Choć nie mówią o nim King, w mieście świętej wieży ma status porównywalny z tym, jakim cieszą się najwięksi notable. Przewagę nad nimi Zygmunt Staszczyk, czy jak woli znaczna część z nas – Muniek, ma jednak niezaprzeczalną: równie dobrze czuje się po obu stronach Alei - głównej arterii Częstochowy, która swój bieg rozpoczyna u stóp fabrycznego komina, a kończy ukłonem przed Świętym Obrazem. I choć nieoficjalny hymn stworzył dla Warszawy, zawsze podkreśla, że jego małą ojczyzną pozostanie Częstochowa. A że w mieście trwa obecnie mobilizacja do walki o wojewódzką niezależność, pytamy „Muńka”, czy stanie na barykadach.
– Moje słowa są poparte jedynie emocją i lokalnym patriotyzmem, nie znam się na sprawach strukturalnych, ale Częstochowa na pewno zasługuje na to, żeby miastem wojewódzkim być. Na co dzień nie mieszkam w Częstochowie, wiem tyle, ile wynika z rozmów z ludźmi. A że przyjeżdżam bardzo często, informacji też mam dość sporo – wiem, jak to widzą. Czy chciałbym, żeby Częstochowa była miastem wojewódzkim? Pewnie, że bym chciał i z tego co wiem, ludzie też za tym tęsknią.
Częstochowa zawsze przynależała bardziej do dawnej Kongresówki i tak naprawdę nigdy Śląskiem nie była. Bardzo lubię Ślązaków i nie mam zamiaru siać animozji, ale geograficznie Śląskiem nie jesteśmy. Z historycznego punktu widzenia jest to więc dobry ruch. Przed wojną należeliśmy do 20 najbardziej rozwiniętych miast w Polsce. A dziś, sytuacja – na przykład na rynku pracy, nie jest dobra. Jeśli się jest drugim czy trzecim w jakiejkolwiek kolejce – do służby zdrowia, czy różnorodnych inwestycji, to zawsze jest gorzej.
Ale mówię to wszystko tylko i wyłącznie jako człowiek zakorzeniony od pokoleń w tym mieście, a nie jako polityk.
A z kulturalnego punktu widzenia ta „niepodległość” miałaby znaczenie?
W tej kwestii Częstochowa zawsze sobie świetnie radziła. Mamy świetnych muzyków: cała ekipa związana ze sceną jazzową, rodzina Pospieszalskich, zespół Tie Break, scena rock’n’rollowa, którą my i Formacja Nieżywych Schabuff w latach 80. zapoczątkowaliśmy. Utalentowanych ludzi w mieście nie brakuje. Jerzy Duda-Gracz, Halina Poświatowska, czy z dzisiejszej popkultury – Anja Rubik. Można wymieniać i wymieniać. Częstochowa nie ma powodów do kompleksów. Wiele większych miast ma problem, żeby znaleźć taką talię kart. Ale czy stworzenie województwa by temu pomogło? Pani mi zadaje pytania jak prezydentowi, a ja jestem tylko muzykiem.
Tylko i aż. Wpływem społecznym bije pan niejednego polityka na głowę, dlatego pytam. A głosy wsparcia w przypadku takich inicjatyw są bardzo ważne.
Zawsze będę popierał taką inicjatywę, ale nie jako polityk, tylko jako człowiek stąd. To moje miasto rodzinne – jestem mu coś winien. Jeśli miałbym wystartować w kampanii społecznej, to oczywiście, że poprę swoje miasto. To naturalny odruch. Chyba, że ktoś się swojego miasta wstydzi.
Będąc miastem wojewódzkim można więcej, tak uważam. Wracając do kultury – obecny prezydent jest otwarty na takie inicjatywy, dużo się dzieje. Jest chęć, żeby w krwiobieg miasta włączyć imprezy muzyczne, teatralne, to jest bardzo na plus. Co tu jeszcze dodawać?
Na przykład za co pan osobiście Częstochowę i częstochowian ceni?
To jest bardzo specyficzny miks. Pochodzę z części robotniczej, z Rakowa. Z Alejami z kolei związane były zawsze prywatne inicjatywy, lokalny biznes. Jednocześnie wiadomo, że jesteśmy bardzo ważnym miastem dla chrześcijan na całym świecie, więc tu mamy miks miasta przemysłowego z miastem w zasadzie turystycznym – mówię głównie o wizytach na Jasnej Górze z tym całym kolorytem straganów i bazarów ją otaczających
Ten miks widać też w architekturze – jest sporo nowych rzeczy, ale zostało też wiele przedwojennych kamienic. Droga na Jasną Górę jest centralnym punktem tego miasta – niezależnie od tego, czy ktoś w Boga wierzy, czy nie wierzy. Idealną metaforą naszego miasta jest to, że szczyt Alei stanowi Jasna Góra, a jak spojrzysz na drugą stronę – widać wielki komin. To jest właśnie ten specyficzny częstochowski miks, który starałem się uchwycić w piosence „King”.
Oczywiście, jak każde rodzinne miasto, w wielu sprawach może też mnie wkurzać. Pojawiają się mieszane uczucia – jak w każdym normalnym, emocjonalnym związku jest złość i miłość. Nie umiem być w tej kwestii obiektywny. Tu się urodziłem, tu do 18 roku życia mieszkałem. To miasto mnie na swój sposób urzeka, mam je w sobie, w swoim krwiobiegu. Trudno więc podchodzić do tematu bez emocji.
Na przestrzeni lat widzi pan zmiany na plus?
Częstochowa bardzo prężnie rozwijała się w latach 90., potem trochę osiadła, chociaż wizualnie jest coraz ładniej. Opinie na temat nowego prezydenta są pozytywne. Znam go osobiście, więc nie chcę się specjalnie udzielać, żeby nie wyszło na klakierstwo.
Częstochowa boryka się z problemem wielu średnich miast w Polsce – ucieczką ludzi za robotą do Wielkiej Brytanii, do Skandynawii. Młodzi wyjeżdżają ze względu na brak perspektyw, pracy. I tu wchodzi kwestia województwa: może gdybyśmy je mieli, powstawałoby więcej zakładów, rynek pracy by się ożywił. Nie znam dokładnych liczb, ale za moich czasów było około 300 tysięcy mieszkańców, dzisiaj jest dużo mniej, co wynika właśnie z eksodusu za robotą.
Infrastruktura również jak w wielu polskich miastach, znacznie się poprawiła. Są dotacje z Unii, które pożytkuje się na drogi, czy renowację Alei. Jest ładnie. Na Alejach spędzałem sporo czasu, bo tam znajdował się mój ogólniak. I wtedy co prawda też mi się tam podobało (śmiech), ale teraz nie są brzydkim miejscem.
Jak w takim nieobojętnym dla Pana miejscu gra się koncerty?
Kocham Częstochowę. Na ulicach ludzie przybijają mi piątki, jestem cudownie przyjmowany. Jestem kolesiem stamtąd i ludzie to wiedzą. Mimo, że poszedłem dalej, nie wstydzę się swoich korzeni. Koncert w Częstochowie jest dla mnie zawsze wyjątkowy. Choć oczywiście każdy koncert w każdym mieście staram się traktować tak samo. Niedługo gramy na Dniach Częstochowy. Będzie dużo piosenek z nowej płyty, które właśnie miksujemy, będą też stare kawałki.
Takie dwa najbardziej emocjonalne miejsca to zawsze są koncerty w warszawskiej Stodole i Częstochowie właśnie. Myślę, że ludzie mnie tu lubią. I nie mówię tego przez jakąś butę czy pychę. Wiadomo, wrogów też zawsze się ma. Niedawno zwyciężyłem w plebiscycie na częstochowianina 25-lecia – było duże wyróżnienie, bo głosować mógł każdy. To co dostaję od miasta staram się ludziom oddawać. Nasze relacje są więc teraz zajebiste.
Na nowej płycie znajdzie się miejsce na sentymentalny powrót do miasta?
Nie, płyta opowiada o tym, co dzieje się tu i teraz – mam na myśli zarówno Polskę, jak i świat. Mówię o podzielonym kraju, o emigracji. Nasza poprzednia płyta, „Old is Gold”, była refleksyjna – o Bogu, jego braku, o absolucie. Teksty na obecną płytę powstawały na przestrzeni tego roku. Mówią o tym, co się dzieje za oknami, a nie dzieje się, niestety, najfajniej.
Staraliśmy się zrobić 18 fajnych – w sensie melodii i rytmów –piosenek. To będzie T.Love zmiksowany z czarną muzyką, z latami 60., 70. Znajdą się dźwięki a’la Motown, ale przecież nie jesteśmy czarnymi wykonawcami, tylko polskim zespołem, gramy więc po swojemu. Muzyka jest więc żywa, rock’n’rollowa. Płyta bujająca, ale tekstowo – dosyć celnie uderzająca.
Tytuł brzmi: T.Love, bo jeszcze nigdy nie nazwaliśmy tak płyty. Na okładce znajdzie się coś w rodzaju logo, zaprojektowane przez legendarnego Rosława Szaybo – nestora polskiej grafiki, który stworzył okładki między innymi dla Leonarda Cohena, Clash, Judas Priests. Legenda.
Płyta wychodzi 4 listopada. Na jesieni ruszamy w trasę – zagramy we wszystkich większych miastach. Pozostał nam jeszcze wybór singla, który stacjach radiowych powinien pojawić się w okolicach września.
Jak się pracowało nad płytą z takimi „ciężkimi” tekstami?
Płyta była bardzo szybka, nagraliśmy ją w pół roku. Repertuarowo skończyliśmy w maju, do studia weszliśmy pod koniec czerwca. Teraz w Warszawie kończymy miksy. Pracowało się lekko dosyć. To nasza pierwsza pyta od czterech lat. Podeszliśmy do niej na luzie.
Nie było presji?
Presji w ogóle nie mamy żadnej, poza tą żeby nagrać dobrą płytę. Presję mogę sobie sam wytworzyć, żeby stworzyć dobre piosenki. Od zawsze robiliśmy swoje i tak pozostało do dziś. Ludzie to kupują albo nie. Raz jest lepiej, raz gorzej, ale generalnie…
Ważne, żeby robić dobrze?
Wojciech Młynarski kiedyś powiedział: „Róbmy swoje” – to jest moje i zespołu motto. Nie zwracamy uwagi na mody. Oczywiście, nowych rzeczy też słuchamy, ale mamy, jako T.Love, swoją ścieżkę, której się trzymamy. Przecież się nie będziemy na starość ośmieszać.
A na tę późniejszą starość wróci pan do Częstochowy?
Na razie w Częstochowie mieszkają moi rodzice, więc często ich odwiedzam. Jak na swój wiek cieszą się dobrą formą. Moje dzieci urodziły się w Warszawie, bo stąd jest moja żona. Nie mam takich myśli, bo wizyta w Częstochowie to dla mnie żadna wyprawa. Jestem z nią bardzo związany, ale bardzo też lubię Warszawę. Mieszkam tu 34 lata, a to przecież bardzo dużo. Nie muszę się przeprowadzać do Częstochowy, żeby czuć Częstochowę. Kiedy zatęsknię, mogę przyjechać, bo 200 km to rzut beretem, a ja bardzo lubię jeździć samochodem.
Artykuł powstał w ramach akcji "Jasne, że Województwo Częstochowskie"