Historie bohaterów tego artykułu powinny być ostrzeżeniem dla wszystkich sfrustrowanych pracowników korporacji. Zwłaszcza dla tych, którzy marzą o tym, by przejść na swoje. Zbyt często nie zdają sobie sprawy, jak grubą trzeba mieć do tego skórę. Kłamstwa, manipulacje i wreszcie notorycznie powtarzające się opóźnienia i odmowy zapłaty za wykonaną pracę to codzienność branży kreatywnej. Nie wierzysz? Witaj w świecie freelancerów, których zleceniodawcy traktują często gorzej niż niewolników.
Ktoś, kto nigdy nie pracował na swoim nie wie nic o tym świecie. Etatowcy wyobrażają sobie często, że freelancerka to taka "zabawa w pracę", a każdy fotograf, grafik, czy copywriter traci większość dnia na grę w piłkarzyki w biurze coworkingowym albo na picie mrożonej late w przydomowej kawiarni. Rzeczywistość jest o wiele bardziej brutalna, a na rynku potrafią przetrwać tylko najbystrzejsi i najsilniejsi psychicznie gracze.
W pętli strachu
Gdy zdecydowałem się przyjrzeć temu, jak naprawdę wygląda świat polskich freelancerów, nie wiedziałem do końca czego się spodziewać. Myślałem, że usłyszę kilka banalnych historyjek o tym, że zleceniodawcy oddawali komuś pieniądze długimi miesiącami. Szybko okazało się, że wypłata wynagrodzenia z opóźnieniem to jeden z lepszych scenariuszy tej gry.
– Praca na freelansie daje dużo swobody, możliwości kreowania swojej ścieżki rozwoju i decydowania, z kim i za ile pracujemy, ale pamiętajmy, że niesie także ze sobą współmierne ryzyko i zmusza do intensywniejszego dbania o swoje interesy – formalnie jak i emocjonalnie – zauważa Angelika Gromotka, psycholog społeczny i Brand Director Stowarzyszenia Twórców Grafiki Użytkowej. A co wtedy, gdy wpakujemy się do tego świata mając zbyt miękki tyłek?
Z ludźmi, którzy zostali wykorzystani przez nieuczciwych zleceniodawców rozmawia się jak z ofiarami przemocy. Nie chcą pokazywać swojej twarzy i wstydzą się tego, co ich spotkało. Mają ogromne poczucie winy i starają się ukryć prawdę. To nie są historie, z którymi się obnoszą, aby znaleźć czyjeś współczucie. Tak bardzo wierzą w swoją winę, że w pewnym momencie zaczynają bronić tych, którzy wykorzystali ich naiwność lub dobrą wolę.
Aby zrozumieć ten mechanizm, wystarczy poznać historię 26-letniej fotografki. Nazwijmy ją Magda. Pod koniec ubiegłego roku miała zrobić kilka zdjęć do powstającej strony internetowej. Mimo skromnych funduszy, zainwestowała w to zlecenie, bo klient zażyczył sobie pracy na specjalnej kliszy. Chciała być profesjonalna. Wykonała zlecenie i w lutym 2016 roku wystawiła fakturę, która do dziś nie została zapłacona. Zdjęcia oczywiście od miesięcy dumnie wiszą na stronie klienta. A co z Magdą i jej pieniędzmi?
Fotografka początkowo poprosiła mnie o pomoc i upublicznienie sprawy, bo sama nie zna sposobu na odzyskanie swoich pieniędzy. Po kilku godzinach dostałem jednak od niej kolejną wiadomość. Dziewczyna zaczęła wycofywać się, bo jak stwierdziła – "facet jest dziwny", a ona nie do końca zdaje sobie sprawę, czy to nieuczciwość z jego strony, czy roztargnienie. – Prawda jest taka, że kilka moich maili i sms-ów pozostało bez odpowiedzi – napisała mi w mailu. Ostatecznie zrezygnowała z drążenia sprawy i dała za wygraną. Próbując usprawiedliwić swój brak odwagi, dodała na koniec:
Takie zachowanie niestety nie jest wyjątkiem. Nieuczciwi zleceniodawcy doskonale zdają sobie sprawę, że oszukane przez nich osoby najczęściej nie mają skutecznej możliwości walki o swoje. Polskie prawo jest tak skonstruowane, że najczęściej nie opłaca się płacić za usługi wykonane przez podwykonawcę. Jeżeli nawet ktoś zdecyduje się pójść do sądu aby walczyć o swoje, najczęściej narazi się na poniesienie kolejnych kosztów. Koło się zamyka, a mechanizm oszukiwania kolejnych osób działa przez długie lata.
Angelika Gromotka zauważa, że przytoczone historie stanowią opis przykrych doświadczeń w relacjach projektant-klient jako jeden z możliwych scenariuszy pracy „na swoim” zarówno na etapie początkującego freelancera, ale także doświadczonego gracza na rynku.
Praca? Jaka praca?
Na ten sam rodzaj strachu liczył pan Grzegorz, przedsiębiorca z Józefowa pod Warszawą. Kilka miesięcy temu zgłosił się do Ani, warszawskiej graficzki, która miała wykonać dla niego szereg prac. Był znajomym znajomego, co zdecydowanie uśpiło czujność freelancerki. Zresztą, początkowo mężczyzna był bardzo sympatyczny i wzbudzał zaufanie.
Grzegorz szukał grafika do stałej współpracy, który odświeży w internecie wizerunek jego firmy z branży bio-kosmetyków. Wspominał o trudnych relacjach z poprzednim grafikiem, a z upływem czasu działał coraz bardziej nerwowo. Mimo to, z racji tego że miał być "zaufany", graficzka zdecydowała się na rozpoczęcie pracy bez umowy i zaliczki. Te kwestie często odstraszają klientów, którzy nie lubią zbyt wielu formalności, szczególnie na początku współpracy. Ania nie chciała wzmagać i tak dużego napięcia, które umiejętnie budował jej nowy zleceniodawca.
Największym problemem osób takich, jak Ania, jest właśnie brak zawarcia umowy pisemnej. Niektórzy "życzliwi" nazywają takie działanie zwykłym frajerstwem. Ale jak zauważa dr Katarzyna Kalata, zgodnie z kodeksem cywilnym umowa zawarta w formie ustnej jest ważna i wiążąca, niemniej jednak dla celów dowodowych lepiej jest zawierać umowę w formie pisemnej.
Zamówienie garści materiałów zostało złożone u Ani właśnie drogą mailową. Począwszy od najważniejszego, czyli odświeżenia logo, po stworzenie spójnej koncepcji dla nowego wizerunku firmy. Zapowiadała się spora współpraca za przyzwoite pieniądze. Wszystko trzeba było jednak przygotować w pośpiechu, bo kampania adwards promująca sklep klienta, była już zaplanowana i miała ukazać się w krótkim czasie.
Zleceniodawca poprosił Anię, aby jeszcze przed całkowitym zamknięciem projektu udostępniła przygotowane banery internetowe, zawierające nowe logo oraz wykorzystujące świeżo przygotowany key visual. Zaproponował, że za wykorzystane banery zapłaci od razu, a za najważniejszą część (logo oraz key visual) rozliczy się "na dniach". Chcąc być w porządku, Ania nie sprawiała problemów i zaufała zleceniodawcy.
Pan Grzegorz otrzymał banery, a jego kampania ruszyła w świat już z nowym logo. Po uruchomieniu kampanii graficzka otrzymała jeszcze sporo poprawek, zmian tekstów, kolorów, układu itp. Wykonała je po raz kolejny w ramach „dobrych relacji”, nie doliczając za dodatkowe roboczogodziny. Przecież współpraca miała być duża i długoterminowa. Po silnych naciskach na rabat, graficzka uległa i w tej kwestii, obniżając ceny na poczet kolejnych projektów. Klient zapłacił, ale tylko za tą drobną część projektu, którym były banery. Do zapłaty pozostało jeszcze 1722 zł brutto, od których graficzka zapłaciła podatki - urząd skarbowy nie czeka.
"Po dupie"
Mijały dni i tygodnie, a rozliczenia za główną pracę wciąż nie było. Kontakt z Grzegorzem był coraz trudniejszy. Twierdził, że ma na głowie kontrakt z dużą siecią hipermarketów i nie ma czasu na rozliczenie z graficzką. Ostatecznie poinformował ją, że zaakceptowany wcześniej projekt logo oraz key visualu zostały "odrzucone podczas testów agencji PR oraz przez klientów". Dodał, że bardzo mu przykro, ale właśnie dlatego daje graficzce możliwość "odrobienia" jej rzekomego niepowodzenia. Graficzka odmówiła dalszej pracy do momentu rozliczenia za to, co już zrobiła.
Grzegorz postanowił pójść dalej. Napisał, że żadne materiały wykonane przez graficzkę nie były przez niego wykorzystane. Niestety, od początku mijał się z prawdą, a wiele wskazuje na to, że sposób działania polegający na dezinformacji i wyłudzeniu efektów pracy są jego zwyczajowym sposobem działania.
Skontaktowaliśmy się z firmą, która odpowiadała za kampanię wykorzystującą pracę poszkodowanej graficzki. Przypomnijmy, że zdaniem Grzegorza kampania ta się nie odbyła.
– Witam, tak wykonaliśmy kampanię adwords dla wskazanego pana, ale nas też oszukał i nie zapłacił za wykonaną pracę – usłyszeliśmy od przedstawiciela firmy zajmującej się pozycjonowaniem i kampaniami Google AdWords. Nie było więc mowy o żadnych testach. Jak się okazało, logo firmy sprzedającej bio kosmetyki zostały wyświetlone około 170 tys. razy. Co ciekawe, baner z nierozliczonymi materiałami wciąż widnieje na facebookowym profilu Pana Grzegorza.
Firma, z którą nie rozliczył się Grzegorz rozpoczęła już działania windykacyjne. Nie opłaca się to graficzce, bo kwota, której jej nie zapłacił jest stosunkowo niska. Mimo to, zdecydowała się powalczyć o swoje i również zleciła odzyskanie długu firmie windykacyjnej. Po kilku tygodniach okazało się, że także profesjonaliści nie są w stanie ściągnąć należności. – To bardzo trudny człowiek – usłyszała.
Takich "Grzegorzów" w całej Polsce jest zdecydowanie więcej. Osób poszkodowanych przez przedsiębiorcę z Józefowa również. Na stronie internetowej dlugi.info widnieje ogłoszenie o sprzedaży jego długu w wysokości 369.00 zł. Można go odkupić za 300 zł.
Skontaktowaliśmy z panem Grzegorzem aby uzyskać jego wyjaśnienia. Niestety, prośbę o odniesienie się do sprawy potraktował jako... "próbę szantażu". Raz jeszcze stwierdził, że nie korzysta z żadnego efektu pracy, za którą się nie rozliczył.
Człowiek z "Warszawki"
Kwoty, których nie otrzymują freelancerzy za wykonaną pracę najczęściej nie są bardzo wysokie. Przypadek kolejnego oszukanego – Piotra, pokazuje jednak, że skala tego zjawiska bywa zdecydowanie większa, niż u Ani.
Ta trwająca do dziś historia zaczęła się cztery lata temu, a jej scenariusz był klasyczny. Jego koledzy "na gwałt" szukali grafika, który zrobi duże, ale bardzo pilne zlecenie dla pewnego klienta. Zapewniali, że facet jest godny zaufania, bo wielokrotnie z nim współpracowali. Wciąż powtarzali, że to "ekstremalnie pożarowa sprawa".
Piotrek rzucił wszystko i natychmiast spotkał się z nowym klientem. Okazało się, że Marcin M., właściciel jednoosobowej agencji reklamowej realizuje zlecenie dla dużej firmy, bo dla sieci marketów budowlanych. Chodziło o ogólnopolską kampanię promocyjną. Robisz zakupy, dostajesz kupony, a za nie otrzymujesz sprzęt. Robota była czysto designerska. Proste hasło, do którego trzeba było wymyślić key visual – począwszy od reklam outdoorowych skończywszy na naklejkach na taśmę kasową i podłogę w sklepie.
Marcin M. miał wiecznie trzęsące się dłonie. Gdy rozmawiał z Piotrkiem o projekcie widać było, że pot mu się leje z czoła i z trudem ogarnia rzeczywistość. Snuł historie o ludziach z sieci marketów, na czele z dyrektorem marketingu, który miał być "wyjątkowo marudnym gościem", któremu nic się nie podoba. Pojechali razem do klienta, znaleźli wspólny kierunek projektów i rozpoczęła się praca.
Już wtedy powinna mu się zapalić czerwona lampka. Przy kasie Marcin M. poprosił, aby to Piotrek zapłacił 650 zł za wkrętarkę, za którą później się rozliczą. Grafik wciąż miał w pamięci "kumpli", którzy mówili, że znają klienta i zrobili razem niejedną robotę. To go uspokajało.
Hardcore całą dobę
Chaos i pośpiech były tak duże, że nie wiadomo było nawet, jak wiele jest do zrobienia. Piotrek zaczął więc notować czas pracy, a informację wysyłał Marcinowi M. W międzyczasie bardzo się z nim zakolegował.
Piotrek wysyłał Marcinowi M. layouty nawet o 4:00 nad ranem, tylko po to, aby on mógł na 8:00 wysłać je do klienta. W pewnym momencie woził nawet zleceniodawcę własnym autem, bo Marcinowi M. zepsuł się samochód. Zaczęło to przypominać uzależnienie. A szef marketingu odrzucał kolejne projekty, które trzeba było poprawiać – To był najbardziej hardcore'owy czas w moim życiu – mówi Piotrek. Robił jednak wszystko, aby dowieźć projekt do końca. Nadszedł dzień, kiedy skończył wszystkie powierzone mu rzeczy.
– Przybiłem mu piątkę i ruszyłem na zasłużone wakacje. Powiedziałem, że odezwę się do niego gdy wrócę – wspomina Piotrek. Pojechał nad morze, a w czasie podróży podziwiał zaprojektowane przez siebie reklamy sieci marketów na bilbordach, które pojawiły się w całej Polsce.
Powrót do rzeczywistości
Grafik wrócił z wakacji i zadzwonił do Marcina. Nie odebrał. Zadzwonił drugi raz, trzeci... w końcu dziesiąty. Zadzwonił do swoich kolegów i powiedział, że zakończył pracę dla M., a jego nie ma. Próbował skontaktować się z nim przez trzy miesiące. Znów zadzwonił do kumpli i usłyszał. "Stary jaka akcja, nie ma go! Zapadł się pod ziemię i pół miasta go szuka".
Piotrek przez rok miał nadzieję, że Marcin M się z nim rozliczy. Dzwonił do niego, pisał maile. Ale jak mówi, wciągnął go wir życia, a głowę miał zajętą kolejnymi zleceniami. Stwierdził, że prędzej czy później spotka go gdzieś w Warszawie. Stało się to po roku.
Minął kolejny rok, a temat wydawał się nie do ruszenia. Piotrek postanowił skontaktować się z siecią marketów budowlanych, ale nie chcieli z nim nawet rozmawiać. Udało się dopiero przez dawnego kolegę, który kiedyś dla nich pracował. W końcu ktoś do niego zadzwonił i wysłuchał historii Piotrka. Przedstawiciele sieci marketów budowlanych stwierdzili jednak, że ta sprawa ich nie dotyczy. Przyznali, że zamawiali projekty u Pana M., ale są z nim rozliczeni. Dodali, że jedyne co mogą zrobić to poprosić Marcina M. aby się z nim skontaktował.
M. przysłał maila, w którym nazwał całe zamieszanie nieporozumieniem. Uznał, że nie wie o co chodzi i że nie ma między nimi żadnych spraw. Piotrek zadzwonił do prawnika. Udało się znaleźć firmę, którą "brat syjamski" miał zarejestrowaną w Katowicach. Nie odezwał się na trzy wezwania do zapłaty. To oznaczało, że sprawa musi trafić do sądu. Piotrek wystąpił przeciw Marcinowi M. i sieci marketów budowlanych. Jak się później okazało, sieć podpisała umowę z M. na projekty wykonane przez Piotrka dopiero dwa lata po ich wykorzystaniu.
Szukając sprawiedliwości
Sprawa w sądzie trwa już ponad dwa lata. Marcin M. nie stawił się na żadną z rozpraw, a sieć marketów budowlanych wynajęła jedną z lepszych firm prawniczych zajmujących się prawami autorskimi. Piotrek żąda wypłacenia mu 80 tys. złotych. W jego ocenie, prawnicy po drugiej stronie doskonale wiedzą, że będą musieli zapłacić. Robią jednak wszytko, aby maksymalnie zmniejszyć kwotę oczekiwaną przez freelancera.
– Przepytują każdego świadka o to, ile taka praca powinna kosztować. Robią wszystko, by zapłacić mi jak najmniej – mówi Piotrek. Sąd wyznacza rozprawy co kilka miesięcy. Ostatnia miała się odbyć w styczniu, ale sędzia się rozchorowała. Do dziś nie podano nowego terminu.
Jak dotąd, koszty wpisowego do sądu oraz prawnika wyniosły około 5 tys. zł. Ponadto mecenas Piotrka dostanie 30 proc. ewentualnej wygranej. Będzie trzeba zapłacić również za opinię biegłego, której koszt to około 2,5 tys. zł. – Gdyby nie było tak, że po drugiej stronie jest gruby gracz, tylko kolejny cwaniak, miałbym to gdzieś, bo nigdy bym tych pieniędzy nie odzyskał. W końcu czasem robisz projekty za 2, 3 tys. złotych. Nie pójdziesz do sądu po takie pieniądze – mówi Piotrek.
Ma nadzieję, że wygra sprawę i będzie mógł powiedzieć, że sąd jest „jakimś" rozwiązaniem. Zainwestował w to już kilka tysięcy, a sprawa trwa ponad dwa lata i nie widać końca.
Smak porażki
Piotrek, jak każdy freelancer ma za sobą wiele historii z niepłacącymi klientami. Kilka lat temu, ktoś polecił go do współpracy z firmą produkującą między innymi soki i konfitury. Piotr do dziś przyznaje, że to świetna i znana marka, a on bardzo lubi jej wyroby – głównie dżemy.
Wziął udział w przetargu na projekt logo i opakowań. Wysłał materiały, ale nie spodobały się. – Bywa. Temat zamknięty – pomyślał Piotrek, i machnął ręką na niepowodzenie. W końcu wzięcie udziału w przetargu zawsze jest związane z ryzykiem i przeważnie nikt nie płaci za sam udział.
Minęły trzy lata. W międzyczasie Piotrek zmienił branżę i otworzył knajpę. Któregoś dnia zadzwonił telefon stacjonarny. – Cudownie, że pana znaleźliśmy! – usłyszał Piotrek. Okazało się, że firma jednak jest zainteresowana jego projektami.
W czasie rozmów usłyszał wiele komplementów. – Po trzech latach wciąż mieli moje makiety. Ale pokazali mi również własne, bazujące na moich! Nie wyszły im. Już wtedy powinienem zorientować się, z kim mam do czynienia, bo usiłowali zrobić własne projekty naśladujące moje, pomijając zapłatę. Okazało się jednak, że jestem im niezbędny... – wspomina.
W czasie prezentacji Piotrek przedstawił dodatkowo projekty na przyszłość – do wdrożenia na przykład za pięć lat. – Powiedziałem im, że będą naprawdę nowoczesne i że takie opakowania będą wyznaczać trend za kilka lat – mówi Piotrek. Wszystko zaakceptowano na nowo, a projekty poszły do druku. Przyszedł czas na rozliczenie. I tu zaczęły się schody.
Pierwsza propozycja była związana z przesunięciem terminu płatności do początku przyszłego roku. – Usłyszałem, że mają akurat duże inwestycje, zbiory owoców, więc jest to dla nich bardzo zły czas – wspomina Piotrek. Zgodził się na odroczenie płatności i zajął się nowymi projektami. Przyszła zima, później wiosna, w końcu lato. A kasy wciąż nie było.
"Przyszłość" nadeszła...
Piotrek wiele razy dzwonił do swoich zleceniodawców. Ostatecznie okazało się, że jednak jego projekty... znów się nie podobają i nie będą wdrożone. Grafik przypomniał, że to oni zadzwonili do niego po trzech latach, zrobili badania fokusowe, aż w końcu wyprodukowali jego etykiety. Wtedy usłyszał, że firmie spadła sprzedaż i to... z jego winy, w związku z czym nie ma pieniędzy na zapłatę.
Tym razem Piotrek wezwał na pomoc prawnika, dzięki któremu poszli na ugodę i zadeklarowali, że zapłacą. Tego również nie zrobili. Minęły dwa lata, a pieniądze stały się nieściągalne z powodu przedawnienia. W korespondencji z prawnikiem Piotr dowiedział się, że zniszczył markę i narobił zleceniodawcy samych szkód.
Paradoksalnie, Piotrek wciąż bardzo lubi ich dżemy i soki. Jakiś czas po tych wydarzeniach wszedł do sklepu... i co zobaczył? Swoje etykiety, które zaprojektował dla zleceniodawcy, jako propozycję na przyszłość. Nie wywróżył jednak tego, że nie otrzyma za nie wynagrodzenia...
Życie na/po freelansie
Przyszedł moment, w którym Piotrek miał dość i przestał być freelancerem – wrócił na etat. Decydując się na pracę na swoim spodziewał się, że raz na jakiś czas przydarzy mu się podobna historia i ktoś mu nie zapłaci. Nie spodziewał się jednak, że niemal o każde pieniądze będzie musiał stoczyć walkę.
Ania dalej jest freelancerką ale wiele nauczyła się dzięki historii z panem Grzegorzem. Każde, nawet najmniejsze zlecenie rozpoczyna dziś od podpisania umowy, a realną pracę od zaksięgowania zaliczki na jej koncie. Wie, że nawet z umową nie zawsze odzyska wszystkie należne pieniądze. Kilka tygodni temu po raz pierwszy cieszyła się, że zostało jej chociaż 40 proc. pobranej zaliczki, bo klient zrezygnował z gotowego projektu.
Czy da się uniknąć takich sytuacji w świecie freelansu? Angelika Gromotka zauważa, że nie możemy całkowicie wyeliminować ryzyka, gdyż nie mamy wpływu na intencje klienta, ale możemy zmniejszyć ewentualne straty i koszty poprzez podpisanie umowy, pobranie zaliczki oraz wyrobienie w sobie postawy emocjonalnej która będzie stanowiła nasze wewnętrzne wsparcie.
Opisane historie przedstawiają jedynie pewien wycinek rzeczywistości. Freelancerka może oznaczać tyranie po kilkanaście godzin na dobę, również w weekendy i z tempem pracy "na wczoraj". Jednak o ile zgoda na takie życie jest kwestią wyboru, tak o braku szacunku dla pracy freelancera czy odmowy płatności nie może być mowy.
Wiem, że to strasznie brzmi. Ale boję się, że mi zarzuci psucie opinii, podczas gdy mogłam jeszcze kilka razy się przypomnieć...
Angelika Gromotka
Brand Director Stowarzyszenia Twórców Grafiki Użytkowej
To nic dziwnego, że sytuacjom, w których znaleźli się bohaterowie artykułu towarzyszyły przykre emocje, wstyd i poczucie winy. Klienci nieuczciwie traktujący freelancerów wykazali się umiejętnościami manipulacyjnymi, przed którymi trudno się obronić.
Nie należy rezygnować z postępowania sądowego tylko dlatego, że strony nie zawarły umowy na piśmie. W sądzie każdy dowód potwierdzający zawarcie umowy będzie miał znaczenie tj. korespondencja papierowa, emailowa, zeznania świadków, wykonanie dzieła. To, że umowa nie została zawarta w formie pisemnej nie oznacza, że strona jest na straconej pozycji w dochodzeniu swoich roszczeń. Oczywiście postępowanie sądowe może trwać latami, ale nie robiąc nic pomagamy nierzetelnym kontrahentom oszukiwać kolejne firmy.
Angelika Gromotka
Brand Director STGU
Praca freelancera, o ile nie posiada się finansowego wsparcia, wiąże się ze stałą dawką stresu oraz adrenaliny w walce o kolejne zlecenia - systematycznie osłabia to organizm i obniża naszą czujność.
Ania
Oszukana graficzka
Klient poinformował mnie, że w związku z tym, że nie chcę dla niego dalej pracować został narażony na koszty i „dostał po dupie finansowo”. W ten sposób starał się wzbudzić we mnie poczucie winy.
Piotrek
Oszukany grafik
Nie byli w stanie sami tego zrobić, w związku z czym zadzwonili do mnie. Powiedzieli, że jest robota którą mogę przejąć, a przy tym fajnie zarobić.
Piotrek
Oszukany grafik
Z powodu tego chaosu pracowaliśmy ekstremalnie nieprofesjonalnie. Potrzebowaliśmy produktu, który obkleimy kuponami. Pojechaliśmy do jednego z marketów aby kupić i sfotografować wiertarkę, a później przy pomocy narzędzi 2d obkleić ją kuponami.
Piotrek
Grafik oszukany przez nieuczciwego zleceniodawcę
Okazało się, że to niemal mój brat syjamski! On dodaje gazu na zakrętach, jak jedzie samochodem, i ja. Tak jak ja lubi motocykle i klasyczne samochody, takie same rowery, a jak decyduje się na wyjazd, to dokładnie w to samo miejsce, które i ja najbardziej lubię. Mówił, że podobnie jak ja pije wino tylko z południowego Tyrolu, a Gewürztraminer to jego ulubiony szczep.
Piotrek
Oszukany grafik
Byłem z dziećmi na Stadionie Narodowym. Podszedłem do niego i powiedziałem: hej kolego mam cię! Był oczywiście bardzo zdziwiony i powiedział, że od dawna nie pracuje w sieci marketów budowlanych. Powiedziałem, żeby nie liczył na to, że mu odpuszczę. Obiecał, że zadzwoni. Oczywiście tego nie zrobił.
Piotrek
Oszukany freelancer
Jestem uczciwym człowiekiem i tego samego oczekiwałem od innych. Jak się z kimś umawiam, to dotrzymuję słowa.
Angelika Gromotka
Stowarzyszenie Twórców Grafiki Użytkowej
Wypracowanie takiej postawy, własnych zasad współpracy, kalkulacji, stawek zaliczki, zakresu odpowiedzialności za projekt, liczby poprawek, a ze zlecenia na zlecenie będzie nam szło coraz lepiej.