Hasło obniżenia wieku emerytalnego i przekreślona liczba „67” na pewno skutecznie pomogła partii Jarosława Kaczyńskiego wygrać wybory. Kiedy jednak nadszedł czas na zrealizowanie wyborczy postulatów okazało się, że wprowadzenie ich w życie jest trudniejsze niż obiecywanie.
Kwestia wieku emerytalnego była jednym z motywów przewodnich kampanii wyborczych Prawa i Sprawiedliwości i Andrzeja Dudy. Reforma wprowadzona przez Platformę Obywatelską zakładała stopniowe wydłużanie wieku emerytalnego do 67 lat.
Nie spodobało się to dużej części społeczeństwa, a obecny rząd zapewniał, że trzyma jej stronę. We wrześniu przedstawiono projekt ustawy, która miała przywrócić poprzednie zasady. Teraz okazuje się, że nie będzie to takie proste.
Jeżeli od wyborów żyliście w przeświadczeniu, że krócej popracujecie mamy złą wiadomość. Projekt przyszłorocznego budżetu wskazuje, że PiS-owi jednak nie udało się wyczarować potrzebnych pieniędzy.
Zgodnie z wieloletnim planem finansowym obniżenie wieku emerytalnego do 60 lat dla kobiet i 65 lat dla mężczyzn kosztowałoby 8,6 mld zł w 2017 r., 10,2 mld zł w 2018 r. i 11,9 mld zł w 2019 r. Przy deficycie sięgającym 54,7 mld zł i wydatkach związanych z nowymi projektami rządu to nierealne.
Rząd Beaty Szydło nie wyrzuca do kosza całego pomysłu. Zamiast powszechnej obniżki proponuje narodowi nagrodę pocieszenia. We wspomnianym wieku na emeryturę będzie można przejść, ale tylko pod warunkiem, że udowodni się odpowiednio długi staż pracy (35 lat dla kobiet i 40 lat dla mężczyzn).
Czy taką propozycję uważacie za wystarczające wywiązanie się z obietnic?