Akcja #MapaPrzeszłości roznosi się w sieci, swoistej modzie ulegają kolejni Polacy. Pojawia się coraz więcej zdjęć osób z powstańczą opaską na ręku, trzymających kartkę z „kotwicą”, symbolem Polski Walczącej. Dołączyli do nich również Samuel Pereira i Dawid Wildstein.
Organizator akcji chce namówić 63 osoby do tego, by zgodziły się na krótkie nagranie. Jedno dziennie, by upamiętnić 63 dni Postania Warszawskiego. Później ma to zostać zmontowane i opublikowane w sieci.
„Wściekli się, że za późno się urodzili, czy co?”. Takie i inne wpisy kwitują zdjęcie Pereiry i Widsteina, które zamieścili na Twitterze. Sama akcja znajduje tyle samo przeciwników, jak i sympatyków. Właściwie nie sposób jednym i drugim odmówić racji.
Jedni piszą w sieci, że nakładanie sobie na rękę powstańczej opaski to kpina z powstańców i urąganie świętościom. Że to tania przebieranka, moda, niepotrzebne i na pokaz pokazywanie swojego patriotyzmu w sposób nadmiernie uproszczony. W podobnym tonie wypowiadają się przeciwnicy rekonstrukcji historycznych, którzy twierdzą, że przebieranie się w powstańcze panterki i bieganie z atrapami karabinów po ulicach Warszawy to głupia dziecinada.
Ale pojawiają się i takie wpisy, jak Krzysztofa Stanowskiego. Jego zdaniem nikt nie podszywa się pod Powstańców, a przez nałożenie opaski oddaje się im cześć. A jeśli symbole mają przetrwać i coś znaczyć, to powinno się ich używać i pokazywać młodzieży. Jak podkreśla Stanowski, jest przekonany, że Powstańcy cieszą się, że miasto o nich pamięta i kłania się nisko.
Pewnie nie byłoby tego zamieszania, gdyby nie próby upolitycznienia rocznicy Powstania Warszawskiego. Jeśli jedna strona próbuje zawłaszczyć rocznicę, to zwolennicy innej opcji politycznej zaczynają wyrażać swój sprzeciw. Gdy minister Macierewicz upiera się przy odczytaniu apelu smoleńskiego a prawicowi publicyści zakładają opaski, trudno wymagać od drugiej strony, żeby przeszła obok tego obojętnie.