
Wchodząc do mieszkania, w którym ostały się resztki fototapety, nie można się nie uśmiechnąć: błogo – przypominając sobie morza szum i ptaków śpiew, lub sarkastycznie – na modłę „wieś tańczy i śpiewa”. Bez względu na to, jakie uczucia wywołuje w nas rzucone na ścianę zdjęcie palmy i plażowego leżaka w skali 1:1, ta namiastka luksusu rodem z lat 90. była swego czasu wyrazem największej wizualnej ekstrawagancji, z jaką można się było spotkać w polskich wnętrzach. Na drugim końcu skali znajdowały się oprawione w lakierowane ramki landszafty lub skajowe płaskorzeźby, co do których ciepłych uczuć nie żywi już chyba nikt. Dzisiaj dostępność sztuki, tej przez małe i tej przez większe „s”, jest szeroka, pytanie tylko, czy nauczyliśmy się umiejętnie wkomponowywać ją do wystroju?
Wracając jednak do rozwiązań konwencjonalnych, czyli wieszania obrazów na ścianach, nie sposób nie poruszyć kwestii typowo praktycznych, takich jak standardowa wysokość, na której dzieło powinno zawisnąć. Jeśli nie zależy nam na ekstrawagancji, tylko rzeczywistym wyeksponowaniu obrazu, powiesimy go na wysokości wzroku, a mówiąc konkretnie – około 160 centymetrów (licząc od podłogi do środka obrazu). Zasada ta nie działa w pomieszczeniach, w których głównie siedzimy – obrazy na ścianie vis à vis kanapy powinny zawisnąć proporcjonalnie niżej. Jeśli natomiast kompozycja ma znaleźć się nad meblem, to nie niżej niż 30-40 cm od jego górnej krawędzi.
Pozostając w temacie ram i „oprawionych” w nie widoków, nie sposób nie omówić tych, które z definicji znajdują się w każdym domu: ram okiennych. Różnorodność, jaką obecnie proponują w tej kwestii producenci sprawia, że okno i znajdujący się za szybami pejzaż może spokojnie konkurować z niejednym dziełem sztuki.
Artykuł powstał we współpracy z firmą Oknoplast.
