Obecny rząd skutecznie osłabia relacje Polski z Zachodem i zdaje się mocno kibicować tym, którzy próbują doprowadzić do rozpadu Unii Europejskiej. Jednak renesans nacjonalizmu i eurosceptycyzmu na Starym Kontynencie sprawia, że powoli budzą się demony, które wcześniej udawało się okiełznać głównie dzięki integracji europejskiej. Jednym z nich jest marzenie wielu sąsiadów zza Odry, by odzyskać ojcowiznę i zrewidować linię graniczną, którą w latach 90-tych uzgodniono na Odrze i Nysie.
Uważaj, o czym marzysz...
W Krakowie środowiska prawicowe walczą właśnie, by pod stopami Wawelu powstał okazały pomnik Armii Krajowej. Proponowany projekt nie przedstawia jednak żadnej walczącej postaci, czy uniwersalnych symbolów narodowych. Inicjatorzy budowy tego pomnika są przekonani, że upamiętnić ofiarę poniesioną w II wojnie światowej przez AK-owców najlepiej uda instalacją przedstawiającą przedwojenne granice Polski.
Motyw ten nie dziwi, bo od lat jest coraz popularniejszy w prawicowej popkulturze. Im bardziej staje się popularny, tym częściej słychać jednak nie tylko wzdychanie za polskimi Lwowem i Wilnem. Tęsknota za granicami z 1939 roku to obok eurosceptycyzmu i islamofobii kolejny punkt, w sprawie którego polska prawica może znaleźć wspólny głos z partiami chcącymi dokonać czegoś na kształt "dobrej zmiany" na Zachodzie.
Rewizja granic to w Niemczech jeden z tych tematów, których poruszenie publicznie może zakończyć się infamią i ostracyzmem. Przez ostatnie lata odważały się na to głównie osoby zjednoczone w Związku Wypędzonych, który przez lata prowadziła słynna Erika Steinbach z CDU. Ale i urodzona na Kaszubach polityk na swój sposób tonowała nastroje. Kto tęsknił za ojcowizną, z której po wojnie przegnany został przez Armię Czerwoną i Ludowe Wojsko Polskie, tego Steinbach zachęcała do walki o swoje przy wykorzystaniu europejskiego prawa.
Niebezpieczna Alternatywa...
Choć spadkobierców wypędzonych Niemców są miliony, to domy na Pomorzu, w Wielkopolsce, oraz na Dolnym i Górnym Śląsku udało się odzyskać tylko garstce z nich. Reszta albo pogodziła się z tym, że granice wyglądają, jak wyglądają i w rodzinne strony wolała wrócić dzięki otwartym granicom, albo... zradykalizowała się.
Dziś ci, którym w głowie wciąż rozbrzmiewa powojenne hasło "Danzig, Breslau und Stettin sind deutsche Städte wie Berlin" szansę na spełnienie marzeń o odzyskaniu rodzinnych ziem zaczynają wiedzieć w zyskującej popularność Alternatywie dla Niemiec. Nic w tym dziwnego, skoro okazuje się, że jedna z liderek formacji dążącej do wywrócenia do góry nogami niemieckiego ładu politycznego okazuje się być wnuczką hitlerowskiego ministra finansów Johanna Ludwiga Grafa Schwerin von Krosigka.
Jednak wokół jej formacji gromadzą się dziś nie tylko zmęczeni wieloletnią walką staruszkowie, którzy sami zostali wypędzeni jako dzieci. Teraz tę walkę biorą na siebie pełne energii i marzeń o powrocie czasów niemieckiej świetności wnuki i prawnuki ostatniego z pokoleń Niemców wychowanych w Gdańsku, Wrocławiu, czy Szczecinie.
"Wojny nie będzie"
– Nic nie pójdzie szybko, ale walka nie może skończyć się na moim pokoleniu. A wiatr zmian wieje w Europie tak, że może od 1945 roku nie było większej nadziei na to, że Niemcy kiedyś wrócą do odebranych nam miast – słyszę od 75-letniej Ruth.
Z tą związaną przez lata ze Związkiem Wypędzonych działaczką spotykam się w jej rodzinnym Gdańsku. Miejsce, w którym przyszła na świat często odwiedza z wnuczką, 27-letnią Eske. By zyskać ich większe zaufanie nawiązuję z nimi kontakt podając się za osobę o podobnych korzeniach, a nie dziennikarza.
Jak zatem miałoby się to dokonać? Młoda Niemka na to pytanie nie zna jeszcze dobrej odpowiedzi. Zapewnia jednak, że nikt nie mówi za Odrą o wywoływaniu nowych wojen. W środowisku rodzin wypędzonych nadzieje są pokładane raczej w "wywróceniu do góry nogami obecnego ładu politycznego". No i przede wszystkim w rozpadzie Unii Europejskiej w takiej formie, jaką ją obecnie znamy.
Czy to nie przepis na wojnę? – Ale o co mielibyśmy się bić, skoro Polacy marzą dziś o powrocie tych samych granic, co my. Jakiejś interwencji zbrojnej może wymagałoby odzyskanie polskich ziem na wschodzie, ale przecież Ukraina to państwo upadłe, które za kilka lat pewnie się rozpadnie i we Lwowie sami zaproszą Polaków. Już tam takie głosy podobno słychać – odpowiada Eske.
Z Ruth i Eske o rodzących się nadziejach wypędzonych rozmawiałem w miniony piątek. Tuż po powrocie z Gdańska młodsza z nich poleciała do Stuttgartu, gdzie w dniach 30 kwietnia - 1 maja odbywał się wielki zjazd Alternatywy dla Niemiec, de facto inicjujący już kampanię wyborczą przed przyszłorocznymi wyborami parlamentarnymi.
Odrodzenie "prawdziwego patriotyzmu"
Przebicie "szklanego sufitu", którym jest obecnie dla AfD 13-15-proc. poziom poparcia, ma umożliwić przyjęty tam manifest programowy. Odpowiedzialni za popularyzację tej formacji Frauke Petry, Beatrix von Stroch i Jörg Meuthen postawili w nim głównie na postulaty odrzucenia wielokulturowości i ograniczenia praw muzułmanów. Do głosowania na AfD ma zachęcić m.in. zakaz wznoszenia w Niemczech minaretów, oraz utrudnienia w funkcjonowaniu i zakładaniu meczetów. No i rzecz jasna, zamknięcie się na imigrację, szczególnie tą z państw muzułmańskich.
Ale na tym nie poprzestano. Być może Eske wyjeżdżała za Stuttgartu nieco zawiedziona, że odzyskania ziem wschodnich w programie oficjalnie jeszcze nie ma. Jednak ze strony AfD nie zabrakło ukłonu w stronę tysięcy Niemców o podobnym pochodzeniu i poglądach, co Ruth i jej wnuczka. – Niemcy mają niestety ciągle jeszcze problem z przyznaniem się do patriotyzmu – grzmiał Jörg Meuthen. I oznajmił, że to jego formacja jest nadzieją dla tych Niemców, którzy czują, iż nadszedł czas "wyemancypowania się" spod powojennych wpływów Stanów Zjednoczonych i ograniczeń, które stwarza Unia Europejska.
– Uzgodnijmy na początek jedno: zagrożenie majstrowaniem przy przebiegu granicy niemiecko-polskej nie jest dziś realne i długo raczej nie będzie. Historia Europy uczy nas jednak, że nic nie jest dane nam na zawsze, a kluczowe zmiany potrafią zachodzić bardzo gwałtownie – komentuje politolog Tarik Richter.
Nie dziwi go, że Niemcy marzący o odzyskaniu Gdańska, Wrocławia, Szczecina, czy Poznania lgną dziś do AfD. Bo to partia, której poglądy ewoluują w bardzo agresywnym kierunku, ale jakimś cudem wciąż nie wisi nad nią odium nazizmu, jak na przykład nad NPD. Popierać AfD to nie wstyd. W oczach wielu Niemców politycy tej partii sprawiają też wrażenie ludzi znacznie bardziej jednomyślnych i skutecznych w porównaniu z chadekami.
Otwieracz do puszki Pandory...
Tarik Richter zwraca uwagę na przeprowadzone niedawno badanie wśród sympatyków AfD, z którego wynikło, że to formacja popierana przez Niemców najlepiej wykształconych, bogatych i pochodzących z dobrych rodzin. Stanowią oni aż 34 proc. elektoratu niemieckich "zdroworozsądkowców". – A co za tym idzie? Otóż to, że wiele takich elit ma pochodzenie podobne do Beatrix von Stroch. Nie chcę nikogo obrazić, ale to właśnie takie kręgi są spadkobiercami nazistów. Prędzej czy później mogą zechcieć więc głośno domagać się tego, co utracili ich przodkowie, lub o co walczyli... – tłumaczy niemiecki politolog.
Zdaniem Richtera, Polacy powinni dwa razy zastanowić się przed trzymaniem kciuków za Niemców, którym nie podoba się wielokulturowość i Unia Europejska.
– Głównym hamulcowym dążeń do rewizji granic była nie tylko żelazna kurtyna, ale i właśnie integracja europejska. Otwarcie granic zamiast ich przesuwania. Komu się UE nie podoba, ten otwiera puszkę Pandory. Podobnie jest z multikulti. W Polsce można usłyszeć najgorsze o niemieckich muzułmanach, a tymczasem im osób o takim pochodzeniu więcej, tym zmniejsza się odsetek tych, którzy tęsknią za przedwojennymi granicami. Turcy, czy Syryjczycy III Rzeszy nie pamiętają... – podsumowuje.
działaczka na rzecz wypędzownych, zwolenniczka AfD
Najpierw temat grabieży wschodnich ziem zamykał fakt, że postawili w Europie mur berliński i całą tę żelazną kurtynę. Potem, po upadku komunizmu Polacy szybko doprowadzili do potwierdzenia granic i kanclerz Kohl kazał naszym rodzicom i dziadkom siedzieć cicho. I zaczęły się lata wodzenia wypędzonych z nos przez chadeków, którzy są mistrzami w gaszeniu wszelkich trudnych tematów. SPD nie jest lepsza. Ale widać wyraźnie, że ich czas się kończy. Tak samo, jak czas poprawności politycznej i milczenia.
Ruth
75-latka urodzona w Wolnym Mieście Gdańsku
Idealną sytuacją byłoby, gdyby o swoje miasta na Litwie i Ukrainie upomnieli się wreszcie Polacy. Często bywam w Polsce, mam tu przyjaciół, którzy też walczą o zmianę mentalności politycznej i oni też marzą o Lwowie, Wilnie, czy Grodnie. Gdyby ten moment nastąpił, nowe Niemcy mogłyby poprzeć polskie starania w zamian za oddanie nam sprawiedliwości.
Tarik Richter
politolog
AfD osiągnęła kilkuprocentowe poparcie dzięki eurosceptycyzmowi, teraz kolejne punkty zyskuje na ksenofobii i poglądach antyislamskich. Kto wie, co będzie im potrzebne, do przeskoczenia na wyższy poziom. Nie zdziwiłbym się, gdyby zerwali z kolejnym tabu i uderzyli w nastroje rewizjonistyczne. I to może być całkiem opłacalne, bo nie trzeba być potomkiem wypędzonego, by spodobała ci się wizja "wielkich Niemiec"...