Ciepło, ale z dala od plaży. Miejsko, ale z dostateczną liczbą krętych uliczek i odludnych zakamarków, w których można schować się przed tłumem. Aktywnie, bo przecież podróże są od tego, żeby zwiedzać, poznawać, doświadczać, a nie leżeć plackiem nad basenem – tak w dużym skrócie mogłabym scharakteryzować swoje oczekiwania dotyczące wakacji idealnych. Ale to, że wiem, „jak” chciałabym je spędzić, to najwyżej połowa sukcesu.
Większym problemem jest to, gdzie jechać. Katalogi biur podróży w podjęciu decyzji nie pomogą, bo pakietowa wycieczka z przygodą ma tyle wspólnego, co urlop w Juracie z wyjazdem na Jukatan. Pozostaje więc zakręcić globusem, na chybił trafił wybrać w miarę egzotyczne miejsce i liczyć na szczęście początkującego podróżnika? – Owszem, jeśli chcesz wydać masę pieniędzy i wrócić za biurko jeszcze bardziej sfrustrowaną niż przed wyjazdem, to pewnie, możesz próbować – mówi Tomek Michniewicz. Człowiekowi, który podróżowaniem zajmuje się zawodowo, nie wypada nie wierzyć. Pytam więc o alternatywę. Okazuje się, że jest: Manufaktura Podróży, nowy serwis, który każdemu pozwoli wyruszyć w dowolne miejsce na świecie bez biura podróży.
– Nie było jeszcze takiego projektu w Polsce, zwłaszcza w tej skali – zapowiada jeden z najpopularniejszych polskich podróżników i w rozmowie z na:Temat zdradza kulisy swojego nowego przedsięwzięcia.
Od czego zaczyna się planowanie wyprawy?
Zależy, czy masz doświadczenie w planowaniu podróży, czy nie. Dla początkującego turysty, planowanie zaczyna się od inspiracji. Coś musi błysnąć w głowie. Zobaczysz zdjęcie, wybierzesz się na festiwal, ktoś ci coś opowie i pomyślisz: „Wow, chcę tam jechać”.
Potem trzeba poświęcić dni, tygodnie na przygotowania: szukanie informacji w sieci, rozmowy z osobami, które w danym miejscu były…
Przygotowania? Chyba przyjemniej spakować plecak i wsiąść do pociągu bylejakiego...
Takie podróże są fantastyczne, ale tylko jeśli możesz wyjechać na parę miesięcy i donikąd się nie spieszysz. Jeśli wyjeżdżasz na dwa czy trzy tygodnie urlopu, impulsywne decyzje kończą się często frustracją i rozczarowaniem. Bo miała być piękna plaża, a jest śmietnik. I co teraz? Gdybyś posiedziała tydzień w sieci i spędziła ileś wieczorów na wyszukiwaniu informacji, dowiedziałabyś się, że to tylko bajka opowiadana przez foldery reklamowe.
Wyobrażam sobie, że wiele osób powie: „Łe, siedzenie przed komputerem to nuda – ja się porywam na przygodę, żeby od tej nudy się oderwać. Mało awanturnicze takie klikanie”.
Za wiedzę i tak zapłacisz, w taki czy inny sposób. Możesz zapłacić biuru podróży i wtedy siłą rzeczy musisz zapłacić więcej, bo nie tylko za samą organizację wyjazdu, ale też za marketing, promocję, panią z księgowości, utrzymanie firmy i wiele innych rzeczy.
Jeśli chcesz wyjechać sama, za wiedzę musisz zapłacić czasem. Chcesz jechać na Filipiny i nie wydać tam majątku, zwiedzić parę miejsc, nurkować z rekinami wielorybimi albo spać w domku na drzewie na plaży i jeść kokosy? To musisz dokładnie wiedzieć, gdzie jechać. Filipiny to siedem tysięcy wysp. Bez researchu masz 90 proc. szans trafić na plażę à la Jurata – z tłumami pakietowych turystów i dyskoteką na każdym rogu. Morza nawet nie zobaczysz, bo na przystani zasłoni je szpaler łódek nurkowych, ustawionych jedna obok drugiej. A pieniądze lecą. Takie nieudane próby są bardzo drogie.
No tak, bo przecież wszyscy chcemy być podróżnikami, a nie turystami. Przyznać się do kupienia all inclusive to towarzyska śmierć. Tylko że kiedy już nie musimy zgrywać chojraka przed znajomymi, okazuje się, że właściwie to wolelibyśmy to all-inkluzywne plażowanie...
Nasze wyobrażenia o świecie a rzeczywistość to dwa równoległe światy. Z Polski wyjeżdżamy często z fałszywymi przeświadczeniami, zbudowanymi na podstawie książek czy filmów podróżniczych. Wyobraź sobie, że mieszkasz w Australii i oglądasz reportaż o góralach w Polsce: „Jest takie plemię, które mówi w swoim narzeczu, a tamtejsi mężczyźni do dzisiaj noszą nakrycia głowy z piórami i wojenne topory przytroczone do spodni”. Ja bym od razu z takiego Sydney leciał do Polski, żeby zobaczyć dziwowisko w środku Europy.
I wylądowałbyś na Krupówkach.
Albo w Warszawie. I wtedy długo bym szukał góralskich osad... Druga sprawa: często mamy zaburzone wyobrażenia dotyczące naszej wytrzymałości czy tolerancji w różnych sytuacjach. Znam to bardzo dobrze z wypraw do dżungli. Kiedy zabieram tam grupę, najpierw robię szkolenie. Mówię: będziecie źli, będziecie zmęczeni, będą cięły komary i pijawki, ogólnie będzie niefajnie. Co widzę? Błyszczące oczy. „Węże, tropik? Ekstra! Chcemy przygód!”.
Kiedy w końcu do tej dżungli wejdziemy i robi się gorąco, brudno, duszno, to pijawki i komary nagle przestają się podobać. Ludzie wyobrażali sobie swoje reakcje inaczej. Żyli projektowanymi w głowach marzeniami.
Zdarza się, że ludzie w dżungli histeryzują, rzucają się na ziemię?
Wielokrotnie. Histeria czy panika nie musi nawet dotyczyć sytuacji ekstremalnych, często jest po prostu wynikiem odwodnienia. Wtedy nic ci się nie podoba. „To Afryka jest aż taka przygnębiająca? Wszędzie jest syf i bieda!” – słyszę, a obok bajkowe krajobrazy: wodospady Wiktorii albo taplające się w wodzie hipopotamy czy słonie. To reakcja organizmu.
I co wtedy? Obrażam się na rzeczywistość i wracam do domu?
Wrócić to się nie bardzo da, bo kupowałeś bilety w najniższej możliwej taryfie, więc musisz się przemęczyć do odlotu. Na szczęście po jakimś czasie to zdenerwowanie przechodzi. Przyzwyczajasz się do tych wszystkich nowości. Pierwszy dzień, zwłaszcza po locie międzykontynentalnym, jest raczej nieprzyjemny: oszołomienie zmianą czasu, zapachami, hałasem. Wszystko jakieś takiej obce, „nie nasze”. Może trochę się nawet boisz. Ale po dwóch, trzech dniach to przechodzi i ustępuje miejsca fascynacji.
Wystarczy dużo pić i nie forsować tempa. I wybrać odpowiedni kierunek, bo jeśli pojedziesz do Gujany albo do Surinamu, oczekując luksusów, to będziesz ich szukać dwa tygodnie i nie znajdziesz. Nie oszukujmy się, dla większości z nas wyjazd z Polski ma być urlopem, musi zawierać walor odpoczynku, jakkolwiek byśmy tego terminu nie definiowali. Niektórzy odpoczywają na plaży, inni w trakcie treku przez Himalaje. Wyjazd musi jednak dać ci satysfakcję. Nie ma nic gorszego, niż wydać pięć tysięcy na dwutygodniowy wyjazd gdzieś daleko, gdzie miało być super, po czym wrócić za biurko jeszcze bardziej sfrustrowanym.
Nie boisz się, że koledzy podróżnicy cię przeklną, za wysyłanie turystów tam, gdzie ich nie powinno być?
Nikogo nie wyślemy tam, gdzie go nie powinno być. Podróże to nie sport wyczynowy, że są lepsi i gorsi podróżnicy – w zależności od tego, jak karkołomne wyzwania ktoś podejmuje. Takie myślenie kończy się katastrofą i dużymi kłopotami. Podróże indywidualne są fantastyczne, bo możesz je sobie zaplanować dokładnie tak, jak chcesz. Nie ma pilota, który mówi: „Teraz idziemy zwiedzać”, kiedy ty chcesz się wyspać, albo „Stop, teraz jest czas na zakup pamiątek”, kiedy ty wcale tych pamiątek nie chcesz. Jadąc samodzielnie, to ty decydujesz gdzie, w jakim tempie i z kim zwiedzasz, co jesz i gdzie śpisz.
Dobra podróż to taka, która odpowiada twoim oczekiwaniom, a nie taka, która jest trudna i stawia przed tobą wyzwania. Sedno tkwi w tym, żeby wybrać miejsce, które zaoferuje ci to, czego szukasz. Na świecie jest ponad 200 krajów, więc otwierając atlas i nie mając wiedzy na temat żadnego z nich, bardzo trudno podjąć sensowną decyzję.
Wchodząc na Manufakturę Podróży, ten etap mam z głowy, bo wy zrobicie to za mnie?
Opcje są dwie. Jeśli wiesz, gdzie chcesz jechać i z jakiegoś powodu ma to być, na przykład, Peru albo Etiopia, to my ci tę wyprawę zorganizujemy, dokładnie taką trasą, jak chcesz. Do tego polecimy ci rzeczy, o których nawet nie słyszałaś, a my tak, bo dobrze znamy ten kraj. Będzie to więc podróż trochę poza utartym szlakiem, która pozwoli ci wejść w ten kraj głębiej, niż udaje się to zwykłym turystom, ale jednocześnie dostosowana do twoich oczekiwań.
Druga formuła: nie wiesz, gdzie chcesz jechać. Wtedy wypełniasz quiz składający się z 25 pytań. Z naszym doświadczeniem jesteśmy w stanie z twoich odpowiedzi wyczytać, po pierwsze – czego tak na prawdę oczekujesz, a po drugie – co ci się tylko wydaje. Oddzielimy to od siebie i zaproponujemy trzy kierunki, które naszym zdaniem odpowiadają twoim faktycznym potrzebom.
Miejsca mogą się od siebie znacznie różnić. To może być kombinacja: Nepal, Maroko, Meksyk. To mogą być kraje, o których nigdy byś nie pomyślała, bo miałaś w głowie Tajlandię i mieszkanie w bambusowej chacie na plaży. My wiemy, że takich rzeczy już tam nie ma, a to, co sobie wyobrażasz, to pocztówka z lat 50. Ale już obok, w Kambodży, owszem, spokojnie znajdziesz takie miejsca. Wytłumaczymy ci więc, dlaczego proponujemy takie, a nie inne kierunki.
Pojedziecie ze mną?
Nie, jedziesz sama. Manufaktura to nie biuro podróży, tylko zupełnie nowa na polskim rynku usługa. Etap pośredni pomiędzy wycieczką z biurem a samodzielnym wyjazdem. Jest przeznaczona zarówno dla doświadczonych podróżników, którym brakuje czasu na planowanie, jak i dla tych, którzy takiego doświadczenia nie mają w ogóle i chcą postawić pierwszy krok.
To co, oprócz rekomendacji kierunku, od was dostanę?
Dostaniesz, rozpisany dzień po dniu, plan podróży: Poniedziałek: wstań o tej i o tej godzinie, pamiętaj, żeby kupić bilety na jutro, które będą kosztowały tyle i tyle. Tu jest link do strony rezerwacji – spokojnie możesz to zrobić online. Dobre śniadanie zjesz tu i tu, najlepiej zamów tamto i owamto. Po śniadaniu idź na ten przystanek i wsiądź w autobus „x”, który dowiezie cię do świątyni „y”, a potem przejdź 200 metrów (masz tu mapę) do świątyni „z”.
Bardzo szczegółowe wytyczne.
Bardzo. Będziesz mieć pod ręką wszystkie informacje, których udzieliłby ci pilot biura podróży, gdyby stał obok ciebie. Tylko że zamiast niego i dwudziestoosobowej wycieczki, wrzeszczących dzieciaków, pani Janiny, która zapomniała klapek i teraz musi się po nie wrócić, dlatego, drodzy państwo, poczekamy chwilę w autokarze, jesteś tylko ty i program.
Z planem robisz, co chcesz – to tylko sugestie. Stosując się do nich, przejdziesz z punktu A do B, zaliczając różne atrakcje. Z niektórych możesz zrezygnować, w jakimś miejscu możesz zostać dłużej, niż to zostało przewidziane. Plan jest elastyczny, skonstruowany modułowo, także masz duże pole do manewru. Bierzesz wszystko w swoje ręce albo dajesz się za rękę prowadzić – jak wolisz.
Jadąc z biurem, mam jednak ten komfort, że jak wpadnę w tarapaty, to mnie ten przewodnik, przynajmniej w teorii, z nich wyciągnie – wpłaci kaucję w areszcie czy znajdzie lekarstwo na egzotyczną chorobę…
Po pierwsze – 90 proc. tego typu wypadków wynika z naszych własnych błędów i niewiedzy. My ci powiemy, na przykład, że będąc w Mediolanie, lepiej nie chodzić z dyndającym na ramieniu aparatem, bo pędzący na skuterach złodzieje po prostu ci go wyrwą. Albo że w Manili po zmroku jest raczej ciemnawo i lepiej samemu nie wychodzić.
Po drugie – miejscowi na ogół są nastawieni przyjaźnie. To nie jest tak, że oni wszyscy tylko czyhają na twoje dobro. Jeśli wpadniesz w kłopoty, a umiesz po angielsku powiedzieć ze trzy słowa na krzyż, nikt ci nie pozwoli zginąć.
Po trzecie – oferujemy też pakiet „Opiekun podróży”, co oznacza, że przez cały twój wyjazd w Polsce pod telefonem jest osoba, która w razie kłopotów powie ci dokładnie, co masz robić. Przykładowo łapiesz gorączkę, jesteś zupełnie zagubiona i przestraszona. Wtedy dzwonisz, piszesz maila czy wiadomość na WhatsApp, a my ci mówimy: „Okej, po pierwsze – spokojnie. Po drugie – dwie ulice dalej jest szpital. Tu jest numer, poproś o karetkę”. Więc nie jedziesz kompletnie bez opieki, masz w Polsce asystę doświadczonego podróżnika. Inna sprawa, że prawdopodobnie wcale ci się ona nie przyda, bo to, że w podróży czeka cię cała masa zagrożeń, to mit. Żeby wpaść w kłopoty, trzeba się bardzo postarać.
Opowiadając o przygotowaniach do podróży poza nasze europejskie podwórko, można odnieść inne wrażenie. Znajomi reagują krzykami w stylu: „O matko! Tam jest niebezpiecznie!”, albo: „Chcesz jechać sama? Na bank cię pobiją, w najlepszym przypadku okradną za pierwszym winklem”. Nie masz wrażenia, że…
…że jesteśmy straszeni? Zdecydowanie tak. Wynika to z tego, że wielu firmom opłaca się sprzedawać strach. Wyobrażenia, że świat jest niebezpiecznym miejscem, lansują niektóre nieodpowiedzialne biura podróży, bo dzięki temu ludzie zapłacą dwa razy więcej, żeby pojechać z nimi, zamiast zrealizować taki wyjazd samodzielnie. W jakiś sposób trzeba usprawiedliwić te 200 proc. ceny, a zapewnianie bezpieczeństwa to bardzo wygodny argument. Ale pomyśl sobie, ile razy, wyjeżdżając z biurem podróży, miałaś jakikolwiek problem? Ile razy ten rezydent był naprawdę potrzebny? A ilu turystów zostawało na lodzie, gdy biuro bankrutowało?
Druga sprawa to przekaz medialny: w jednym zdaniu bardzo łatwo streścić informację o tym, że kobieta została w nocy zgwałcona w parku, ale bardzo trudno opowiedzieć historię o tym, że przez dziesięć lat przez ten park przewinął się milion kobiet i żadnej nic się nie stało. Media karmią nas negatywami, dlatego też mamy takie wyobrażenie o świecie. Tylko że ono jest generalnie nieprawdziwe. Owszem, są miejsca niebezpieczne, ale jeśli miałbym powiedzieć, czy świat jest „raczej” niebezpieczny czy bezpieczny, to skłaniałbym się ku temu drugiemu.
Może się jednak zdarzyć, że ktoś napisze do Manufaktury: „Chcę jechać w bardzo niebezpieczne miejsce, niezmiernie o tym marzę, zorganizujcie mi to”. Odradzisz?
Oczywiście. My działamy w interesie naszych klientów. Nie sprzedajemy wycieczek, nie mamy więc żadnego interesu w tym, żeby zamiast do Grecji wysłać cię do Egiptu na Synaj i nie powiedzieć, że tam jest dość niebezpiecznie. Jeśli twoje oczekiwania są nierealistyczne, to mówimy: „Żądasz niemożliwego” i zwracamy ci pieniądze. Jeśli jednak zdajesz sobie sprawę, że tam, gdzie chcesz jechać, jest niebezpiecznie – utwierdzimy cię w przekonaniu, że to ryzykowne zagranie.
I zorganizujecie taki wypad?
Tak, wtedy możemy działać dalej. Jeśli jednak będziemy mieć podejrzenia, że tylko wydaje ci się, że sobie poradzisz i możesz wpaść w kłopoty, bo nie jesteś jeszcze gotowa na takie wyzwanie, to na pewno trzydzieści razy przepytamy cię na tę okoliczność. Z drugiej strony nie jest tak, że każdy kraj jest niebezpieczny sam w sobie. Meksyk jest tu dobrym przykładem. To kraj o przekątnej trzech tysięcy kilometrów – jak stąd do Teheranu…
A tylko jedno Juárez.
...i tylko jedna Tijuana. Jeśli pojedziesz na Jukatan, na Playa del Carmen, to zobaczysz palmy kokosowe nad Morzem Karaibskim i to będzie pocztówkowy raj, niemający nic wspólnego z tym „dealerskim” klimatem. Zaproponujemy ci trasę, dzięki której takie historie ominiesz. Z podróży masz wrócić z pięknymi zdjęciami, niesamowitymi wrażeniami i do tego z poczuciem, że nie niszczysz świata, bo nie polecamy nieetycznych atrakcji. W programach Manufaktury nie ma jazdy na słoniu albo wizyt w wioskach etnicznych, które są de facto skansenami lub więzieniem. To dla nas bardzo ważne.
Co do pieniędzy – kiedy i za co konkretnie wam zapłacę?
Nam płacisz wyłącznie za wiedzę: uszyty od zera, na twoją miarę, program podróży. Ma być 17 dni? Będzie 17. Ma być dużo kuchni i kultury? Będzie dużo kuchni i kultury. Chcesz leżeć tydzień na plaży? To poleżysz. Nie zorganizujemy wycieczki za ciebie, ale dostarczymy wszystkie potrzebne do tego narzędzia. Bez względu na to, czy jedziesz sama, z chłopakiem czy paczką przyjaciół, za przygotowanie płacisz zawsze tyle samo.
Te rekomendacje dotyczą zarówno atrakcji na miejscu, jak i przelotów i noclegów?
Tak, dostajesz pełny pakiet. Mówimy na przykład tak: „Do Malezji najczęściej lata się za 2,5 tysiąca. Poczekaj do września, to zapłacisz 1800 zł. Chcesz lecieć w czerwcu? Poleć lepiej w październiku, bo w czerwcu jest jeszcze monsun, a jesienią już nie”.
Jest taki segment usług turystycznych – travel concierge, przeznaczony przede wszystkim dla najbardziej zamożnych klientów. Jesteś sobie prezesem banku, dzwonisz do ulubionego biura podróży i mówisz: „Proszę mnie i mojego syna wysłać na Saharę, chcemy przez dwa tygodnie podróżować z nomadami”. I oni to dla tej dwuosobowej grupy organizują. My tego rodzaju usługę sprowadzamy do poziomu osiągalnego dla przeciętnego Kowalskiego.
I ogarniesz to wszystko sam?
Skąd, Manufaktura Podróży to nie jest moje solowe przedsięwzięcie. Tworzy ją 43 najbardziej doświadczonych podróżników, jakich możesz w Polsce znaleźć. Spośród nich rzadko który obsługuje więcej niż dwa kraje i to z reguły, mieszkając w jednym z nich, na przykład w Wietnamie, i swobodnie poruszając się po sąsiedniej Kambodży. To są zawodowcy – zarówno jeśli chodzi o podróżowanie, jak i turystykę.
Jest bowiem ogromna różnica pomiędzy blogerem, który jeździ sobie po świecie, a kimś, kto rozumie, jaka jest specyfika rynku turystycznego. My nie musimy zaglądać do Wikipedii czy na strony Lonely Planet. Nie spędzimy dwóch dni na szukaniu ci hotelu, tylko polecimy ten, w którym sami spaliśmy. Powiemy ci, że z Marrakeszu do Fezu lepiej dostać się tak, a nie inaczej, a na Saharę możesz wyjechać z dwóch miejsc, z czego jedno jest lepsze od drugiego.
I tym samym odpowiedziałeś na moje pytanie, które pewnie zada sobie też co drugi czytelnik, czyli dlaczego nie mogę sama usiąść przed kompem, przeczytać kilku blogów i ułożyć sobie takiego planu.
Przejrzenie wpisów kogoś, kto był gdzieś dwa tygodnie, niewiele ci da. Tajemnicą poliszynela jest to, że o podróżach pisze więcej osób, niż powinno. Znakomita większość darmowych treści w internecie, powiedziałbym nawet, że 80 proc., to są treści pisane na zamówienie, kopiowane z innych stron albo żywcem przepisywane z przewodników książkowych. Inne opisują najwyżej top 10 atrakcji danego kraju, bo początkujący podróżnicy zawsze jadą tymi samymi trasami, przy czym zawsze piszą, że zeszli z utartego szlaku, byli w danym miejscu „jedynymi białymi”, tysiące kilometrów od cywilizacji...
Może tak im się wydawało?
Pewnie tak. Niemniej jednak takich osób nie znajdziesz w moim zespole. Dla mnie fakt, że ktoś był z plecakiem w Tajlandii, nie wystarczy, żeby radzić komuś innemu, jak po tym kraju podróżować. Jeśli ktoś chce wydać sześć tysięcy na wyjazd, bazując na takich informacjach, to oczywiście, może to zrobić. Ja się jednak już sam boleśnie nauczyłem, że po prostu opłaca się zapłacić za wiarygodną wiedzę przed wyjazdem, bo błędy w trasie kosztują zdecydowanie więcej.
Jak myślisz, gdzie najchętniej będą chcieli „wysyłać” się wasi klienci?
Nie faworyzujemy kierunków, co jest dla nas bardzo ważną sprawą. Największe biura podróży wysyłają ludzi najczęściej tam, gdzie mają największą marżę. Jeśli hotel A odpali im 30 proc., a hotel B 40 proc., to wyślą cię do tego drugiego. My dopasujemy kierunki do twoich oczekiwań, a nie oczekiwania do kierunków – to jest duża różnica. A gdzie będziemy wysyłać najczęściej? Tego nie wiem.
A jak ci się wydaje, biorąc pod uwagę nasze narodowe przyzwyczajenia?
Na pewno w podróży szukamy egzotyki rozumianej jako kontakt z żywą kulturą – ceremoniami, świątyniami, lokalną muzyką, tańcem, jedzeniem. Musi też wystąpić pierwiastek odpoczynku, dwa, trzy dni na odsapnięcie w idealnych warunkach – czysto, przyjemnie, wygodnie, żadnych karaluchów. Powinna też zdarzyć się jedna przygoda, która trochę podniesie adrenalinę i o której będzie można opowiadać znajomym. Gdybym miał generalizować, to byłby prawdopodobnie najczęstszy model oczekiwań. Od ręki jestem w stanie wskazać ci co najmniej 40 krajów, które takie oczekiwania spełnią, więc czy to będzie Indonezja, Gwatemala, Uganda czy Norwegia – zależy od indywidualnych preferencji.