Strasząc bezrobociem i upadkiem małych firm organizacje pracodawców Lewiatan czy Business Centre Club nie zdążyły jeszcze wystarczająco zohydzić rozporządzenia premier Beaty Szydło o podwyżce minimalnego wynagrodzenia, a już nadziały się na kontrę. Głos w dyskusji zabrała Państwowa Inspekcja Pracy. Ktokolwiek z biznesu będzie się opierał przed wypłatą 2 tys. minimalnej pensji zapłaci nawet 30 tys. złotych kary - brzmi oświadczenie instytucji.
Inspektorzy z PIPy zapowiadają wzmożone kontrole, bo odpowiedź na płace minimalną ze strony biznesu wygląda tak:
Inspektorzy przejrzą papiery nie tylko pracowników etatowych, ale również tych zatrudnionych na umowy o dzieło i zlecenia. Dotychczas ta grupa "niby-pracowników" nie podlegała ochronie a inspektorzy nie mogli ingerować w zapisy umów cywilno-prawnych i dyskutować o wynagrodzenia w takich kontraktach.
– Mamy nadane nowe kompetencje. Od stycznia przyszłego roku będziemy mieli obowiązek podejmować kontrolę i stosować środki prawne. Nagle wchodzimy w sferę, która nas do tej pory nie interesowała. Będziemy sprawdzać prawidłowość naliczania i wypłacania wynagrodzeń dla osób zatrudnionych na podstawie umów cywilno-prawnych, co jest zmianą rewolucyjną – zapowiada w rozmowie z agencja Newseria Wojciech Gonciarz, główny specjalista w departamencie prawnym w Głównym Inspektoracie Pracy.
Pada też ważne ostrzeżenie. Przedsiębiorca, który nie będzie przestrzegał wprowadzonych przepisów, czyli nie będzie wypłacał należnego wygrodzenia za każdą godzinę pracy, podlega karze grzywny do 30 tys. zł. Ustalona przez rząd minimalna stawka zarobków na poziomie 2 tys. zł w 2017 roku zakłada podniesie najniższego wynagrodzenia o 8,1 procent. To zaś oznacza, że stawka godzinowa wzrośnie wówczas do blisko 13 zł. W kolejnych latach wysokość stawki również będzie uzależniona od corocznej dynamiki wzrostu minimalnego wynagrodzenia za pracę.
10 lat na śmieciówce
Rozszerzone zostaną też uprawnienia PIP, która dotychczas kontrolowała m.in. zgodność umowy z faktycznie świadczoną pracą. To echa słynnej w ubiegłym roku akcji przeciwko biurom tłumaczeń. Te latami nadużywały umów o dzieło ze współpracującymi niezależnymi tłumaczami. Rekordzista w Olsztynie pracował na zleceniach przez 10 lat, stale 8 godzin dziennie, 20 dni w miesiącu, a pracodawca tłumaczył, że pracownik sam tak chciał.
W takich przypadkach inspekcja pracy ma już prawo nakazać zmianę rodzaju umowy na stały etat. W przypadku tłumacza pracodawca zapłacił karę, musiał wyrównać różnicę wynagrodzeniu i jeszcze dopłacić składki ubezpieczeniowe.