Zwolennikom ograniczenia swobody w dostępie do broni w USA chyba trudniej będzie znaleźć lepsze argumenty niż te, których dostarczyły tragiczne wydarzenia z mijającego weekendu, do których doszło w Orlando na Florydzie. W piątkowy wieczór zastrzelono tam piosenkarkę Christinę Grimmie. W niedzielę doszło tymczasem do kolejnej strzelaniny, podczas której w jednym z klubów napastnik zabił co najmniej 50 osób.
Pierwotnie informowano o co najmniej 20 zabitych. Policja z Orlando nie ukrywała jednak, że bilans ofiar śmiertelnych strzelaniny w klubie Pulse może szybko wzrosnąć. Do szpitali przewieziono bowiem kolejne 42 osoby, wśród których znaleźli się bardzo ciężko ranni. Najnowsze informacje mówią już o 50 ofiarach śmiertelnych i o 53 rannych.
Dlaczego w jeden weekend w Orlando doszło do dwóch tak tragicznych strzelanin? Odnalezienie odpowiedzi na to pytanie będzie utrudnione, gdyż w sprawca ataku na klub nocny zginął w czasie wymiany ognia z policją. Morderca Christiny Grimmie popełnił samobójstwo.
Wstępnie amerykańskie organy ścigania wydarzenia z dzisiejszej nocy zakwalifikowały jako akt terrorystyczny. Co oznacza, że nad rozwiązaniem tej sprawy pracować będą nie tylko policjanci, ale przede wszystkim agenci FBI i innych agencji federalnych. To oni będą też badali, czy zabójstwo piosenkarki i strzelanina w Pulse mają ze sobą związek.
Wiadomo już, że terrorysta, który zabił 50 osób, był Afgańczykiem. Dziennikarze ze stacji CNN twierdzą, że 29-letni Omar S. Mateen był znany FBI, ponieważ podejrzewany był o "zradykalizowanie się" i uznawany był za sympatyka ISIS. Mężczyzna został zastrzelony przez funkcjonariusza SWAT. Nie wiadomo, czy działał na własną rękę i czy ktoś mu pomagał.
Według doniesień stacji NBC News Mateen tuż przed zamachem zadzwonił pod numer alarmowy 911 i wygłosił formułę wierności wobec Państwa Islamskiego.