Rok temu siedmioletni syn, Tomka Banacha dostał hulajnogę z Biedronki. Taką, za 50 złotych. Ojciec z ciekawości wsiadł na nią odepchnął się nogą i wkrótce kupił dla siebie. Po pierwszym przejechanym kilometrze Tomek stwierdził: – A gdyby tak przejechać Polskę na hulajnodze?
Chociaż pojęcie przestrzeni i odległości dopiero w nim się kształtuje.
Małżonka Banacha była mniej optymistycznie nastawiona: – No, co ty? A jak zasłabniesz albo coś ci się stanie na trasie.
Biedronkowa ciągle się psuła
Miłość Tomka do hulajnogi wybuchła nagle, wraz z pierwszymi jazdami na pożyczonym od synka sprzęcie. Natomiast ruch i aktywność...
– Sport we mnie siedzi. Grałem i to wyczynowo w koszykówkę. Do tego biegam. Dlatego wiedziałem, że nie porywam się na niemożliwe. Tylko trzeba było się przygotować – komentuje.
Zaczął jeszcze w ubiegłym roku. Biedronkowa hulajnoga na wyprawę z Zakopanego do Sopotu średnio się nadaje. Z resztą Banach trenował na niej od sierpnia i ciągle się psuła.
Sprawdził w internecie i znalazł szwajcarską firmę, która produkuje hulajnogi. W październiku zaczął śmigać na nowym sprzęcie. Koła mają średnicę 20 cm i można je napompować. Do tyłu Tomasz założył jednak pełna oponę, kauczukową, bo lepiej amortyzuje wstrząsy. Ile kosztowała hulajnoga?
– 850 złotych, za sponsorował mi ją znajomy. On też pożyczył nawigację. Od początku chciałem, aby wyprawa była jak najtańsza, najlepiej nie kosztowała mnie ani złotówki. No, wydałem, bo kupiłem kask ochronny – tłumaczy.
Do pierwszych mrozów jeździł na hulajnodze. A potem wbiegał po klatce schodowej swojego 10-piętrowego bloku w Sosnowcu.
Opracowanie trasy to też nie było skomplikowane. W google.maps w opcji dla rowerzystów wpisał w odowiednie rubryczki: – z Zakopanego do Sopotu. Podzielił trasę na 80 km odcinki.
Przerażenie patrzy z okien busa
1 czerwca, Kraków. Tomasz Banach po pracy zarzucił plecak, wziął hulajnogę pod pachę i ruszył do busa, który jechał do Zakopanego. Im bliżej Tatr,tym więcej wzniesień.
– Spoglądałem przez okno busa na te podjazdy i zjadał mnie stres. A przecież jeździłem tą trasą wiele razy. Teraz jednak patrzyłem na nią pod zupełnie innym kątem. Zastanawiałem się, jak ja dam radę. Szczerze... Bałem się. To był najtrudniejszy moment moje ekspedycji – uważa Banach.
Rondo pozostawionego stresu
2 czerwca, Zakopane. Rankiem ubrał sportowe ciuchy i o siódmej rano poszedł na Rondo Dmowskiego w Zakopanem.
– I ruszyłem. W tym samym momencie przyszły emocje, euforia, zapach przygody. Tam na rondzie zostawiłem stres – śmieje się.
Chwilę później dopadł go deszcz. Na mokrej nawierzchni koła hulajnogi nie chciały hamować. Jechał jednak dalej.
Tylko w Kutnie nie ma znajomych
Po ukończeniu zaplanowanego etapu wyciągał telefon i dzwoniłem do znajomych z prośbą o nocleg.
– Mam ich mnóstwo w Polsce, a wcześniej uprzedziłem ich o mojej akcji. Czasem jechali po mnie 30-40 kilometrów i rano odwozili na trasę. Nigdy nie zawiedli. Tylko w Kutnie nocowałem w hotelu. Nie mam tam znajomych – dodaje ze smutkiem.
To się nie dzieje na prawdę
Na tak długiej trasie jadący musi odpychać się na zmianę obiema nogami. U Banacha ból nóg pojawił się po czterech dniach. Pobolewało śródstopie i górna część uda. Nie na tyle, aby rezygnować. Tymczasem zaniepokojona rodzina wydzwaniała.
– Im dłużej jednak byłem w trasie, tym bardziej zmieniało się ich nastawienie. W Łodzi miałem z siostrą fajna rozmowę telefoniczną. Mówiła, że nie wierzy, że to dzieje się na prawdę. Powiedziałem, że ja też – wspomina.
Jechał poboczami, a gdzie to było możliwe chodnikami. Nawet na nich nawierzchnia była lepsza niż na poboczach tras.
Lunch o innej porze
W Łodzi jednodniowa przerwa na serwis hulajnogi i dłuższy odpoczynek. Jaki był największy problem na trasie?
– Obiady! Gdy planowałem trasę założyłem sobie stałą przerwę obiadową, ale czasem nie było, gdzie zjeść. Ba, nawet sklepów czasem brakowało. Raz po prostu poprosiłem o wodę. Dostałem od gospodarza prosto z czajnika – opowiada.
Asysta honorowa jedzie przez wieś
Facet na hulajnodze do tego jaskrawo ubrany wzbudzał sensacje na wioskach. Przed jednym ze sklepów zaczepiła go grupkach młodych.
– Przejechali się na moje hulajnodze, pośmialiśmy się, a potem na rowerach asystowali mi kawałek w drodze – Banach się uśmiecha.
Kolejnym razem dwóch mężczyzn z zaciekawieniem wypytywało, ile można przejechać na takim sprzęcie?
– Odparłem, że 80 kilometrów dziennie, ale jadę z Zakopanego do Sopotu. Ich miny były bezcenne – opisuje.
Ale po co to wszystko?
11 czerwca. Krótka przerwa w Gdańsku na obiad. O godzinie 17.30 Tomek Banach wjechał na molo w Sopocie. Zaczepił parę zakochanych, aby zrobili mu pamiątkową fotę.
A potem przyjechał po niego znajomy. Rankiem pociągiem z hulajnogą pod pachą ruszył do Sosnowca. Pokonał 735 km, w 10 dni. Ponad 84 godz. jazdy.
– Wiele osób mnie pyta, po co to zrobiłeś? Ja po prostu chciałem sprawdzić siebie. Zmierzyć się sam ze sobą. Teraz mam w sobie wiarę, że zrealizuję kolejne pomysły. Oj, po drodze narodziło się kilka – przyznaje Tomasz Banach.
Napisz do autora: wlodzimierz.szczepanski@natemat.pl