Yanosika nie trzeba dziś nikomu przedstawiać. Aplikacja pojawiła się już ponad 5 lat temu i dziś wiele osób nie wyobraża sobie, aby ruszyć w trasę bez niej. Yanosik, czyli tak naprawdę społeczność 1,5 miliona polskich kierowców nie tylko poinformuje nas o niemal każdym patrolu policji, ale też ostrzeże przed korkami i przeszkodami na drodze.
Nie oszukujmy się. Siłą Yanosika jestem ja, Ty i wszyscy inni kierowcy, którzy z niego korzystają. Tego, co ma Yanosik nie wyczyta ani głos Hołka, ani światowy gigant Google Maps. Nawet jeśli ktoś ma wbudowaną, piękną nawigację samochodową to i tak prosi o pomoc Yanosika.
Mruganie światłami jako forma ostrzeżenia przed kontrolą prędkości odchodzi do lamusa, a młodzi kierowcy coraz częściej nie wiedzą nawet, co oznacza. Bo już nie muszą.
Policjanci bez szans
Użytkowników jest już tak dużo, że niemal każdy stróż prawa z suszarką zostanie przez nich namierzony. Nawet ten, który akurat wcina kanapkę na poboczu lub łapie drzemkę - wówczas będzie oznaczony jako patrol nieaktywny.
Tak jak Uber prędzej czy później pokona leniwych taksówkarzy, tak Yanosik już dziś uciszył bluzgi i oferty ogłaszających się przed CB radio przydrożnych prostytutek. Ta polska aplikacja była najpiękniejszym prezentem dla kierowców, jaki pojawił się w internecie.
– Zainstalowałem Yanosika, bo miałem już dość bluzgów wykrzykiwanych przez CB radio – mówi mi kierowca, który korzysta z aplikacji od czterech lat. Nie miał pojęcia, że właśnie taka jest historia obchodzącego niedawno 7. urodziny Yanosika.
Prezesi firmy Neptis SA z Poznania jechali na wyjazd służbowy nad morze i stwierdzili, że nie są w stanie słuchać odgłosów rynsztoka, jakim bywają "rozmowy" na CB radiu. Stwierdzili, że należałoby odseparować bełkot od informacji, które rzeczywiście będą przydatne dla kierowców. Tak wyglądała kiedyś aplikacja:
Dobre, bo polskie
Możemy być dumni z Yanosika z kilku powodów. Przede wszystkim dlatego, że jego społeczność to kierowcy, którzy informują się wzajemnie o sytuacji na drodze. To miła odmiana po chamstwie, które często widzimy na ulicach. Społeczność Yanosika przejeżdża 300 mln kilometrów miesięcznie.
Fajne jest również to, że Yanosika założyli Polacy. Dziś firma myśli o tym, aby wkroczyć na zagraniczne drogi. Tam jednak również Yanosik ma służyć przede wszystkim Polakom. Między innymi z uwagi na przepisy obowiązujące w innych krajach - polska aplikacja mogłaby zostać uznana za nielegalną.
W Polsce jednak ostrzeganie przed radarami jest zgodne z prawem. – Nie ma wątpliwości, że nasze rozwiązanie jest legalne – mówi Paweł Bahyrycz z zespołu Yanosik. Mało tego, firma współpracuje obecnie również z policją. Nierzadko również to Yanosik informuje zarządcę danej autostrady o zdarzeniu na drodze. Dzięki społeczności kierowców, pierwsi dowiadują się o wypadkach i przeszkodach na A1, A2 i A4.
– Jeśli był wypadek, wiemy o tym niemal od razu i informujemy kierowców, aby zjechali wcześniejszym zjazdem i nie tracili czasu – mówi Paweł Bahyrycz. Nie ulega jednak wątpliwości, że dzięki takim aplikacjom jak Yanosik, piraci drogowi mogą przez lata unikać kary i stwarzać niebezpieczeństwo na drodze. – Nawet gdyby nie było podobnych aplikacji, i tak łamaliby prawo. To po prostu styl życia – odpowiada rzecznik.
Płacisz, jeśli chcesz
Yanosik powstał jako fizyczny terminal o nazwie "R". Kupowały go przede wszystkim firmy, które dzięki niemu mogły śledzić swoje pojazdy. W ten sposób przez lata budowała się społeczność, która zgłaszała zdarzenia prosto z drogi. Nieco później wkroczyła nowa technologia i pojawiła się aplikacja.
Dziś Yanosik działa przede wszystkim w smartfonach, co jest fajne i niefajne zarazem. Z jednej strony dobrze, że mamy ją zawsze ze sobą. Niedobrze, że w czasie używania Yanosika nie korzystamy z innych funkcji telefonu. Są na to dwa rozwiązania.
Pierwsze to, kupić sprzęty oferowane przez Yanosika. To takie "dedykowane nawigacje" służące wyłącznie do Yanosika. Najtańszy, starszy model Yanosik R kosztuje 299 zł i posiada fizyczne przyciski służące do zgłaszania różnych zdarzeń na drodze jak: fotoradary, kontrole prędkości, kontrole ITD, nieoznakowane patrole policji oraz wypadki. Jest obecnie na wyczerpaniu. Są też droższe gadżety, jak na przykład model DVR z wbudowaną kamerą. Ale to już koszt blisko 500 zł. Do tego trzeba doliczyć opłatę za transmisję danych - 99 zł za pół roku. To nie mało.
Alternatywą, z której korzysta ogromna większość użytkowników jest darmowa aplikacja. Niestety, pojawiają się w niej reklamy, co potrafi irytować niektórych kierowców, ale w końcu nie ma nic za darmo. To i tak mniej bolesne, niż choćby nawet stówka za przekroczenie prędkości, której płacenia dzięki Yanosikowi bez problemu uda nam się uniknąć. Rekordowo, z Yanosika korzystało jednocześnie 155 tys. kierowców. Najczęściej uruchamiamy go w długie weekendy czy majówkę.
Spotkałem się z przypadkami, kiedy kierowcy kupowali dodatkowy telefon specjalnie do używania w nim Yanosika. Takiego smartfona można dostać nawet za 200 zł, lub po prostu wykorzystać swój poprzedni, starszy model telefonu.
Użytkownicy aplikacji są bardzo aktywni. Do tego stopnia, że firma Neptis SA, właściciel Yanosika musiał stworzyć specjalny dział do obsługi tej społeczności. Kierowcy dzielą się spostrzeżeniami, czasem żalą, często podpowiadają, co należałoby zmienić.
Na razie pozycja Yanosika na polskim rynku nie jest zagrożona, ale pojawiają się konkurencji. iCoyote z Francji (montowany seryjnie w niektórych modelach Citroën, Peugeot czy Renault), AutoRadar, czy lokalny "Rysiek". Firma Coyote współpracuje również z Volvo i Toyotą. Na razie jednak Yanosik śpi spokojnie.