Mieszkanie na rok to norma. Czasami udaje się nakłonić właściciela na miesięczny okres wypowiedzenia. A do kogo skierowane są tajemnicze ogłoszenia dyskretnego (słowo klucz!) wynajmu mieszkań na godziny?
Jeżeli szukaliście kiedyś mieszkania w Warszawie, wiecie, że podejmując się tego zadania, mimowolnie stajecie się bohaterami nigdy nie nagranego skeczu Monty Pythona. Bezradność wobec absurdu rośnie z każdym odznaczonym numerem telefonu. Prywatni właściciele okazują się agencjami, ładne mieszkania kradzionymi z sieci zdjęciami, a niskie opłaty hakiem na frajerów. Po kolejnej takiej w moim życiu rundce, do „kanonicznej” listy dopisałem kolejne kuriozum.
To poniewierające się między normalnymi ofertami, propozycje „skorzystania” z lokum, liczonego na godziny. Dlaczego ktoś miałby wynajmować mieszkanie i odliczać czas minutnikiem? Jeżeli wasze niewinne umysły jeszcze tego się nie domyśliły, podpowiedzią jest forma ogłoszeń, w której podejrzanie często powtarza się słowo „dyskretnie”, a kluczowym (a niekiedy i jedynym) elementem wyposażenia jest pokaźne wyrko.
W brudnej kawalerce, czy w sterylnym apartamencie?
Na godziny wynająć można zarówno obskurne kawalerki, jak i eleganckie apartamenty. Najczęściej właściciele jako cel wynajmu podpowiadają przyjęcia i osiemnastki. Niektórzy snują także wizję odpoczynku po podróży, lub spędzenia spokojnych chwil z osobą towarzyszącą.
Kierowani ludzką ciekawością postanowiliśmy sprawdzić jak branża godzinowych nieruchomości działa w praktyce. Na początek wybraliśmy właścicielkę kawalerki, składającej się z rozkładanej sofy, czterech ścian i, byś może, sufitu. Na rozgrzewkę przyjęliśmy neutralną maskę przedsiębiorcy budowlanego, szukającego lokum dla grupy pracowników fizycznych i wybraliśmy podany w ogłoszeniu numer (50/h).
– Ale niech pan nie robi sobie żartu – odezwał się w słuchawce rozdrażniony, acz sympatyczny głos, który w głowie zilustrowałem sobie jako panią w wieku lat bliżej 50 niż 20.
– To żadne żarty! Jutro budowę zaczynamy, a w hotelu, do którego mieliśmy jechać nastąpił wyciek gazu – zełgałem natychmiast.
– Ale wie pan… To ogłoszenie raczej dla panów, którzy szukają noclegu z paniami… – odparła już spokojniej rozmówczyni, jednocześnie delikatnie demaskując PKD swojego biznesu.
Niby na godziny, ale można całą noc
Zachęceni dobrym tropem, postanowiliśmy kontynuować śledztwo. Tym razem porzuciliśmy wymyślonych robotników i postanowiliśmy sprawdzić jak rozmowa potoczy się w bardziej standardowej sytuacji. Właścicielem dyskretnego dwupokojowego mieszkania na strzeżonym osiedlu okazuje się mężczyzna o wysokim głosie.
– Jasne, wszystko aktualne. Teraz wolne. Pan na miejscu jest? To proszę śmiało iść. Zapuka pan do ochroniarza i da panu klucze – zaczął trajkotać, praktycznie wciskając swoje mieszkanie, zanim udało się w ogóle zarysować potrzeby. – A ile pan ich tam przyprowadza? Bo za dwie osoby to jest tak jak w ogłoszeniu, jak więcej to zależy ile czasu będzie potrzeba – atakował dalej.
Przy okazji dowiedzieliśmy się, że do czynienia mamy z fulserwisem. W cenie jest czysta pościel i ręczniki (nie mieliśmy odwagi zapytać kto je zmienia między wizytami kolejnych gości), a także szampon i mydło w jednorazowych opakowaniach. Na życzenie gospodarz był skłonny, w cenie, dorzucić kieliszki do wina i lód, a także akcesoria udogadniające zajęcia, którym prawdopodobnie oddaje się większość gości. Za godzinny pobyt dwóch osób gospodarz oczekuje 100 zł.
Jeśli pobyt niespodziewanie się przedłuży, to włącza się naliczanie godzinowe i co 60 minut rachunek (płatny u pana z ochrony osiedla) rośnie o 50 zł. Jeśli gościom spodoba się tak bardzo, że zostaną całą noc, ich kieszeń zuboży się o dokładnie 200 zł.
W grupie to nie problem
Skoro do tego momentu śledztwo było owocne i ujawniło, że mieszkania na godziny otwarte są wręcz na całe wycieczki, postanowiliśmy sprawdzić granicę tolerancji, które panują w tej branży. Jak wynajmujący zareaguje na perspektywę przetoczenia się przez lokum całego stada żądnych wrażeń. Na kolejne przesłuchanie wybraliśmy nieruchomość w Markach pod Warszawą, a klientem miały zostać 2 pary.
– To żaden problem. Mieszkanie jest duże, a cena stała. Tylko odpowiadacie za to jak je zostawicie, jasne? Tam niedaleko, jak was to interesuje, to jest ten cały klub dla swingersów, ale to pewnie wiecie – popisał się nieprawdopodobnym profesjonalizmem nasz rozmówca.
Dobrze poszło. Skoro tak, przesuwamy granicę przyzwoitości jeszcze dalej i wypytamy się o możliwość rozstawienia w mieszkaniu całego planu filmowego! Niestety kolejne trzy wybrane numery pozostały głuche, a jeden okazał się pomyłką. W związku z czym postanowiliśmy na razie zakończyć przygodę z rozliczanymi godzinowo nieruchomościami. Do następnego razu.