Zamiast kapelusza wypchanego puszystymi króliczkami, miał królicze zęby. Zamiast odprasowanych w kancik eleganckich spodni i błyszczącego fraka, na scenie pojawia się w pasiastym t-shircie i goglach rodem z Mad Maxa. Po kieszeniach nie upycha białych gołębi, ani brokatu. Nie ma długonogiej asystentki, która wieczór w wieczór, z uśmiechem na ustach, daje się przepoławiać. A teraz najciekawsze: utrzymuje, że w jego magicznym spektaklu najważniejsza jest... prawda.
O iluzji balansującej na pograniczu klaunady i o strachu - tym wywoływanym w widzach i tym, który towarzyszy jemu samemu podczas spektaklu, opowiada Marcin Połoniewicz, znany jako Pan Ząbek.
Zdradziłeś komuś kiedyś, jak się robi magiczną sztuczkę?
Tak.
Tak??? Jak to?
Więcej - ja nawet wydałem płytę o tym, jak się robi magiczne sztuczki.
A co z etosem iluzjonisty, który nigdy nie zdradza swoich sekretów?
W dobie informacji i YouTuba jest trudniej strzec sekretów niż przed laty. Kiedyś trzeba było mieć kogoś, kto wprowadzi cię w świat iluzjonistów i pokaże sekrety. Jedynym sposobem, aby dobrze bawić się na pokazie iluzji jest nie pytać: “Jak to się robi?”. Kiedy zaczynasz za bardzo kminić, odbierasz sobie całą zabawę.
Albo innym.
Dokładnie. Na przykład taka sytuacja: jestem na Farmie Iluzji, mam zawieszony w powietrzu kran, z którego leje się woda do beczki. Przechodzące obok dziecko mało nie wyjdzie z siebie: “Tato, tato, jak, jak?”. Tatuś, pokazując paluchem, zaczyna opisywać, że “to się robi tak i tak” i w sumie to “żadne czary”.
Okrutne.
Tak, tatuś chciał pokazać, jaki jest super, przez co odebrał dziecku całą przyjemność. Dzisiaj, w czasach internetu, w sumie każdy sam może dla siebie być takim “tatusiem” i odebrać sobie przyjemność z magii.
Z drugiej strony jeśli ktoś połknął bakcyla iluzji, może odnaleźć w sieci sklepy internetowe lub stacjonarne i zakupić trik lub zdobyć informacje. W sieci jest też pełno seminariów, dotyczących mechanizmów działania trików. Nikt nie sprawdza, czy jesteś magikiem, czy po prostu człowiekiem z tłumu. Cały YouTube jest pełen nastolatków, którzy robią to nie po to, żeby uczyć się magii, ale żeby zostać słynnym youtuberem i po prostu te sztuczki zdradzać. Niektórzy jadą jednak na warsztaty i czasem przekonuje się, że więcej zabawy jest z pokazywania sztuczek na scenie.
Nawracają się?
Tak. Więc sztuczki zdradzać można - ja też kiedyś spotkałem kogoś, kto mi pokazał mój pierwszy trik. Podczas jednego ze spotkań w gronie iluzjonistów rozmawialiśmy o tym i uznaliśmy, że jest taka pula sztuczek “otwartych”, które zna każdy, które gdzieś tam krążą wśród ludzi. Każdy ma jakiegoś znajomego, który coś tam potrafi “zaczarować”.
Wyciągnąć monetę zza ucha.
No właśnie. Tylko że widząc to na imprezie raczej nie traktujesz tego jak sztuczki magicznej, tylko zwykły trik. Dopiero cała oprawa sprawia, że sztuczka staje się magiczna, nabiera innego wymiaru.
A są sztuczki “zakazane”, których absolutnie zdradzać nie wolno?
Są. Tak naprawdę to nie chętnie zdradzamy nawet sobie w środowisku niektóre sztuczki szczególnie jeśli są one unikatowe. Poza tym, oprócz sztuczki liczy się wprowadzenie do niej. Ja też czasem sobie myślę, patrząc na czyjś występ: genialna ta sztuczka, muszę ją mieć. Przy odrobinie kreatywności możesz coś przerobić tak, żeby działało też w twoim wydaniu, ale nie zżynać jeden do jednego, bo coś co “zażre” w Anglii u nas wcale nie musi.
Sam kiedyś robiłem, wzorem jednego Anglika, numer z niszczeniem banknotów. I nie wychodził, bo u nas ludzi nie śmieszy niszczenie pieniędzy. Dycha czy dwie, dla kogoś, kto całe życie ciężko pracuje, to dużo.
To z czego się śmiejemy?
Polacy lubią się śmiać z innych, nie zawsze z samych siebie. Lubimy rubaszny żart, lecz często się oburzamy, że jest niesmaczny.
Co jeszcze działa na polską publikę?
W swoich występach gram dużo ze strachem, bo wbrew pozorom lubimy się bać, chociaż w codziennym życiu temu zaprzeczamy. Na dzieciaki chuchamy i dmuchamy, nie pozwalamy samym wychodzić na podwórko, żeby broń boże nic sobie nie zrobiły. A prawda jest taka, że dzieciaki uwielbiają się bać.
Mam numer z przebijaniem języka, gdzie podpuszczam dziecko, że przebiję mu język, a koniec końców przebijam własny. Dla dzieciaków to największa frajda, dla mnie też.
Chyba dla Pana Ząbka.
Tak, dzięki temu mogę pozwolić sobie na dużo więcej. Gdyby prawdziwy Kowalski zaczął "straszyć" dzieci na scenie, ludzie powiedzieliby: “Co jest z tym kolesiem nie tak?” Ale Pan Ząbek - to co innego, bo wszyscy wiedzą, że jest zmyśloną postacią. Dlatego Pan Ząbek słyszy: “Ale Pan to super wymyślił”.
A kim jest Pan Ząbek?
Ale pytanie... Moim alter ego.
Skąd się wzięło?
Banalnie. Mieliśmy kiedyś projekt: “Magiczna Karawana”. Jeździliśmy po małych wioseczkach i robiliśmy spektakle dla dzieci. Ja miałem być konferansjerem. Na jakimś straganie kupiłem sobie królicze zęby, które włożyłam na scenę. Potem miałem być Panem Turkiem, już ze złotymi zębami. Pan Turek koniec końców nie wypalił, ale zęby zostały.
Iluzja to wymagający kawałek chleba?
Nie przesadzajmy, nie jest to przerzucanie kilkunastu ton węgla dziennie. Ale pewne rzeczy, dają w kość. Na przykład to, że gram w całej Polsce, czasem spędzam osiem godzin za kółkiem. Zdarza się że mam występ w szkole w Białymstoku, wieczorem w Jeleniej Górze, na drugi dzień w Gdańsku, wieczorem w Warszawie, na koniec w Lublinie. To dość męczące.
Dobrze wiedzieć, że nawet magicy mają takie przyziemne problemy. A na scenie? Bywa niebezpiecznie?
Tak. Mam numer ze szczękami - muszę uwolnić się z więzów, zanim się na mnie zatrzasną. Dwa razy prawie mi się nie udało.
Przy ludziach?
Tak, na pokazie.
I co wtedy?
Na szczęście zamknęło mi się tylko jedno skrzydło. Nie wiem, co by się stało, gdyby zamknęły się dwa na raz. Zęby nie są ostre, ale jak się ze sobą zejdą, to coś mi się może stać. Inna sprawa, że po takiej wpadce, na drugi dzień na występie miałem tłum.
Typowe - wszyscy chcieli zobaczyć, jak ci się znowu nie udaje.
To był duży stres. Ale, jak mówiłem, strach to ważny element moich spektakli. Mam taki dar, że w czasie numeru potrafię zmieniać nastrój - z bardzo śmiesznego, na bardzo serio. Czasem słyszę, że to wygląda jakbym odcinał nożem jedną część występu od drugiej. Ale tak właśnie ma być: chcę, żeby ludzie przeżywali mój występ. Mają się pojawić emocje. Widzowie mają odczuć ulgę, że udało mi się uwolnić.
Skąd wzięła się magia w twoim życiu?
Kiedy za dzieciaka chodziłem do cyrku, to podobali mi się klauni i magicy. Przez długi czas chciałem właśnie w cyrku chciałem pracować. Potem mi przeszło. Iluzja przyszła później, bo nie miałem tak naprawdę nikogo, kto by mnie tego nauczył.
Jesteś samoukiem? Podglądałeś David Copperfield w telewizji?
Trochę oglądałem. Ale Copperfield mnie na początku irytował tym swoim stylem amerykańskiego playboya ze śnieżnobiałym uśmiechem i rozwianym włosem. Wydawało mi się to maksymalnie hollywoodzko sztuczne i las vegasowe. Dzisiaj, mimo że uwielbiam Cirque de Solei, gdybym miał do wyboru ich, albo Copperfielda, poszedłbym na Copperfielda. Facet jest perfekcyjny w tym, co robi.
Może to magia telewizji?
Może tak, może nie...
Czyli jednak bronicie swoich sekretów, rozumiem. Wzorujesz się na nim?
Copperfield stawia na perfekcję, ja - na emocje. Ludzie często przychodzą na moje występy właśnie po to, żeby poczuć te emocje, tę niepewność, kiedy wyciągam kogoś z publiczności na scenę. Na mnie, z kolei, wymusza to czujność, błyskotliwość i sprawia, że występy mi się nie nudzą.
Szukasz prawdy w iluzji?
Staram się. Może dlatego, że pierwsze występy Pana Ząbka to była bardziej klaunada. Pierwszej sztuczki nauczyłem się we Francji. Znikającą chusteczkę kupiłem za 10 euro. Do tej pory jej używam, zawsze otwieram tym numerem spektakle.
Ile zajmuje ci opracowanie jednej sztuczki?
Nie dużo. Jeśli coś mi w miarę szybko nie wychodzi, to nie tracę na to czasu. A jak wychodzi na początku, to dopracowuję na scenie. Bazuję na interakcji, więc wykonanie czegoś bez obecności widzów nie jest łatwe.
Co jest najważniejsze w magii?
Emocje, nawet te pozornie negatywne, jak strach. Pewnie mógłbym wykonywać bardziej pożyteczną pracę, ale cieszę się, że robię coś, co sprawia przyjemność innym i mnie.