"Ucieczka do świata wyobraźni była dla mnie spełnieniem marzeń". Steven Spielberg opowiada o swoim najnowszym filmie
Bartosz Świderski
11 lipca 2016, 14:26·6 minut czytania
Publikacja artykułu: 11 lipca 2016, 14:26
Pierwszego lipca na ekrany polskich kin wszedł najnowszy film w reżyserii Stevena Spielberga, „BFG: Bardzo Fajny Gigant”. Jest to ekranizacja bestsellerowej powieści Roalda Dahla („Charlie i Fabryka Czekolady”, „Wspaniały pan Lis”, „Matylda”). Film opowiada o pięknej przyjaźni małej Sophie z tytułowym BFG. O swoim najnowszym filmie opowiada u nas sam reżyser.
Reklama.
BFG jest w swoim świecie wyrzutkiem. Dlaczego?
Kiedy BFG spotyka Sophie, trafia na bratnią duszę. Dziewczynka jest sierotą, BFG w pewien sposób również. (Później okazuje się, że olbrzymy nie mają rodziców). Poczynania jego braci sprawiły, że stał się wyrzutkiem. BFG jest wegetarianinem, ma dobre serce i piękną duszę. Nigdy nie był i nie będzie taki jak jego bracia.
Czemu na odtwórcę tytułowej roli wybrał Pan Marka Rylance'a?
Kręciłem właśnie „Most szpiegów”, gdzie Mark Rylance grał Rudolfa Abela. Już po pierwszym dniu pracy na planie wiedziałem, że znalazłem mojego BFG.
Rudolf Abel to absolutne przeciwieństwo BFG, ale zauważyłem aktorską wszechstronność Marka, zrozumiałem, że potrafi zagrać dosłownie wszystko. Mark spomiędzy kolejnych ujęć był takim BFG, jakiego chciałem, mimo że przed kamerą zamieniał się całkowicie w sowieckiego szpiega.
A czym podyktowany był wybór Ruby Barnhill do roli Sophie?
Gdy Ruby przyszła na casting, wiedziałem, że ma coś w sobie. Zatrudniając aktorów do filmu, w szczególności tych młodych, nie kwestionuję swych instynktów, nie zastanawiam się nad tym, nie analizuję z różnych punktów widzenia. Powiedziałem po prostu do siebie: „Boże, to może być ona!”
Wracałem na okrągło do castingu Ruby i stwierdziłem, że nie podejmę decyzji, dopóki nie sprowadzę jej do Berlina. Przyjechała tam ze swoim tatą. Spędziliśmy razem trzy godziny, a ja jednocześnie reżyserowałem Toma Hanksa w „Moście szpiegów”!
Razem z moją żoną, Kate, rozmawialiśmy z Ruby, pozwoliłem Kate zadawać pytania i nagrywałem wszystko telefonem. Zamiast siedzieć przy stoliku, jak na normalnym castingu, przechadzaliśmy się po ogromnym budynku, w którym kręciliśmy film.
Kate i Ruby nawiązały rozmowę, która nie miała nic wspólnego z „BFG”, po prostu chcieliśmy ją bliżej poznać.Wtedy zrozumiałem, że Ruby jest moją Sophie.
Obie te kreacje, zarówno Marka Rylance'a jak i Ruby Barnhill, są niezwykle naturalne. Jak udało się osiągnąć to wrażenie?
Z mojej perspektywy najważniejsze było sprawienie, żeby aktorzy potrafili uwierzyć w wykreowany w filmie świat i całkowicie odciąć się od całej otaczającej ich rzeczywistości. Musieliśmy zniwelować także świadomość technologii, a jedynym sposobem, żeby to osiągnąć, było zatrudnienie takich ludzi jak Mark, który zawierza całego siebie opowiadanej historii.
Z kolei Ruby zawierzała całkowicie swej wyobraźni. Pomiędzy Markiem, jego wiarą w historię i jego umiejętnościami a wiarą Ruby w to, że wszystko jest możliwe, wytworzyła się osłona, dzięki której zewnętrzny świat i technologia zniknęły.W ten sposób mogli stworzyć niezwykle naturalne kreacje.
Wszystkie Pana produkcje słyną ze znakomicie obsadzonych ról. Czy jest jakiś klucz, wg którego dobiera Pan aktorów?
Gdy zatrudniam kogoś do roli, zawsze szukam po prostu idealnego aktora dla mojej wizji danej postaci. W trakcie castingu nie biorę jednak pod uwagę tylko roli. Odczuwam wtedy zawsze pewne ukłucie próżności, gdy wiem, że dana osoba zrobi po moim filmie wielką karierę.
Jeżeli widzę, że aktor bądź aktorka potrafi zmienić się całkowicie dla roli, zawsze wybiorę właśnie ją lub jego nad kogoś, kto podoba mi się do tej jednej roli, ale nie jestem pewien, czy nada się do innych filmów. Wystarczy mi świadomość, że taka osoba odda się całkowicie innym reżyserom i będzie potrafiła wszędzie zaistnieć.
Uwielbiam dobierać aktorów, którzy będą idealni nie tylko do mojego jednego filmu, lecz zachwycą w wielu innych rolach.
Proszę nam powiedzieć coś na temat nowego języka, który pojawia się w filmie – języka olbrzymów
Roald Dahl wymyślił na potrzeby olbrzymów cały osobny język. Mówią nim mieszkańcy Krainy Olbrzymów: BFG i wszystkie inne olbrzymy.
Anthony Burgess osiągnął podobny efekt w „Mechanicznej pomarańczy”, też wymyślił nowy język. Nie czytałem czegoś podobnego aż do czasu „BFG: Bardzo Fajnego Giganta”. Mogliśmy przebierać w pięknych słowach wymyślonych przez Dahla. Moim ulubionym słowem jest zdecydowanie „świszczybąk”. Dowiecie się w filmie, co ono oznacza.
W BFG możemy podziwiać także wspaniałą rolę Penelope Wilton. Skąd ten wybór?
Penelope Wilton zobaczyłem po raz pierwszy, gdy kręciliśmy w Londynie „Czasu wojny” i rozpoczęła się emisja „Downton Abbey”. Pracowaliśmy i każdego tygodnia oglądaliśmy ten serial.
Uwielbiam Maggie Smith, która zagrała u mnie w „Hooku”. Ta kobieta to skarb narodowy. A nawet światowy. A jej przeciwniczkę w serialu zagrała właśnie Penelope Wilton.
Gdy przeczytałem scenariusz „BFG” od razu pomyślałem o Penelope. Nie traciłem na to więcej czasu, wiedziałem, że Penelope musi zagrać Królową Elżbietę, tę z 1982 roku.
Na pewno nie miał Pan problemów przy obsadzie olbrzymów. Dlaczego zdecydował się Pan na efekty komputerowe?
Mogłem nakręcić ten film z aktorami, wykorzystać plany zdjęciowe w odpowiedniej skali i za pomocą cyfrowych tricków łączyć ujęcia Sophie stojącej z jednej strony oraz Marka w specjalnym kostiumie będącego po drugiej stronie. Ale chciałem, żeby olbrzymy nie wyglądały aż tak ludzko. Uznałem, że jedynym sposobem uchwycenia magii zawartej w postaciach olbrzymów, będzie nagranie występów aktorskich i nałożenie na nie warstwy animacji.
Animacja musiała być maksymalnie fotorealistyczna, ponieważ miała być równie wiarygodna, co ujęcia aktorskie z udziałem Sophie. Olbrzymy musiały wyglądać jak postaci z krwi i kości, żeby móc wypaść wiarygodnie u boku ludzkich postaci, a jednocześnie wyróżniać się na ich tle.
Muzykę do filmu stworzył John Williams. To nie jest Wasz pierwszy wspólny projekt.
Uważam, że John Williams wykonał wspaniałą robotę, jak zresztą przy każdym projekcie, przy którym współpracowaliśmy. Wyjaśniam mu zawsze moją wizję, pokazuję zmontowany wstępnie film, John znika na 8 tygodni i wraca do mnie ze swoją wizją muzyki.
W pewnym sensie pisze muzyczny scenariusz na bazie obrazów, dialogów i fabuły, które zawarłem w gotowym filmie. John wraca po prostu po 8 tygodniach ze swoją wersją mojej wizji. Przy „BFG: Bardzo Fajnym Gigancie” wykazał się wielką wrażliwością. Jego muzyka przypomina tę z „Piotruś i wilka” Prokofjewa: wszystko znajduje odzwierciedlenie w towarzyszącej filmowi muzyce, przypominając widzowi, że opowiadana historia ma wiele różnych warstw.
Jak układała się Pana współpraca ze scenarzystką, Melissą Mathison? Podobno była obecna na planie podczas kręcenia filmu.
Zawsze gdy scenarzysta jest dostępny i jest to osoba, z którą pracowałem najwięcej przy danym projekcie, błagam takiego scenarzystę, żeby był ze mną na planie. W trakcie okresu zdjęciowego wprowadzam tyle różnych zmian, że potrzebuję ze sobą scenarzysty, który zna postaci od podszewki i jest w stanie pomóc mi w tych zmianach.
Melissa była ze mną dosłownie każdego dnia na planie „E.T.” i opuściła tak naprawdę jedynie kilka dni pracy przy „BFG”. Była zresztą ze mną również tego lata, gdy planowaliśmy wygląd całego filmu, a potem w trakcie zdjęć. Znaliśmy się z Melissą przez wiele lat, nasze dzieci wspólnie dorastały. Pracowałem z nią zaledwie kilka razy, głównie przy „E.T.”, ale cieszę się, że moja znajomość z Melissą znalazła podsumowanie w projekcie „BFG”.
To ja wyreżyserowałem „E.T.”, ale to Melissa odpowiadała za emocjonalność historii i sposób, w jaki została opowiedziana. Dokładnie tak, jak w „BFG”.
Jak zapamięta Pan pracę nad BFG, atmosferę na planie?
Myślę, że liczba nakręconych przeze mnie filmów historycznych sprawiła, że zacząłem trzymać się kurczowo faktów oraz wiarygodności. „Lincoln”, „Most szpiegów”, wcześniej „Amistad” oraz filmy bazujące na faktach i historii , jak „Lista Schindlera”.
Możliwość ucieczki do świata marzeń oraz wyobraźni, do świata pozbawionego reguł, była dla mnie niczym spełnienie marzenia. Z tego powodu „BFG” był dla mnie czymś wyjątkowym, ponieważ mogłem skupić się na tym, co wychodzi mi najlepiej, czyli na puszczaniu wodzy wyobraźni.W tym sensie było to jedno z najlepszych doświadczeń w mojej karierze.
To Pana pierwszy film zrealizowany dla Disneya. Dlaczego dopiero teraz zdecydował się Pan na tą współpracę?
Reżyserowałem filmy dla każdego studia, poza studiem Walta Disneya. Nie wiem, dlaczego tak się stało. Mogłem więc po raz pierwszy nakręcić swój projekt z zamkiem śpiącej królewny w czołówce i nazwiskiem Disneya na początku i końcu filmu. Jestem z tego dumny.
Wciąż w większości opowieści przygodowych główne role są zarezerwowane dla chłopców. BFG przełamuje ten schemat
W tak wielu opowieściach główne role grają chłopcy, tak wiele historii opowiada o silnych chłopcach. Bardzo mi się podobało, że Roald Dahl uczynił dziewczynkę główną bohaterką. Bardzo silną dziewczynkę, która łatwo się nie poddaje, jest świadoma swych możliwości i nie daje się zastraszać większym. To bardzo charakterna postać. Nie daje sobą pomiatać. To jedna z najsilniejszych postaci żeńskich w mojej karierze filmowej. A miała zaledwie 9 lat, gdy kręciliśmy „BFG”: zarówno grająca ją w filmie Ruby, jak i Sophie, która została stworzona przez Dahla i Melissę Mathison.
„BFG” nie jest tylko kolejną opowieścią o wyjątkowej postaci dziecięcej, Sophie jest jak Dorotka dodająca odwagi Tchórzliwemu Lwowi w „Czarnoksiężniku z Oz”: inspiruje zahukanego olbrzyma BFG, dodaje mu odwagi i hartu ducha.
I jeszcze jedno pytanie na koniec – jakie jest Pana ulubione słowo w języku olbrzymów?
Ze wszystkich słów wymyślonych przez Dahla moim ulubionym jest „świszczybąk”. Musicie jednak obejrzeć film, żeby poznać jego znaczenie.