która dokonała się na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat i myślę, że pod tym względem Felix, Net i Nika są podobni do swoich czytelników. Oczywiście podkręcam ten świat, ale obserwując syna i jego znajomych, widzę, że rzeczywistość niewiele odbiega od książek.
S. S.: Czy umie pan wyjaśnić zastraszające statystyki czytelnictwa w Polsce? Podczas gdy w Skandynawii książka ma się doskonale, nad Wisłą jest coraz gorzej. Co robimy źle?
R. K.: Kanon lektur szkolnych w Polsce jest skostniały. Większość pozycji to klasyka napisana wiele lat temu, nieprzystająca zupełnie do dzisiejszego świata. Mam wrażenie, że są tam tylko jako wyraz szacunku dla ważnych autorów, których należy upamiętnić. Nikt się chyba nie zastanawia, jaki to ma wpływ na młodego człowieka, a ma wpływ fatalny, bo od najmłodszych lat wyrabia niechęć do książek jako czegoś nudnego. Pierwsze lektury powinny być przede wszystkim interesujące, by wyrobić nawyk czytania. Najlepiej, jeśli dzieciaki będą mogły same wybrać przynajmniej część książek. Niech czytają to, co je interesuje. Zaryzykuję nawet stwierdzenie, że początkowo nie muszą to być te najmądrzejsze i najbardziej wartościowe książki – klasykę można wprowadzać później. Najpierw powinny pokochać czytanie.
S. S.: Powieści jakich autorów poleca pan nastolatkom?
R. K.: Lista mogłaby być długa, ale uważam, że lepiej, jeśli każdy sam sobie wybierze, co lubi. Ja na przykład bardzo cenię Stanisława Lema, a jednocześnie znam ludzi, którzy nie potrafią przebrnąć przez jego powieści.
S. S.: Kilka ostatnich lat przyniosło trend pisania dla gimnazjalistów. Jedni, jak np. Suzanne Collins, odnieśli sukces, a inni, choćby Harlan Coben, wyłożyli się, bo nie potrafią przekonująco pisać językiem młodzieżowym. Jaki jest sekret sukcesu w tej specjalizacji?
R. K.: Jestem nie tylko pisarzem. Wspólnie z żoną Kasią prowadzę wydawnictwo Powergraph. W nasze ręce trafia sporo propozycji książek dziecięcych i młodzieżowych. Po sukcesie pierwszych tomów „Felixa, Neta i Niki” wielu znanych i dobrych autorów przymierzyło się do pisania dla młodszego czytelnika. I niestety większość z nich na tym zadaniu poległa. Próbowali pisać sztucznie uproszczone historyjki. Zapewne wychodzili z założenia, że młody czytelnik to taki czytelnik „niedokończony” i mało rozgarnięty. Nikt nie lubi, kiedy się pisze dla niego jak dla głupka. W pisaniu dla młodego czytelnika najważniejsze jest taktowanie go poważnie. Historia powinna być wręcz lepsza niż dla dorosłych, bo przecież trudno jest na dłużej utrzymać uwagę kilkunastolatka, przyzwyczajonego do gier komputerowych, youtubowych filmików i reklam.
Pamiętam, kiedy podczas spotkania w szkole polskiej w Brukseli, pewna nastolatka zapytała, czy zdaję sobie sprawę, jak moje książki są dla nich ważne, że stały się nieodłączną częścią ich dzieciństwa. To są takie momenty, dla których warto spędzać wiele miesięcy, dzień w dzień, noc w noc nad komputerem w poszukiwaniu rozwiązań fabularnych.
Inna sprawa, że żaden pisarz nie potrafi napisać wszystkiego. Ja na przykład nawet nie próbuję brać się do pisania romansów.
S. S.: Skąd czerpie pan wiedzę o współczesnych nastolatkach?
R. K.: Przez wiele lat miałem codzienny dostęp do tego świata dzięki mojemu synowi. Teraz ma już dziewiętnaście lat, ale wciąż w odpowiedni wiek wchodzą dzieci znajomych. Są też blogi, filmy na Youtube, są e-maile od czytelników, wpisy na mojej stronie (rafalkosik.com) i na Facebooku. Są i spotkania z czytelnikami. To wszystko źródła wiedzy, ale kluczowe jest chyba to, że ja po prostu nigdy nie dorosłem.
S. S.: Czy może pan opowiedzieć o tym, jak powstali bohaterowie serii „Felix, Net i Nika”? Kto jest pana ulubionym?
R. K.: Wszystkich bohaterów lubię w podobnym stopniu. Trudno byłoby mi pisać o postaciach nieciekawych. Nawet czarne charaktery muszą być interesujące.
Nie zaczynam nigdy od tworzenia dokładnych charakterystyk bohaterów. Oni kształtują się powoli podczas postępu akcji. Sama historia też nie ma sztywnych ram. Pracuję w ten sposób, że bardziej zapisuję postacie i wydarzenia, które powstają w mojej wyobraźni. Daję im wiele wolności, bo sam jestem ciekawy, co się wydarzy za chwilę.
S. S.: Nas śmieszą pana książki, a co śmieszy pana?
R. K.: Lubię ten rodzaj humoru, który sam stosuję w powieściach. Nie będę ukrywał, że najbliższe jest mi brytyjskie poczucie humoru, absurdalne, surrealistyczne. Najlepiej oddaje jego istotę oczywiście Monty Python.
S. S.: Jaka jest przyszłość bohaterów serii? Rozstaniemy się z nimi, gdy dorosną?
R. K.: Tak szybko nie dorosną. Przez dwanaście lat powstawania serii w świecie książkowym minęły dopiero dwa lata. Nie mam na razie skrystalizowanej wizji, jak to będzie wyglądało w przyszłości. Myślę, że rozwiązanie przyjdzie samo, tak jak to się działo zawsze do tej pory.