Opole, słoneczne weekendowe popołudnie. Idziecie główną ulicą, w stronę rynku, ale coś jest nie tak. - Jakoś tu pustawo... - możecie pomyśleć i zastanowić się, gdzie wobec tego mogła podziać się, nie tak znowu mała, populacja tego wojewódzkiego miasta? Podpowiem: nie została przymusowo skoszarowana w amfiteatrze, oczekując karnie na festiwal. Przy sprzyjającej pogodzie, kto tylko może, ciągnie nad Odrę, gdzie pedałuje, wiosłuje, skacze, macha rękami i podciąga się na drążku. Wzdłuż tamtejszych bulwarów kilka lat temu ustawiono bowiem urządzenia tworzące terenową siłownię, a opolanie, jak się okazało, bardzo chcieli zacząć się ruszać.
Opowiadam o tym Zbigniewowi Bródce, któremu zarówno ćwiczenia na świeżym powietrzu jak i moje rodzinne miasto, nie są obce. - Studiowałem tam - uśmiecha się mistrz olimpijski w łyżwiarstwie szybkim, który obecnie obowiązki sportowca, strażaka, taty i męża, godzi z jeszcze jedną rolą - ambasadora akcji „Nestlé porusza Polskę”, której celem jest właśnie budowa terenowych siłowni.
Zacznijmy od sedna: co pana porusza?
Od niespełna dwóch miesięcy - Nestlé (śmiech).
Bardzo dobra odpowiedź. A poza obowiązkami ambasadora akcji?
Tak naprawdę porusza mnie adrenalina. Staram się ją oczywiście dawkować w bezpiecznych ilościach. Zarówno szybka jazda na łyżwach, jak i moja praca zawodowa - strażaka, na co dzień dostarczają jej masę.
Która adrenalina bardziej kręci - strażacka, czy sportowa?
Kręci jedna i druga, różni się sposób ich działania. Strażacka jest bardziej nieprzewidywalna. Jadąc do zdarzenia nie zawsze mamy świadomość, co zastaniemy na miejscu. Oczywiście istnieją określone procedury i sposoby postępowania, ale w zależności od sytuacji, w krótkim czasie trzeba podjąć decyzję, jak je odpowiednio zmodyfikować i zastosować. A jeśli chodzi o adrenalinę w sporcie…
Nie jest podobnie? Też często decydują ułamki sekund.
Tak, z tą różnicą, że tutaj wiemy, kiedy będą miały miejsce te najważniejsze “zdarzenia”. Podczas codziennych treningów adrenalina też występuje, ale jest mniejsza. W czasie przygotowań uczymy się przewidywać pewne zachowania. W sporcie, aby osiągnąć ten najważniejszy cel, trzeba mieć plan.
Taki plan miał pan od dziecka?
Tak. Od początku wiedziałem, że będę sportowcem.
Skąd brała się ta pewność?
Osobą, która zaraziła mnie sportem był mój pierwszy trener - Mieczysław Szmajda. W niewielkiej miejscowości, z której pochodzę - Domaniewicach, znalazł się nauczyciel wychowania fizycznego, fanatyk sportu, który w całości poświęcił się dla swojego zawodu. Od lat wychowuje dzieci i młodzieży, poświęca im praktycznie cały swój czas. Niesamowicie zmotywował mnie do działania.
Od początku miało to być łyżwiarstwo?
Od łyżwiarstwa zacząłem. W międzyczasie przewinęły się inne dyscypliny: lekka atletyka, gry zespołowe, w głębi serca wiedziałem jednak, że to z tym sportem zwiążę się przyszłość. Na łyżwy po raz pierwszy wziął mnie tata. Kiedy miałem dziewięć lat, zimy były jeszcze dużo bardziej srogie i lód można było wylewać praktycznie wszędzie, więc pierwsze kroki stawiałem na przyszkolnym boisku.
Wiadomo, na początku nie myślałem, że będę jeździł na takim poziomie. Złapałem jednak sportowego bakcyla, a osiągając kolejne sukcesy, robiąc kolejne wyniki, coraz bardziej się nakręcałem.
Łatwo przychodziły - te sukcesy?
Na początku było bardzo ciężko, nie byłem wyróżniającym się zawodnikiem. Nadrabiałem jednak pracą i tym, że do samego końca wytrwałem w postanowieniu, że jazda na łyżwach jest tym, co chcę w życiu robić. Wiadomo, kiedy założymy sobie jakiś cel, a droga do niego nie jest łatwa, pojawia się zwątpienie.
Największymi przeszkodami są zwykle kontuzje. Mi te poważne przytrafiły się już na początku kariery w short tracku. W 2005 uraz uniemożliwił mi wyjazd na Igrzyska w Turynie, co dało mi wiele do myślenia. Wspominam to jako bardzo ciężki okres.
Koniec końców, te trudności w większym stopniu osłabiały czy jednak mobilizowały do jeszcze większego wysiłku?
Porażki na pewno w jakiś sposób umacniają. Jestem osobą, która się nigdy nie poddaje i jak już założy sobie jakiś cel, to dąży do niego z takim uporem, aż go osiągnie. Wtedy miałem jednak chwilę dużego zwątpienia. Zastanawiałem się, czy jest sens dalej realizować się w sporcie. Podjąłem jednak decyzję, że muszę spróbować, ale też przemyśleć, w jaki sposób to ciągnąć. Short track był dla mnie niebezpieczny ze względu na prawdopodobieństwo kolejnych kontuzji. Z pomocą przyszedł mi wtedy Polski Związek Łyżwiarstwa Szybkiego i w 2005 roku umożliwił mi przekwalifikowanie się z toru krótkiego na tor długi.
Pojawiło się też marzenie o Igrzyskach w Vancouver, choć jego realizacja nie była łatwa. Mimo że short track i łyżwiarstwo szybkie to dyscypliny pokrewne, jednak znacząco się od siebie różnią - pracują inne mięśnie, występują inne obciążenia. Pierwszy rok był więc bardzo ciężki. Pamiętam, że ból nóg, mięśni, towarzyszył mi praktycznie na każdym treningu. Mimo to wytrwale realizowałem program przygotowania. Po zdobyciu pierwszego medalu na Mistrzostwach Polski, stwierdziłem, że do Igrzysk na pewno będę trenował, a potem zobaczymy.
Na olimpiadę pan pojechał, ale medalu nie zdobył.
Indywidualnie, w biegu na 1500 metrów, zająłem 27. miejsce. Oceniając z perspektywy czasu może nie był to sukces, ale obycie z imprezą pokroju Igrzysk bardzo się później przydało. Poza tym, po Vancouver motywacja znacznie podskoczyła. Pomyślałem, że jeśli będzie mi dane trenować do kolejnych Igrzysk, to będę trenował tak mocno, aby zdobyć olimpijski medal. Pojawił się cel do osiągnięcia.
Gigantycznie wysoki, biorąc pod uwagę problemy z “przekwalifikowaniem się”.
Tak, ale należę do ludzi, który poprzeczki zawieszają wysoko i nie dopuszczają myśli, że nie można jej przeskoczyć.
Wyśmienicie, poproszę więc o zdradzenie sekretu, jak to się robi? Wyznaczyć sobie wysoki cel może każdy, ale osiągnie go niewielu.
Wyznaczenie celu napędza do jego realizacji. Ważna jest wiara w to, że możemy go osiągnąć. Trzeba mieć świadomość, że najlepszy chce być każdy sportowiec, dlatego żeby stawiać sobie wysokie cele, trzeba mieć ku temu podstawy. Ja wygrywałem stopniowo, od dziecka uczestnicząc w zawodach regionalnych, potem Mistrzostwach Polski, zawodach Pucharu Świata. Nie wszyscy wiedzą, że przed Igrzyskami wygrałem cały cykl Pucharu Świata. Moje marzenia nie były więc bezpodstawne. Wiedziałem, że jestem w stanie to zrobić i małymi krokami szedłem do celu.
Oprócz kontuzji, co jeszcze przeszkadzało?
Na pewno brak hali lodowej w Polsce. Żeby odpowiednio się przygotować, musimy wyjeżdżać za granicę. Gdy zawodnik, tak jak ja, ma rodzinę, jest to bardzo ciężkie do pogodzenia. To jednak też jest dla mnie motywacja - nawet podwójna: po pierwsze mam dla kogo się starać, a po drugie mogę pokazać, że w takich warunkach jestem w stanie osiągnąć “niemożliwe”.
Po zdobyciu złota na Olimpiadzie powiedziałem, że niemal stanąłem na księżycu i nie było to duże nadużycie - większość moich rywali ma idealne warunki do trenowania. Ja te warunki mam dobre, ale nie idealne. Planowani treningów i takie ustawienie dyspozycji, aby była ona najwyższa właśnie w trakcie Igrzysk, było dość skomplikowane.
Ile czasu trenuje Pan poza Polską?
Nie liczę tego. Jadę na zgrupowanie wtedy, kiedy muszę, kiedy czekają mnie międzynarodowe zawody. W okresie przygotowań letnich tyle czasu, ile się da, spędzam swoich okolicach, ewentualnie gdzieś blisko, żebym mógł szybko wrócić do domu, czy na służbę. Staram się, żeby rodzina jak najmniej cierpiała.
Rodzina, sport, służba - wydaje się to niemożliwe do pogodzenia.
Trzeba wyznaczyć sobie priorytety, których z zasady nie przesuwamy. Dla mnie priorytetem zawsze będzie rodzina. W momencie, gdy priorytet pod tytułem rodzina krzyżuje się z priorytetem pod tytułem trening, jest konflikt interesów, z którego ciężko jest wybrnąć, ale trzeba znaleźć złoty środek.
Zabrać rodzinę na trening?
W lecie żona i córki rzeczywiście często jeżdżą ze mną na zgrupowania. Jestem wtedy spokojniejszy, że wszystko z nimi okej i spędzamy ze sobą więcej czasu. Dla zawodowego sportowca, który ze sportu żyje i chce prezentować wysoki poziom, liczy się więc umiejętność godzenia priorytetów.
Córki już się przymierzają do sportu?
Dziewczynki mają cztery i niespełna trzy lata. Starsza stawiała już pierwsze kroki na łyżwach i całkiem nieźle jej szło. Staramy się spędzać jak najwięcej czasu aktywnie. Kiedy jestem w domu, zwykle chodzimy na spacery czy na rower, uczymy się jeździć na rolkach. Chcę, żeby córki połknęły tego sportowego bakcyla i nie kojarzyły sportu tylko z tym, że tato jeździ sobie na łyżwach. Często jak wychodzę, młodsza pyta: „Gdzie?”, starsza odpowiada: „Na trening” po czy razem dopytują się kiedy wrócę i czy pójdziemy na “role” (śmiech).
Dzieci pomogły podjąć decyzję o wspieraniu akcji „Nestlé porusza Polskę”? Chciał pan, żeby miały gdzie ćwiczyć?
Tak, myślę, że Nestlé wpadło na super pomysł, bo siłownie w plenerze, to świetny sposób spędzenia wolnego czasu na otwartej przestrzeni. U mnie w miejscowości też jest taka siłownia i często funkcjonuje też w charakterze miejsca spotkań. Wcale nie trzeba tam wylewać siódmych potów, można iść poćwiczyć dla siebie, spotkać ludzi, wybrać się z rodziną. Bardzo fajny pomysł, ważny ze społecznego punktu widzenia, dlatego go propaguję.
Tempo życia jest teraz tak szybkie, że często brakuje czasu, aby wyjść na zamkniętą siłownię i od tej do tej godziny trenować. Trzeba szukać miejsc, gdzie będziemy trenować i jednocześnie odpoczywać. Na tym polega rekreacja.
Plenerowe siłownie to też świetne antidotum na wszelkie wymówki: że karnet taki drogi, że nie mamy czasu podjechać…
Dokładnie. Nie siedzimy przed telewizorem, nie jesteśmy bierni, poprawiamy pracę układu krążenia - same plusy. Trzeba to propagować.
Mieszkańcy Domaniewic chętniej trenują odkąd przykład daje im mistrz olimpijski?
Tak, można to było zauważyć szczególnie zaraz po Igrzyskach. Kiedy wróciłem z Soczi, była już praktycznie wiosna, temperatura na plusie, zauważyłem, że ludzie zaczęli jeździć na rolkach. Przełożenie było tak duże, że byłem w szoku. Ja na rolkach jeżdżę praktycznie od dziecka i dawniej, kiedy jeździłem w okolicach swojej miejscowości, patrzono na mnie jak na kosmitę. Po olimpiadzie stało się to normalne. Widać, że ludzie chcą spędzać ciekawie czas, że zapotrzebowanie na rekreację jest bardzo duże.
Może to pomysł na kolejną akcję - szkółka rolkarska?
Na pewno byłaby to fajna inicjatywa. Myślałem o szkółce łyżwiarskiej, ale na przeszkodzie stoi na razie brak czasu i obiektów. Jeśli nie wybudujemy hali i lodu, dostępnego przynajmniej od początku września do końca marca, to nie jesteśmy w stanie prowadzić cyklicznych działań. Jeśli jednak powstałaby hala i pojawił się pomysł stworzenia takiej szkółki, chętnie będę propagował łyżwiarstwo wśród dzieciaków i zachęcał do uprawiania sportu.