„Tatusiu/mamusiu, kiedy wrócisz” – pyta dziecko z buzią zalaną łzami. Taki obraz staje przed oczyma, gdy mowa o emigracji made in Poland. Fakt, statystyki nie napawają optymizmem. Z kraju nad Wisłą wyjechało za chlebem ponad 2 mln rodaków, a blisko połowa młodych Polaków też zbiera się na odwagę, by powiedzieć „żegnaj Polsko, witaj świecie”.
Emigracja, zwłaszcza jeśli jest zarobkowa i okupiona długą rozłąką z rodziną, jawi się jako zło konieczne. Ale za granicą mieszkają też Polacy, którzy nie są już zawieszeni między ojczyzną a obcą ziemią. Kraj, w którym na polszczyźnie niejeden łamie sobie język, to miejsce, gdzie spędzają resztę swojego życia. To tam mówią sakramentalne „tak”, to tam rodzą się i wychowują ich dzieci. Czasem, mimo świetnych perspektyw i warunków materialnych we własnym kraju, podążają na koniec świata za swoim ukochanym/ukochaną. Albo po prostu – kupują bilet w jedną stronę dla siebie i całej rodziny i wyjeżdżają z Polski.
I można by zakończyć tę opowieść słowami „i żyli długo i szczęśliwie”, lecz przecież życie osób, które na stałe wyjechały z kraju, aż prosi się o szersze spojrzenie. Choć na różnych forach można przeczytać, że większość nie żałuje decyzji, jaką była wyprowadzka do innego kraju, to nikt nie twierdzi, że prowadzi bajkowe życie. Na emigracji rozmaitych dylematów nie brakuje. Szczególnie, gdy chodzi o opiekę nad dziećmi.
Rodzic nie na pół gwizdka
Wychowywania młodego pokolenia na ziemi innej niż swoich przodków doświadcza Maciej mieszkający od 10 lat w Londynie. Do Wielkiej Brytanii ściągnęli go razem z rodziną teściowie, którzy z Polską rozstali się równo 25 lat temu. W jednokierunkową podróż Maciej zabrał swoją żonę Magdalenę i 6-letnią wówczas córkę (druga córka urodziła się już po 3 latach pobytu w Anglii). Na starcie rodzice żony użyczali im miejsca do noclegu. Obecnie 4-osobowa rodzina mieszka już na swoim. Jakie główne różnice w wychowywaniu dzieci w kraju a na emigracji dostrzega Maciej?
– Z autopsji powiem tak: na emigracji więcej uwagi możesz poświęcić swojemu dziecku. Bardziej sprawiedliwie możesz też dzielić te obowiązki ze swoim partnerem/partnerką. Po prostu prawa, jakie realnie ci tu przysługują, ułatwiają wypośrodkowanie życia rodzinnego i zawodowego – stwierdza Maciej. Dodaje, że pozwala mu to być rodzicem na „pełen etat”, a nie tylko na „pół gwizdka”.
Maciej dzieli się kolejnym spostrzeżeniem. – Zauważyłem, że tu możesz liczyć na większą pomoc najbliższego otoczenia. Nie musisz znowu z wyrzutem sumienia prosić dziadków o to, by przez kilka godzin przypilnowali wnuczka albo wnuczkę, bo tobie akurat wypadło coś bardzo ważnego. W opiece nad dziećmi pomagają sobie sąsiedzi, czyli jednak obcy ludzie. W społeczeństwie panuje klimat zaufania i to ma widoczny wpływ na rzeczywistość, w jakiej wychowujesz swoje dzieci – zaznacza Maciej.
Czerwona lampka
Rodzic, który związał życie swojej rodziny z innym krajem, ma rzecz jasna w głowie natłok dręczących myśli. Zwłaszcza gdy stawia pierwsze kroki na obcej ziemi.
– Skłamałbym, gdybym powiedział, że nie miałem obaw. Głównie martwiłem się o pierwszą córkę. Jasne, z racji jej wieku uniknąłem melodramatu pt. rozstanie z ulubionymi koleżankami, co sprawiło, że aklimatyzacja w nowym środowisku poszła całkiem gładko. Ale gdzieś tam zawsze w tyle głowy tliła się – zupełnie bezzasadna – obawa, że córka jako dziecko emigranta z Polski może spotkać się z jakimś ostracyzmem, np. być obiektem głupich docinków – opowiada mężczyzna.
Jak takie myślenie wpływa na zachowanie rodziców? – Z taty wychodzi wilk, a z mamy niedźwiedzica – żartuje Maciej, nawiązując do znanych z kultury masowej motywów ukazujących nadopiekuńczych rodziców. Dlatego przez pierwsze lata pobytu „nie na swoim” Maciej i jego żona Magdalena chuchali i dmuchali na swoje dzieci.
Codziennością były rozmowy ze starszą córką zaczynające się od niby zdawkowego pytania „jak minął dzień?”, a faktycznie mające na celu wydobycie jak najwięcej szczegółów. Nie mówiąc już o tym, że smutna mina dziecka od razu zapalała w głowie troskliwych rodziców czerwoną lampkę. – Wydaje ci się, że to dziecko będzie miało największy problem z adaptacją, a tak naprawdę to ty musisz zwalczyć w sobie to uczucie „inności”, które nie ma racjonalnych podstaw. Jednak też nie przesadzajmy, to w końcu Europa, a nie Afryka – kwituje.
Perspektywa, lecz także wyzwanie
Cóż, wychowywanie dzieci nigdy nie było i nie będzie spacerkiem. Ma swoje cienie i blaski, a za granicą nabiera zupełnie nowego smaku – stwarza wspaniałe perspektywy, stawia też jednak w obliczu poważnych wyzwań wychowawczych. To także clou opinii dr Anny Sarowskiej-Gierasimowicz, ekspertki ds. rynku pracy z Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu, dla której zjawiska demograficzno-społeczne to jeden z obszarów zawodowych zainteresowań.
Z czym więc muszą zmierzyć się rodzice, którzy swoim dzieciom tworzą dom w kraju, w jakim sami się nie urodzili? Dr Sarowska-Gierasimowicz jako główną przeszkodę wskazuje inną kulturę wychowania.
Ich pociechy też czasem mają pod górkę. Dla dzieci, które przyjeżdżają wraz z rodzicami do innego kraju, najtrudniejszy jest przede wszystkim stres akulturacyjny, związany ze zmianą miejsca zamieszkania i odmienną kulturą, z towarzyszącym uczuciem lęku. – To zazwyczaj u dzieci szybko mija – zaznacza jednak ekspertka WSB.
Schody zaczynają się później, gdy najmłodsi emigranci stopniowo tracą poczucie przynależności, swoistej kotwicy tożsamości. – Dzieci mogą niechętnie używać języka swoich rodziców, kojarzonego stereotypowo w krajach emigracji z wykonywaniem prac fizycznych. Pojawia się w dzieciach silna potrzeba identyfikacji z tzw. lepszym światem, kreowana również w ich mniemaniu przez samych rodziców, którzy w ten sposób argumentują swój wyjazd za granicę – tłumaczy specjalistka.
Mimo tych bolączek emigracja to jednak szansa na lepszą przyszłość dla dzieci, których rodzice na dłużej lub na stałe wyemigrowali ze swojego kraju. Oczywiście pod warunkiem właściwego udziału oraz wpływu opiekunów w pierwszych latach ich życia.
– To, czy życie w danym kraju będzie sprzyjało rozwojowi dziecka, zależy przede wszystkim od dojrzałości rodziców. Można tę szansę bezpowrotnie stracić, traktując ją jedynie jako ekonomiczny wzrost standardów życia lub wykorzystać jako niepowtarzalny wachlarz możliwości pozwalający dziecku na odpowiedzialny i satysfakcjonujący styl życia w dowolnym miejscu na ziemi w przyszłości – przekonuje dr Sarowska-Gierasimowicz.
Wiele korzyści, jakie polskie dzieci żyjące na emigracji zyskują, funkcjonując w międzykulturowych środowiskach, można dostrzec już teraz. – Większa otwartość społeczna i brak barier w budowaniu relacji społecznych na płaszczyźnie wielu odmienności kulturowych. Swoboda w posługiwaniu się nawet kilkoma językami. Większa pewność siebie, a także wyższa samoocena przekładająca się na decyzje rozwojowe – wylicza dr Sarowska-Gierasimowicz.
Życie na emigracji może sprawić, że dzieci staną się bardziej śmiałe w swoich planach na przyszłość, smakując świat różnorodnych możliwości. A z wiekiem zmieni i ukształtuje się ich perspektywa na kwestie społeczne. – To niebagatelny kapitał w odniesieniu do ich dalszej drogi kształcenia czy wyborów zawodowych – podsumowuje ekspertka. Wszystko zatem w rękach ich rodziców, którzy muszą tylko dobrze skorzystać z szansy podarowanej im przez los.
Ekspertka ds. rynku pracy z Wyższej Szkoły Bankowej w Poznaniu
Respektowanie i przyjęcie panującego w danym kraju stylu wychowania dzieci wymaga od emigrujących rodzin zdecydowanej gotowości do adaptacji odmiennych zasad. Rodzice-emigranci wielokrotnie podkreślają, że zbyt często podporządkowują się oczekiwaniom i zachciankom swoich dzieci. Dzieje się tak z 2 powodów; po pierwsze z powodu lęku przed surowymi w swoim działaniu miejscowymi organizacjami ochrony praw dzieci, a po drugie z powodu najczęściej źle pojętego sprzyjania ich rozwojowi w nowej kulturze.