Mieszkając w Polsce mieliśmy okazję dobrze poznać chińskie produkty. Nie te produkowane w Chinach przez zachodnie koncerny, ale będące w pełni dziełem chińskich rąk i kapitału. To liche zabawki rozpadające się tuż po otwarciu pudełka, oparte na przedpotopowej technologii gry i niezapomniane dresy z czterema paskami. Wszystko jednak wskazuje, że czasy kiedy słowo „chiński” określało najgorszej jakości tandetę z bazaru minęły.
– Chińskie podróbki stały się lepsze od oryginałów – bezceremonialnie stwierdził w rozmowie z Bloombergiem Jack Ma, szef holdingu Alibaba. To w rękach tej grupy znajduje się coraz popularniejszy w Polsce serwis AliExpress, nazywany także „chińskim Allegro”. Kontrowersyjne słowa przedsiębiorcy spotkały się z kontrą handlarzy walczących o pozytywny wizerunek oryginalnych, azjatyckich marek – to wystarczyło, żeby świat zdał sobie sprawę, że chiński biznes już dawno ze straganu przeniósł się do nowoczesnego biurowca.
Chińskie buble i chińskie hity
Chińskie produkty coraz częściej trafiają do Polskiego koszyka. Kiedy potrzebnego towaru nie sprowadzą importerzy, Polacy sprowadzają je sami, za pośrednictwem wspomnianego AliExpress. Zarejestrowało się ich tam już 2 miliony. Do zakupów w Chinach kusi przede wszystkim niska cena. Czy sprawiło to, że zniknęła opozycja markowe-chińskie?
- W Chinach produkuje się wszystko, zarówno rzeczy, które dobrze znamy w Europie, jak i takie, które dopiero zdobędą tu popularność. Jakość sprowadzanych rzeczy zależy przede wszystkim od importerów, ale napis „Made in China” od dawna nie jest jednoznaczny z bublem – mówi Paulina Kiełbus-Jania, CEO BigChina.pl.
Wymogi na chińskie fabryki narzucają partnerzy biznesowi i przepisy, takie jak dyrektywy „Nowego Podejścia” w Unii Europejskiej opisujące 20 grup produktów i określające przepisy względem ich bezpieczeństwa. Jeżeli na opakowaniu zauważycie oznakowanie CE, oznacza to deklarację, że produkt i cały proces jego wytworzenia jest zgodny z przepisami UE.
Z oferty Kraju Środka korzysta przede wszystkim przemysł. Najwięcej sprowadzamy maszyn do fabryk. Popularne są także zabawki i elektronika. Co ciekawe, najmniej importuje się ubrań.
Chińczycy nazywają Polaków "cheapers"
– Wielu naszych partnerów sprowadza z Chin produkty bardzo dobrej jakości, ale raczej nie podkreślają ich pochodzenia. Polacy wciąż podchodzą nieufnie do oznaczenia „Made in China”. To bardzo zróżnicowany rynek i jakość importu zależy przede wszystkim od podejścia importera – zaznacza szefowa BigChina.pl.
Jak się dowiadujemy, wszystko zależy od tego jak importer prowadzi negocjacje. W uzależnionej od kontekstu kulturze trzeba jasno sprecyzować swoje oczekiwania. Jeżeli komuś zależy wyłącznie na niskiej cenie, nie kupi najlepszego towaru. W ten sposób do niektórych polskich przedsiębiorców przylgnęło określenie „cheapers” (od ang. „tani”).
– Osobiście zalecam zasadę zaufania przez kontrolę. Umowy trzeba zawierać osobiście – na miejscu, widząc produkt i poddając go kontroli – dodaje Paulina Kiełbus-Jania.
Podróbki wciąż czyhają na kupujących
Minęły już czasy, kiedy chiński rynek był synonimem najtańszej siły roboczej, pracującej całą dobę za miskę ryżu, ale nadal jest to atrakcyjne miejsce dla importerów sprowadzających duże ilości towarów. Koszty pracy są stosunkowo niskie, produkcja jest opłacalna dzięki taniemu prądowi, a biurokracja nie jest uciążliwa. W efekcie ceny dobrych produktów nie są tak niskie jak kiedyś, ale wciąż konkurencyjne. Przeświadczenie o niskiej cenie towarów sprowadzanych z Chin może być jednak pułapką w przypadku znanych marek.
– Produkty znanych firm oferowane za podejrzanie niską cenę najczęściej okażą się podróbkami. Nie oszczędzimy kupując sprzęt Apple’a w Chinach, a to z prostego powodu: jego koszt jest tam podobny, lub nawet wyższy. Tak jak w Polsce utarło się kojarzenie „Made in China” z tandetą, tam amerykańskie i europejskie produkty uważane są za wartościowe – ostrzega Paulina Kiełbus-Jania.